Politycy, to akurat wam się "udało". 7 historii o rodzinach pokłóconych przez wasze konflikty

Aneta Olender
Jeśli komuś wydaje się, że wojna polsko-polska rozgrywa się tylko na ulicach naszego kraju, jest w dużym błędzie. Największe pole bitwy to rodzinny spotkania. Tak drodzy politycy, możecie odnotować "sukces". Jesteśmy podzielni i skłóceni jak nigdy dotąd. To nie żart. Temperatura dyskusji kazała nam się zradykalizować, a co za tym idzie opowiedzieć po którejś ze stron sporu. Problem w tym, że ten polityczny teatr to tylko teatr właśnie. Niestety po tym jak kurtyna opada i aktorzy wracają do siebie, my nadal toczymy wojny.
Podziały z Sejmu przeniosły się na polskie rodziny. Bariery i mury wyrosły wśród najbliższych. Fot. Przemek Wierzchowski / Agencja Gazeta
Nie jesteśmy otwarci na argumenty drugiej strony. "Nie jesteś z nami, więc jesteś przeciwko nam". Walczymy o wszystko: o afery, traktowanie kobiet, konkretnych polityków, bliskich sobie ludzi podpala nawet zwykły pasek w telewizji.

W naTemat zebraliśmy siedem różnych historii, które dobrze obrazują, jak polityczny spór z sejmowej mównicy wdarł się do naszych domów. I nie chce ich opuścić.

Trudna miłość
Jak wiadomo, o dobre relacje z teściami, bądź przyszłymi teściami, warto zabiegać od samego początku. Problem zaczyna się jednak wtedy, kiedy na drodze do rodzinnej sielanki stają politycy i ICH światopogląd. Z taką sytuacją musi mierzyć się Miłosz. Jak przyznaje jest to test jego cierpliwości. Rodzice jego dziewczyny są żywo zainteresowani polityką, ale informacje na ten temat czerpią jedynie z "Wiadomości" TVP.


– To spory problem. Nigdy nie popierałem i nie popieram PiS-u, a z każdym rokiem ich rządów jest tylko gorzej. Rodzice mojej partnerki uważają, że jeżeli ktoś nie popiera Prawa i Sprawiedliwości jest nienormalny, czyli ze mną także jest coś nie tak – opowiada Miłosz.

Mężczyzna dodaje, że w ich relacjach naprawdę iskrzy. Najczęściej zaczyna się od banału, ale z każdą minutą temperatura sporu (który może trwać kilka godzin) rośnie. Tym bardziej, że jego przyszli teściowie uważają, że jeżeli ma inne poglądy, to z automatu jest zwolennikiem Platformy Obywatelskiej.

– Wszystkich polityków nie lubię. Do każdego z nich staram się stosować równą odległość. Jednak podczas dyskusji z nimi jestem wtłaczany w obóz PO. Nie jestem za PiS-em, więc jestem wrogiem, a przecież "Beata Szydło zapisała się złotymi zgłoskami na kartach historii"... To nie jest żart – przyznaje.

Głównym kontrargumentem rozmówców Miłosza na jego argumenty, jest zdanie "Ale tamci kradli więcej". Nasz rozmówca próbował unikać takich dyskusji, robił wszystko co mógł, ale to nie pomogło, dlatego teraz... unika rodziców dziewczyny.

– Ciężko z nimi polemizować. Chyba jednak głęboko wierzą w to, że kiedyś w końcu namówią mnie do przejścia na "dobrą" stronę mocy. Czasami zastanawiam się jedynie, co może wydarzyć się na weselu, gdybyśmy mieli wziąć ślub. Moi rodzice są za PO. Chyba będę musiał być czujny, by w razie czego rozdzielić zwaśnione strony – żartuje Miłosz.

Z żalem przyznaje jednak, że jego zdaniem zbyt poważnie traktujemy wypowiedzi polityków, dla których to tylko gra. Polityków, którzy nie ważą słów. – Są na tyle niedojrzali, że nie widzą jak wielkie spustoszenie czynią – podsumowuje.

