Mam 35 lat i wciąż słyszę raniące słowa mojej mamy. Będą mnie prześladować do końca życia

List czytelniczki
"Im byłam starsza, tym więcej takich słów słyszałam. Zawsze kiedy spotykałam się z mamą, czułam na sobie jej wzrok. Czasem nic nie mówiła, ale wszystko można było wyczytać z jej miny wyrażającej największą dezaprobatę. Albo rzucała po prostu »wciągnij brzuch«, »popraw sukienkę, bo widać ci uda« albo »wczoraj wyglądałaś korzystniej«. Niby małe słowa, a ja niby się nie przejmowałam, ale tak naprawdę brałam to bardzo do siebie. Nagle czułam się brzydka, gruba, wręcz obrzydliwa" – pisze czytelniczka Anna w liście do naTemat.
Słowa, które słyszy córka od matki, ma duży wpływ na jej dorosłość Fot . Grzegorz Skowronek / Agencja Gazeta
To nie będzie wylew żali na moją mamę ani jej krytyka. Miałam bardzo dobre dzieciństwo, jesteśmy w dobrych relacjach. Bardzo ją kocham, wiele jej zawdzięczam i zawsze mogę na nią liczyć.

To jednak nie oznacza, że nie widzę tego, jaką krzywdę sprawiały (i cały czas sprawiają) mi jej słowa. Mam bowiem 35 lat i nadal słyszę je w swojej głowie za każdym razem, kiedy przeglądam się w lustrze, przymierzam ubrania w sklepie czy idę na basen.

Jakie to słowa? Związane z wyglądem, głównie z wagą. Nie są to komentarze, które celowo miały mnie zranić – w swojej intencji nie miały być złośliwe. Nie wyglądało to tak, że mama wykrzykiwała mi je w twarz albo wyliczała mi litanię wad. Nie, niektórzy mogli tych słów nawet nie wyłapać, a sama mama zawsze twierdziła, że mówi je "z miłości" i "dla mojego dobra".


Ja jednak patrzyłam na nie zupełnie inaczej.

"Nauczyłam się, że moje ciało należy tak naprawdę do innych"
W dzieciństwie byłam chudzielcem z burzą długich włosów. Podobno, kiedy miałam trzy latka byłam śliczna, a mama była ze mnie dumna, kiedy wystrojona w wybrane przez nią sukieneczki zbierałam komplementy. Jednak potem zaczęłam być "niegrzeczna". Moje długie włosy mi się znudziły, wolałam spodnie i kolorowe t-shirty.

Raz, kiedy miałam kilka lat, wzięłam do ręki nożyczki i "obcięłam" sobie włosy. W cudzysłowie, bo tak naprawdę obcięciem tego nie można nazwać, wszystko było na skos, a przednie włosy były znacznie krótsze od tylnych. Pamiętam, że zrobiła się z tego niesamowita afera – mama krzyczała, płakała i mówiła, że się oszpeciłam. Mi się nawet moja krótka fryzura podobała, ale utwierdziłam się w przekonaniu, że zrobiłam coś niewybaczalnego i złego.

Fryzjer potem uratował moją głowę i zrobił mi grzywkę. Mama powiedziała, że jest "ładnie", ale brzydziej niż wcześniej i mam nauczkę. Długo bałam się zmienić fryzurę, długie włosy z grzywką nosiłam do liceum, chociaż ich nie znosiłam. Nauczyłam się wtedy, że moje ciało należy tak naprawdę do innych.

Z samymi ubraniami było dużo przepraw – mama wybierała mi stroje, chociaż średnio je lubiłam. Wszystko było do bólu "dziecięce" i poprawne, a mi marzyło się coś bardziej szalonego. Walczyłam o każdą rzecz w sklepie, a mama nie chciała mnie wypuszczać z domu, kiedy ubierałam się "bez gustu" i "okropnie". Chowała nawet moje ulubione rzeczy, których ona sama nie znosiła.

Stałam się więc "zbuntowana" i "dziwna", "oszpecałam się na siłę". To, że nie mam gustu, słyszałam kilka razy dziennie. A to wszystko dlatego, że podobało mi się zupełnie co innego niż mamie – dlatego byłam wyrodną córką z problemami.

"Słyszałam, że jestem ładna, ale muszę trochę schudnąć"
W okresie dojrzewania zaczęły się moje problemy z wagą. Byłam większa od innych dziewczyn, a rówieśnicy dokuczali mi nie tylko z tego powodu, ale także dlatego, że byłam podobno "brzydka". Nie czułam się brzydka i gruba, w domu zawsze słyszałam, że jestem bardzo ładna. Kiedy raz zapytałam o to moją mamę, odpowiedziała, że jestem ładna, ale muszę trochę schudnąć, bo to faktycznie się nie podoba innym.

Miałam więc potwierdzenie tego, że nie zasługuję na sympatię. Nawet to rozumiałam – skoro mama mówi, że moja waga się nie podoba, to w sumie logiczne, że inni mnie nie akceptują. Czułam się wyrzutkiem.

Mimo to chciałam być sobą i o to walczyłam. Nie chciałam się odchudzać, bo lubiłam jeść (nie byłam zresztą wcale wtedy gruba, po prostu większa od szczuplutkich koleżanek), budowałam swój własny styl i lubiłam eksperymentować z ubraniami. Przez to nieustannie kłóciłam się z moja mamą, którą "nie miała już do mnie siły".

