"Trzeba było mnie zeszmacić". Były poseł PiS odpowiada na oskarżenia ws. afery PCK
Znów jest Pan w centrum afery PCK.Afera w dolnośląskim oddziale PCK nabiera coraz większych rozmiarów. W czasach, gdy kierowali nim ludzie związani z PiS, nie tylko wyprowadzono z niego 1,1 mln złotych. Śledczy badają także, gdzie podziało się 46 ton przekazanej Czerwonemu Krzyżowi żywności, która zniknęła w niewyjaśnionych okolicznościach.
Z relacji informatorów "Wyborczej" wynika, że część żywności była rozdawana podczas kampanii wyborczej PiS do Sejmu. "Rozdaniem 20 ton jabłek – właśnie w Trzebnicy i Miliczu – a także paczek z artykułami spożywczymi chwalił się przed wyborami w 2015 r. Piotr Babiarz.
Ale, co ciekawe, w rozliczeniu kosztów kampanii, które poseł przedstawił po wyborach w Państwowej Komisji Wyborczej, jest faktura za zakup jedynie 26 kg tych owoców. Na kwotę 46,68 zł" – napisała "GW". Babiarz nie chciał szerzej wypowiedzieć się dla "Gazety" o zarzutach ws. PCK. Nam udało się z nim porozmawiać.
Piotr Babiarz, były poseł PiS: Z ewentualnych nieprawidłowości (bada to prokuratura) próbuje się ukręcić aferę polityczną i na siłę wmontować moją osobę. Przykro mi. Widocznie wielu nie podoba się moje zaangażowanie w sprawy społeczne, szczególnie w Miliczu, np. sprawa spalarni.
Skąd takie przekonanie?
Wiele osób, które funkcjonowały w Komitecie Stop Spalarni, miało z tego powodu bardzo duże kłopoty. Były namawiane do opuszczenia komitetu, żądano od nich zaprzestania działalności i wpłacenia pieniędzy na cele społeczne. Prawnicy spalarni wysyłali takie pisma do radnych, którzy ze mną współpracowali.I inne działania.
A ja mam swoje kłopoty. Nieprzypadkowo pojawiają się dwa tygodnie po kłopotach spalarni. Tak było we wrześniu ubiegłego roku, gdy spalarnia była kontrolowana przez Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska, przekroczyła kilkadziesiąt razy normy i została natychmiast zamknięta.
A teraz marszałek podjął decyzję o tym, że spalarnia nie może emitować substancji szkodliwych do atmosfery i składować odpadów niebezpiecznych.
Jak Pan odbiera najnowsze doniesienia o tym, że z PCK zniknęło 46 ton żywności?
Pomimo, że dzwoni pani z portalu, który jednoznacznie jest po drugiej stronie, powiem, że nie mam nic wspólnego z tym, że brakuje 46 ton żywności. Nigdy nie wydawałem żywności na żadnych imprezach wyborczych.
Powiem więcej. Mam informacje, i jest to informacja medialna, że te braki w dokumentacji wystąpiły z dostaw z 2016 roku. Jak można to łączyć z 2015 rokiem? Ale jeśli ktoś chce łączyć moje działania prospołeczne i je wykrzywiać, bardzo proszę.
Co pan zamierza teraz zrobić?
Muszę ochłonąć. Nie wykluczam podjęcia działań prawnych. Komuś nie podobała się moja działalność, że nie chciałem być biernym posłem, tylko chciałem się zaangażować w działalność lokalnej społeczności. Trzeba było mnie zeszmacić. Udało się. Tak to wygląda.
Kiedy zaangażował się Pan w tę spalarnię?
Pod koniec 2014 roku, na mój dyżur poselski przyszli mieszkańcy i przynieśli ponad 200 podpisów z osiedla położonego najbliżej spalarni. Potraktowałem to początkowo jako jedną z dziesiątek spraw, którymi się zajmowałem, ale od pisma do pisma wychodziły kolejne kwiatki. Ta spalarnia funkcjonuje bez decyzji środowiskowej, postawiona jest niezgodnie z miejscowym planem zagospodarowania przestrzennego. Jedyny dokument, jaki posiadała, to zgoda marszałka z 2014 roku na emitowanie gazów i składowanie niebezpiecznych materiałów.
A w tej chwili ten dokument utracili, bo marszałek wycofał się z tej decyzji na podstawie kilku kontroli Wojewódzkiego Inspektoratu Środowiska, który stwierdził przekroczenie norm.
Co z nią teraz będzie?
Spółka odwołała się do Ministerstwa Środowiska. To długi proces. Być może skończy się w Sądzie Administracyjnym. Wspomnę jeszcze, ża zarząd spółki ma postawione zarzuty prokuratorskie w Prokuraturze Okręgowej we Wrocławiu z przekroczenia prawa budowlanego i ochrony środowiska. A na razie ludzie się po prostu trują i boją.