Nie taka jak wszyscy
Iwona ma 30 lat. Jej konserwatywne poglądy różnią się od poglądów większości jej znajomych. Mimo szczerych chęci, aby tak się nie działo, większość spotkań przy tzw. piwie, czy lampce wina, kończy się nieprzyjemnie.

– Nie jestem konfliktową osobą. Staram się unikać spięć, ale rozmowy o polityce, wprowadzanych zmianach i temu podobnych tematach, kończę z wypiekami na twarzy. Nikt nie chce słuchać moich argumentów. Myślę inaczej niż pozostali, więc ich zdaniem jestem ograniczona – denerwuje się.

Przez swoje tradycyjnie poglądy Iwona często czuje się wyobcowana. Nie zamierza jednak milczeć i udawać, że np. popiera legalizację związków osób homoseksualnych, czy że nie jest zwolenniczką polityki Prawa i Sprawiedliwości.

– To zwyczajnie głupie. Nie można oczekiwać od innych tolerancji, a samemu nie pozwalać drugiej osobie na odmienne myślenie – przyznaje Iwona. W tej historii nie udało się jednak dojść do konsensusu. Z wieloma znajomymi kobieta nie utrzymuje już kontaktu. – To przykre, ale się nie dogadamy. Moje opinie nie są popularne – kończy.

Rodzinna sielanka
Rodzice Marty jeszcze kilka lat temu, jak określa to rozmówczyni naTemat, nie byli aż tak radykalni. Jednak dziś cała jej rodzina popiera partię rządzącą. – Babcia od strony taty dodatkowo jest zakochana w Rydzyku i wysyła mu kasę – tymi słowami zaczyna opowiadać swoją historię Marta.

– Od mniej więcej 3-4 lat staram się z rodzicami nie wchodzić na tematy religijno-polityczne, bo kończy się krwawą jatką. Ja szybko się zapalam i jestem nerwowa, gdy słyszę, jak powtarzają zasłyszane w telewizji brednie. Niby korzystają z internetu, mają znajomych o różnych poglądach, ale chyba mają problem z filtrowaniem informacji – dodaje.

Relacje z rodziną Marty zaczęły się pogarszać odkąd PiS zaczął "naprawiać Polskę". – Oni są coraz bardziej radykalni i przekonani, że mnie niszczy lewacka propaganda. Uważają, ze jestem zmanipulowana i nie słuchają moich argumentów – przyznaje ze smutkiem.

Aby unikać awantur przy rodzinnym stole, nasza rozmówczyni zdecydowała się unikać drażliwych tematów. Niestety jej wizyty w rodzinnym domu także stały się coraz rzadsze. – Słuchanie ich po prostu mnie przeraża – podsumowuje Marta.

Pranie mózgu
Historia naszej kolejnej rozmówczyni jest dość skomplikowana. Można tu mówić o pewnym rozłamie wśród najbliższych. – Moi rodzice są dość mocno wierzący, ale nienawidzą PiS. Moja siostra nie jest wierząca, ale nienawidzi Platformy Obywatelskiej i lubi teorie spiskowe – opowiada Barbara.

Taka mieszanka wystarcza, aby niedzielne rodzinne obiady zamiast czymś przyjemnym, były emocjonującą rozgrywki, a raczej "polem bitwy". – W moim domu ciągle włączony jest TVN 24. Wystarczy jeden polityczny news, żeby rodzice i siostra poszli na noże. A kończy się tym, że rodzice nazywają siostrę "fanką PiS, której zrobiono pranie mózgu", a siostra rodziców "niemyślącymi zwolennikami PO, którzy karmią się głupim TVN-em" – relacjonuje ze smutkiem.

Krnąbrna wnuczka
W domu Katarzyny trzeba naprawdę uważać co się mówi. Uściślając chodzi o towarzystwo jej dziadków – zwolenników PiS-u. Kobieta musi zazwyczaj trzymać język za zębami i liczyć do 10, ponieważ w tej opowieści istotną rolę odgrywa argument "życiowego doświadczenia".