Wtedy jednak byłam już świadoma tego, że jesteśmy inne i nie musi jej się podobać to, jak wyglądam. To mi mój wygląd ma się podobać. Tak mówiły przecież amerykańskie filmy.

"Wciągałam brzuch, maniakalnie poprawiałam sukienkę
W późniejszych latach przybierałam na wadze, ale jednocześnie byłam coraz bardziej konsekwentna w tym, jak chcę wyglądać i kim chcę być. Wiedziałam, że jestem w porządku i próbowałam siebie akceptować – wierzyłam (i wciąż wierzę) w ruch body positive i że nie muszę wyglądać, jak modelki na okładkach.

Na studiach i po nich miałam już z mamą lepszy kontakt niż wcześniej, ale to nie znaczy, że mnie zaakceptowała – po prostu nie mówiła swoich uwag wprost. Zamiast tego słyszałam więc: "kiedy przechodzisz na dietę?", "tych ciastek to już chyba starczy?", "ta spódnica jest chyba za krótka do twoich nóg". To wszystko było oczywiście dla mojego dobra: "będziesz lepiej się czuła", "mężczyźni będą się za tobą oglądali, jak schudniesz", "będziesz bardzo ładną dziewczyną, jak zrzucisz na wadze".

Im byłam starsza, tym więcej takich słów słyszałam. Zawsze kiedy spotykałam się z nią, czułam na sobie jej wzrok. Czasem mama nic nie mówiła, ale wszystko można było wyczytać z jej miny wyrażającej największą dezaprobatę. Albo rzucała po prostu "wciągnij brzuch", "popraw sukienkę, bo widać ci uda" albo "wczoraj wyglądałaś korzystniej".

Niby małe słowa, a ja niby się nie przejmowałam, ale tak naprawdę brałam to bardzo do siebie. Nagle czułam się brzydka, gruba, wręcz obrzydliwa. Wciągałam brzuch, maniakalnie poprawiałam sukienkę, żeby nie była za krótka i unikałam spojrzeń innych ludzi. A jeśli oni na mnie przypadkiem popatrzyli, to wiedziałam, że widzą to, co widziała mama. Było mi wtedy zwyczajnie wstyd.

Tak się dzieje zresztą do dzisiaj. Wciąż słyszę takie komentarze – nie tylko na temat wagi, ale też wyglądu, makijażu czy fryzury. Jeśli zwracam mamie uwagę na to, że nie powinna tak mówić, obraża się i twierdzi, że się czepiam. Może się czepiam, może powinnam mieć grubszą skórę, a takie rzeczy powinny spływać po mnie jak po kaczce.

Jednak nie spływają, bo wbrew pozorom wciąż jestem bardzo niepewna siebie. Staram się siebie lubić – czasem wychodzi, a czasem nie. Trudno jest siebie akceptować, kiedy za każdym razem czujesz na sobie krytyczne spojrzenie najbliższej ci osoby lub słyszysz od niej krytyczną uwagę. Taka pasywna agresja. Żałuję wtedy, że mama nie mogła mieć po prostu "ładnej i normalnej" córki.

"Trudno pokochać kogoś innego, jeśli nie kocha się siebie"
Tym listem chcę pokazać, że to jak rodzice – w tym przypadku matki – zwracają się do swoich dzieci – a szczególnie córek, bo te w naszej kulturze są szczególnie podatne na komentarze o wyglądzie – ma olbrzymie znaczenie. Takie słowa wchodzą w głowę i nie znikają łatwo, czasami w ogóle.

Przez bezmyślne zdanie w stylu "może już dosyć tych czekoladek", dziecko może wpaść w kompleksy i nabawić się zaburzeń odżywiania. Może też mieć problemy z zaufaniem innym ludziom i zbudowaniem dobrego związku. Bo trudno jednak pokochać kogoś innego, jeśli nie kocha się siebie.

Piszę o tym również dlatego, że ostatnio miałam już dość. Mam 35 lat i nie mogę odciąć się od tego, co mówi moja mama. Staram się sobie podobać, budować swoją pewność siebie i być z siebie dumna. Uwierzyć w to, że nie muszę wyglądać idealnie, żeby być szczęśliwą i wartościową osobą. Ale kiedy patrzę w lustro, aby dodać sobie pewności siebie, patrzę na swoje odbicie i przypominam sobie, ile rzeczy jest ze mną nie w porządku. W rezultacie czuję się źle.

Nie tylko ja mam takie doświadczenia. Rozmawiam o tym z innymi kobietami i ilość takich historii jest zatrważająca. Niektóre są łagodniejsze, tak jak moja. Inne już ostrzejsze i podchodzące pod patologię, jak mama, która nazywała moją koleżankę "pryszczatą świnią". Dziewczyna od lat zmaga się z bulimią.

Może nasze pokolenie – wychowane już na ruchu body positive i akceptacji dla inności – nie będzie popełniało takich błędów. Może nasze dzieci będą wiedziały, że są w porządku takie, jakie są, a ich ciało jest wyłącznie ich, nikogo innego.

Mamy, uważajcie na słowa. One naprawdę ranią.