"Nauczycieli można porównać do terrorystów". Ojciec ucznia pozwie szkołę, jeśli ta nie przeprowadzi matur

Daria Różańska
– Jechałem samochodem i zdenerwowałem się, kiedy usłyszałem w radiu, że nauczyciele mówią: "albo pieniądze, albo matura". Wybrałem numer do prawnika: "Słuchaj chłopie, przyjeżdżajcie tu do mnie, bo mamy sprawę do omówienia". Krótka piłka, idziemy do sądu – opowiada nam biznesmen Piotr Misztal. Ojciec tegorocznego maturzysty planuje pozwać szkołę, do której chodzi jego syn, jeśli z powodu strajku nie odbędą się w niej egzaminy maturalne.
Łódzki biznesmen Piotr Misztal planuje pozwać szkołę, do której chodzi jego syn, jeśli ta nie przeprowadzi matur. Fot. Małgorzata Kujawka / Agencja Gazeta
Ma pan już gotowy pozew przeciwko technikum, do którego uczęszcza pana syn, tegoroczny maturzysta?

Pozew nie jest jeszcze gotowy, ponieważ na razie nie wiemy, czy nauczyciele nie zmienią zdania i nie wycofają się ze strajku. Być może się zreflektują.

Nie chcę, żeby nauczyciele blokowali dzieciom rok. Tym bardziej, że brali pieniądze za tę pracę. Sorry, jak ja za coś biorę pieniądze, to jestem zobligowany do tego, żeby to wykonać. Jeśli tego nie zrobię, to muszę oddać z nawiązką. I o to będę sądził szkołę mojego syna.

Sam pan wpadł na pomysł, by pozwać szkołę, czy z pomocą przyszli prawnicy?


Jechałem samochodem i zdenerwowałem się, kiedy usłyszałem w radiu, że nauczyciele mówią: "albo pieniądze, albo matura".

Wtedy zwrócił się pan do prawników z pytaniem, co można w takiej sytuacji zrobić?

Wtedy zadzwoniłem do dziennikarzy i powiedziałem, co myślę. Później wybrałem numer do prawnika i powiedziałem: "Słuchaj chłopie, przyjeżdżajcie tu do mnie, bo mamy sprawę do omówienia". Krótka piłka, idziemy do sądu.


Poinformował pan już o tym szkołę ?


Tak, SMS-em poinformowałem wychowawcę klasy, do której chodzi mój syn. Przekazałem mu, że coś takiego może się zdarzyć. To może to być pozew zbiorowy.

Jak zareagował wychowawca?

Wychowawczyni odpisała, żeby się kontaktować z sekretariatem. Ale do sekretariatu nie można się dodzwonić.


Ma pan sprzymierzeńców w tej walce?


Zgłosiło się wiele osób, żeby mnie wesprzeć. Ale dla mnie nie jest ważne, czy będę miał sprzymierzeńców, czy też nie. I tak to zrobię. Bo tak być powinno. To jest ciągła niepewność, straty związane z wakacjami.

Pana syn ma już kupione bilety do Stanów Zjednoczonych.

Tak, syn kończy szkołę hotelarską i w Stanach miał troszkę liznąć zawodu. Planujemy wybudować w Łodzi hotel, w którym będzie pracował. I to wszystko przez strajk nauczycieli się łamie, plany się psują, przesuwają o rok. To jest nie do pomyślenia.

Jak zareagował pana syn, że może nie przystąpić do matury?

Zareagował dokładnie tak jak ja. Jest wkurzony. Najgorsze, co mnie denerwuje to, że dzieci nie wiedzą, czy będzie matura. Oni żyją czymś innym. Zaraz się okaże, że są tak rozkojarzeni, że połowa z nich nie zda egzaminów.

Nie uważa pan, że nauczycielom po prostu należą się podwyżki?

Uważam, że nauczycielom należą się podwyżki. Sądzę też, że powinni strajkować, jeżeli czują się pokrzywdzeni, ale nie kosztem dzieci.

Nauczyciele tłumaczą, że to jedyny moment, kiedy rząd może ich wysłuchać. Już dawno chcieli rozmawiać z Mateuszem Morawieckim.


Dobrze, ale to tak samo, jakby wszyscy lekarze odeszli od łóżek i powiedzieli: "Niech ludzie umierają, tylko dlatego, że my teraz nie dostaniemy tysiąca złotych podwyżki". Tak być nie może. Muszą być prowadzone negocjacje.

Negocjacje trwają, ale rząd nie chce przychylić się do postulatów nauczycieli.


Rząd też jest pod ścianą... Tu się musi troszeczkę ugiąć zarówno jedna, jak i druga strona.

A nie uważa pan, że protest nauczycieli jest rządowi trochę na rękę? W sondażach im nie spada, a cały hejt wylał się właśnie na pracowników oświaty.


Teraz będzie coraz gorzej. Gdybym był na miejscu nauczycieli, to szybko postawiłbym wszystko na nogi i przystąpił do przeprowadzenia egzaminów. Oni wtedy mieliby wielki poklask w społeczeństwie. Jeśli natomiast egzaminy się nie odbędą, to społeczeństwo znienawidzi nauczycieli. I wiele czasu upłynie zanim to się zmieni.

Niskie zarobki nauczycieli to wina rządu. Ale i pan, i inni rodzice macie pretensje wyłącznie do nauczycieli.

A do kogo mamy mieć pretensje? Nie chcę pozywać ani rządu, ani ministerstwa. Bo jak pozywam ministerstwo, to uderzam w siebie, w swoje podatki. To nie ma sensu. Chcę uderzyć bezpośrednio w ludzi, którzy są odpowiedzialni za to, że egzaminy maturalne mogą się nie odbyć. Myślę o dyrektorze szkoły.

