Chaos Brexitu – czyli lekcje dla każdego idio... naiwniaka, który myśli o Polexicie
Trzy lata po decyzji w referendum, nadal nie wiadomo, czy Wielka Brytania wystąpi z Unii Europejskiej. Jutro, we wtorek 12 marca, Izba Gmin parlamentu brytyjskiego ma nad tym ponownie głosować. Prawie na pewno znów odrzuci porozumienie wynegocjowane z UE przez premier Theresę May parę miesięcy temu, mimo że Unia zgadza się na symboliczne ukłony w stronę Londynu w jego interpretacji.
To drugie jest, na szczęście, dużo bardziej prawdopodobne. Tylko niewiele zmienia, nowy termin prawdopodobnie zostanie wyznaczony na czerwiec lub lipiec. A za kilka miesięcy opcje znów będą te same:
1) porozumienie podobne do obecnego, którego zdecydowani brexitowcy nie chcą, uważając za upokarzające,
2) twardy Brexit, czyli chaos,
3) drugie referendum – i być może pozostanie w Unii.
Na razie zwolennicy pozostania nie mają większości, choć ich liczba wzrasta, zwłaszcza wśród opozycji z Partii Pracy. Na razie mamy jednak totalny bezwład i pokaz bezradności kraju, który chciał opuścić Unię, bo uważał, że jest zbyt dumny i wielki, by w niej być.
Obojętnie jak to wszystko się skończy, Brexit, przegłosowany w referendum 23 czerwca 2016 roku przejdzie do historii jako przykład katastrof, jakie wielkie narody mogą suwerennie sprowadzać na siebie same. I jako symbol głupoty polityków – David Cameron nie chciał Brexitu, odwrotnie – ryzykował z referendum, bo chciał, poprzez odrzucenie tego pomysłu, wzmocnić swą pozycję w Partii Konserwatywnej.
Referendum będzie też dowodem na to, że propaganda działa, zwłaszcza robiona masowo w erze mediów społecznościowych. I wspierana z zewnątrz. Rosyjscy spece od propagandy internetowo-twitterowo-facebookowej nigdzie nie przesuwają wskazówki nastrojów społecznych od zero do 100 procent.
Ale o kilka – owszem. I to wystarcza. W referendum o Brexicie, w USA w zdobyciu 90 tysięcy głosów w trzech stanach, które zdecydowały o wyniku wyborów prezydenckich. W Polsce w wyniku podsłuchów zorganizowanych przez pana Falentę. Brytyjczykom decyzja podjęta z powodu emocji i dumy przyniesie największy cios dla ich dumy i narodowych emocji od utraty imperium po II wojnie.
Nawet wydawałoby się rozsądne rozwiązanie brexitowego węzła gordyjskiego – Wyspy opuszczają Unię, ale pozostają z nią w unii celnej – będzie dla Brytyjczyków upokarzające. Bo w tej Unii to Wielka Brytania podporządkowywałaby się regułom ustalanym przez Brukselę. O nędzy argumentów "sami uzyskamy więcej" Brytyjczycy przekonują się zresztą już dziś.
Jednym z koronnych argumentów brexitowców było to, że samodzielnie zawierane umowy handlowe będą dla Londynu korzystniejsze niż te unijne. Bullshit, jak mówią Brytyjczycy, czyli bzdura. Przez trzy lata nie przygotowano żadnej. A propozycje, które do nowej umowy z Brytanią przedstawili tydzień temu Amerykanie, eksperci i prasa londyńska określili zgodnie jako "poniżające".
Ci, którzy mówią, że nas Polaków Brexit nie obchodzi, bo Polexitu nikt nie planuje, są ślepi. Owszem, Polexitu rozumianego jak kopia Brexitu – suwerenne wyjście z Unii w wyniku decyzji politycznej, na razie nie planuje nikt poza ultranacjonalistami. Ale Polexit w innej formie jest prawdopodobny.
W Unii (zwłaszcza mocniej zintegrowanej) Polski może nie być, jeśli Kaczyński dokończy swe pomysły pełnego upartyjnienia sądów. I pamiętajmy – pozycja i położenie Polski różnią się, na niekorzyść, od brytyjskich. Polska nie ma drugiej największej gospodarki Unii, z którą, mimo irytacji wyspiarskimi fochami, elity niemieckie czy francuskie rozstają się jednak z żalem. I dla Polski straty z opuszczenia Unii (lub samozepchnięcia do trzeciej kategorii członkostwa) będą nie ekonomiczne, a strategiczne. Fatalne dla bezpieczeństwa kraju.
Świat, w którym Polska jest od lat 15 (członkostwo w UE i NATO), to najlepsze środowisko międzynarodowe Polski od co najmniej wieku XVI. Środowisko, w którym nasza suwerenność nie była kwestionowana.
Wszyscy w Polsce, którzy chcą ten europejski porządek zniszczyć lub Polskę poza niego wystawić, są albo strategicznymi analfabetami – albo gorzej.
Pamiętajmy – z naszą geografią analfabetyzm strategiczny kończył się tragicznie. Jak w wieku XVIII, gdy ideowi przodkowie dzisiejszych nacjonalistów, sarmaci, patrioci tyleż gorliwi, co nie mający pojęcia, jak naprawdę działa świat, dający się rozgrywać zagranicy, państwo polskie przegrali.
W wersji pesymistycznej, ale niestety wyobrażalnej: rozpad Unii i NATO postawiłby nas znów twarzą w twarz przed strategicznym przekleństwem historii: samotną Polską wobec dwóch, tradycyjnie agresywnych mocarstw na Wschodzie i Zachodzie. Kaczyński tego nie chce?
Przypominam – Cameron nie chciał brexitu.