– Kompletnie nie da się z nimi rozmawiać. Widzę dziadków dwa razy w roku, w święta. Przy stole w ogóle się nie odzywam, a mama na wszelki wypadek, gdyby przyszło mi do głowy dyskutowanie, kopie mnie pod stołem. Problemem jest wszystko np. jeśli mówię, że nie jem mięsa, to oni tłumaczą to "lewactwem" – opowiada.

W rozmowach z babcią i (w szczególności) z dziadkiem Katarzyny, wszystko sprowadzane jest do polityki. Nawet książki, które wybiera nasza rozmówczyni mogą być kontrowersyjne, a co za tym idzie świadczyć o tym, że Kasia ma "namącone w głowie".

– Kiedy chciałam studiować, dziadek stwierdził, że mnie wesprze finansowo. Jednak postawił jeden warunek: "Dam ci pieniądze, jeśli wybierzesz dziennikarstwo w Toruniu, w szkole Rydzyka". Wybrałam na UW. Poradziłam sobie sama – podkreśla i kończy rozmowę przyznając, że jej dziadek naprawdę bardzo się denerwuje, kiedy w grę wchodzą światopoglądowe kwestie.

– Używa słów których nie rozumie. On wie wszystko, jest mądrzejszy, ponieważ jest starszy. Ma zestaw gotowych myśli nad którymi totalnie się nie zastanawia – podsumowuje Katarzyna.

Wyklęty narzeczony
Dyskusje przy świątecznym stole nie najlepiej kojarzą się też Hani. Chociaż cała jej rodzina jest liberalna, to konflikt pojawia się podczas rozmów z wujostwem ze Śląska, którzy są zwolennikami PiS-u. W tym przypadku nie ma miejsca na spokojną wymianę zdań.

– Takie spotkania zazwyczaj kończą się kłótnią. Najczęściej słyszymy: "To wszystko wina Tuska, a Polska współpracuje z Niemcami" – wspomina Hania.

Dodaje jednak, że naprawdę nieprzyjemnie zrobiło się, kiedy wujek dowiedział się, że jej partner (dziś mąż) jest dziennikarzem innej telewizji niż TV Republika czy TVP. – Wielokrotnie po dwóch lampkach wina był w stanie ubliżyć mojemu wówczas narzeczonemu. Były kpiny z miejsca, w którym pracuje. Takie zachowanie nie podobało się pozostałej części rodziny. Powodowało więc spory, a atmosfera w rezultacie była ciężka – opowiada.

Po ślubie Hani, wujek stara się bardziej trawić jej męża. Toleruje jego towarzystwo. To jednak długa praca cioci. To jednak nie koniec tej opowieści, ponieważ kulminacja wydarzeń nastąpiła podczas wesela syna tegoż wujka.

– Jeden z jego kolegów - poglądowo bardzo do niego zbliżony - siedział obok nas, rozmawialiśmy, o jego zdrowiu, diecie. Było super miło, ale to nie trwało długo. Weselnicy szybko dowiedzieli się, gdzie pracuje mój partner i zaczęło się: "To gej z torebką, wcale nie chce z tobą być, jesteś przykrywka". Tego już nie dało się wytrzymać – wspomina Hania.

Skomplikowana przyjaźń
Tosia bardzo ceni swoją przyjaciółkę, ale mało brakowało, a ta relacja musiałaby przejść do historii. Wszystko zaczęło się w 2015 r. Tak, chodzi o wyniki wyborów. Bardzo szybko okazało się, że kobiety nie patrzą w tę samą stronę. Tosia jest przecież "lewaczką".

– Po wyborach ona pisała na Facebooku triumfalne posty, ja posty pełne żalu i smutku. Starłyśmy się potem w komentarzach. Później się to powtórzyło podczas Czarnego Protestu i afery z aborcją – wspomina.

Zastosowała więc ten sam mechanizm bezpieczeństwa, do którego uciekła się większość naszych rozmówców... Tosia od jakiegoś czasu unika trudnych tematów.

Lepsza krępująca cisza w relacjach z bliskimi niż skakanie sobie do oczu.

Dziękujemy wam, politycy. Możecie sobie pogratulować.