Nie ma pan pretensji do polskiego rządu, który nauczycielom nie dał podwyżek. Oni już wcześniej chcieli spotkać się z premierem.


Ma pani rację. Tylko gdybyśmy mieli w ten sposób myśleć, to nauczyciele powinni mieć pretensje również do wszystkich poprzednich rządów.

To prawda. Ale rząd PiS mówi, że nie ma pieniędzy na podwyżki dla nauczycieli, a chce dać 500 złotych na krowę. To policzek dla pracowników oświaty.


To są tylko słowa, które są ulotne. Nie bierzmy tego pod uwagę.

Ale to słowa szefa partii rządzącej, które w dodatku wypowiedział publicznie.

Każdemu może się zdarzyć jakaś słowna pomyłka. Nie mówmy o słowach, ale o czynach.

Słowa są ważne, gesty też. To żenujące, że rząd nie chce spełnić postulatów nauczycieli, a sam z siebie chce wyłożyć pieniądze na krowy.


Niech pani w to nie wierzy. To kiełbasa wyborcza. Według mnie, wszyscy dostaną, jeżeli będzie nas na to stać. Zaraz kolejne grupy zawodowe zaczną się upominać.

Ale i pracownicy Służby Więziennej, i pielęgniarki, i lekarze dostali podwyżki.

I nauczyciele też dostaną, ale nie 30 proc. wartości ich uposażenia. To trzeba rozłożyć w czasie.

Wspomniał pan, że jeśli nauczyciele chcą podwyżki, to pan im da, nawet 8 tys. zł, ale muszą się doszkolić.


Jestem technikiem-mechanikiem, ale nie pracuję w zawodzie, dlatego, że jako młody człowiek doszedłem do wniosku, że chciałbym zostać milionerem. Wiedziałem, że ta szkoła mi tego nie zapewni, dlatego zmieniłem zawód.

Sugeruje pan, że narzekający na niskie zarobki nauczyciele powinni zmienić zawód?

Tak, mają taką alternatywę. Na Zachodzie jest to normalne, wiele osób w jednym zawodzie, ale kiedy dostaje możliwość lepiej płatnej pracy, to się na nią decyduje.

Wielu nauczycieli powtarza, że nie chce porzucić nauczania, bo mają do tego powołanie, lubią młodzież.

No, ale jeżeli ma się powołanie, to nie stawia się ultimatum, nie przystawia się pistoletu do głowy uczniów... "Bo jeżeli nie, to wam odstrzelimy głowy, nie pójdziecie nigdzie dalej, wasze życie się zmieni". Tego się nie robi. Można to porównać do terrorystów, bo nauczyciele próbują terroryzować nasze dzieci. To jest niedopuszczalne.

Druga rzecz: wiele osób ma dodatkowe prace na pół etatu.

Niektórzy pracownicy oświaty też ciągną dwa etaty. W mediach głośno było o nauczycielce, która po lekcjach siada za kasą w supermarkecie.


To się chwali.

A nie uważa pan, że to jest uwłaczające?


Uwłaczająca praca? Ja sprzątałem domy, czy to znaczy, że byłem złym człowiekiem? Nie, żadna praca nie hańbi, póki daje przyszłościowe możliwości, np. spłatę mieszkania. Nie ma nic za darmo. Życie jest ciężkie.


Chodziło mi o to, że uwłaczające jest, iż nauczyciel chcący kształcić młodzież, żeby się utrzymać z tej pracy musi harować po kilkanaście godzin dziennie.


Do wszystkiego można dojść drogą negocjacji. Matura jest raz do roku, niech zrobią ten egzamin, bo społeczeństwo będzie ich wytykało palcami, to będzie tragedia.

Już wielu nauczycieli rezygnuje z uczestnictwa w strajku, bo żal im maturzystów.

Gdybym był na miejscu nauczycieli, to przeprowadziłbym matury, a później powiedział: "Słuchajcie, panowie z rządu, ja tysiąc złotych nie chcę na już. Ale chcę za pół roku 300 zł, za rok następne 300 zł i tak dalej". Wtedy społeczeństwo będzie za nauczycielami. Jeśli nie dopuszczą uczniów do egzaminów, to od czerwca nie będzie szkoły.

Czyli pan uważa, że nauczyciele powinni dopuścić uczniów do egzaminów, a później negocjować z rządem, nie odpuszczać?

Tak, nauczyciele nie powinni odpuszczać.

Tylko, czy po egzaminach rząd będzie chciał w ogóle negocjować z nauczycielami.


Myślę, że tak, bo dalej nauczyciele są siłą. Jak dopuszczą młodzież do matury, a później przystąpią do strajku, to ludzie w stu procentach pójdą za nimi.

Już pana nazywają "sprzymierzeńcem PiS-u". Cytują pana wszystkie prawicowe media.

Kiedy mówię to, co myślę, ale przeciwko nauczycielom, to jestem dobry dla PiS-u. Natomiast, jak przyjeżdża do mnie TVN, to wtedy sprzyjam Platformie.

Nie układałem się, nie układam i nie będę się układał z żadnym rządem. Patrzę, którzy są mądrzy, a którzy źli.

Chodzi mi o dobro syna, ale i nie tylko. Takich synów, którzy przez strajk nauczycieli mogą mieć problemy, mamy w Polsce setki tysięcy. Jeżeli matury się nie odbędą, to nie tylko uczniowie będą mieli problemy, ale my wszyscy: i rodzice, i społeczeństwo będzie dźwigało to na swoich barkach.