Pierwsze zdanie tej książki wgniata w fotel. Debiutant pokazuje, jak powinno się pisać kryminały

Monika Przybysz
Ile czasu statystyczny autor powieści spędza na gapieniu się w mrugający na ekranie laptopa kursor? Godzinę, dwie? Kilka dni? Niewykluczone, zwłaszcza jeśli wierzy, że teoria pierwszego wrażenia, na zrobienie którego mamy zaledwie ułamki sekund, odnosi się również do słowa pisanego. A teraz zastanów się, czytelniku, ile otwarciowych zdań potrafisz przytoczyć?
Fot. materiały prasowe
Jeśli macie pustkę w głowie, jak najszybciej sięgnijcie po “Boską Proporcję” Piotra Borlika, bo takiego otwarcia długo nie zapomnicie. Podobnie zresztą jak kilku makabrycznie spektakularnych sposobów na pozbawianie życia młodych kobiet.

“Matka to skarb, a miejsce skarbu jest głęboko pod ziemią”
Właśnie tym zdaniem rozpoczyna się książka autora, który do tej pory poruszał się w sferze horroru. “Boską proporcją” wchodzi w świat polskiego kryminału - i to, jak widać, z przytupem.

Pierwsze zdanie, mimo że odarte z jakiegokolwiek kontekstu, intryguje niezwykle skutecznie. Przez resztę lektury, kiedy powoli zaczyna nabierać większego sensu, nadal siedzi w głowie, naprowadzając (a może zwodząc na manowce?) czytelnika, starającego się wyprzedzić bohaterów w rozwiązaniu zagadki.

Z góry uprzedzam: próba “rozczytania” Borlika będzie trudna. Na skrzydełku książki czytamy, że ten pochodzący z Bydgoszczy 33-latek jest “mistrzem Holandii oraz laureatem trzeciego miejsca w otwartych mistrzostwach Czech w grach logicznych”. I nie jest to czcza przechwałka.

“Boska proporcja” to jeden z tych kryminałów, w których w połowie książki ciężko wzdychacie, bo przecież “już wszystko jest oczywiste”, tylko po to, aby kilka stron dalej zorientować się, jak wyborną melodię zagrał wam na nosie autor.

Jest morderstwo, jest morderca. Czy to już koniec?
Intryga, nieprzypadkowo osadzona w Trójmieście (autor mieszka w Gdańsku), od początku szyta jest dość gęsto: mordercę spotykamy już na pierwszych stronach, gdy obserwuje potencjalną ofiarę w okolicy Parku Oliwskiego. Robert Mazur ani na sekundę nie kryje się ze swoimi skłonnościami. Inicjując rozmowę z młodą kobietą, ma jasno sprecyzowany cel: zwabić ją do mieszczącej się nieopodal oranżerii i zabić. Czeka go jednak niespodzianka - w teorii mało przyjemna.

Mianowicie ktoś go uprzedził. Oranżeria stała się miejscem zbrodni wcześniej: w koronę wielkiej palmy daktylowej wkomponowane zostało kobiece ciało. Słowo “wkomponowane” jest tu zdecydowanie na miejscu, bo Borlik metodę morderstwa wymyślił iście misterną. Jaką? Nie psując niespodzianki, można powiedzieć właściwie tylko tyle, że widok instalacji wprawił samego Mazura w osłupienie. I zachwyt.

Makabryczność opisów Borlik pożyczył z poprzedniego “podwórka” - horrorów. - Przejście z grozy w kryminał wydaje mi się dość naturalnym procesem - mówił w wywiadzie dla magazynu ”Pocisk”. - W pewnym momencie [autor]zdaje sobie sprawę, że najgorsze zło czai się w nas samych, a nie w wyimaginowanych tworach. Po co wymyślać kolejne bestie, skoro te chodzą między nami? - tłumaczy decyzję, która sprawiła, że zaczął komponować kryminalną intrygę.
Zwiastun "Boskiej proporcji"
Policjantka i psycholog
W “Boskiej proporcji” nie brakuje więc pieczołowicie przygotowanych i precyzyjnie opisanych zbrodni. Zadanie znalezienia ich sprawcy powierzone zostaje komisarz Agacie Stec z gdańskiej policji - kobiecie po przejściach chciałoby się napisać, choć nie jest to stwierdzenie precyzyjne.

Owszem, Agata przeżyła boleśnie rozwód, i owszem - regularnie wpada na byłego męża, co nie jest sytuacją komfortową. Sporą dawkę “przejść” funduje sobie jednak na własne życzenie: klnie jak szewc, pije jak rosyjski porucznik, a facetów zmienia jak rękawiczki.

Wiele wad rekompensuje jednak jej stosunek do pracy. Stec angażuje się w śledztwa całkowicie. Jest przy tym bystra, opanowana i myśląca analitycznie, kryminalne klocki potrafi układać jak nikt (a przynajmniej jak nikt w jej komendzie, w większości okupowanej przez mało kreatywnych służbistów).

Na tle jej ogólnego nieokrzesania i życiowego nieogarnięcia te umiejętności błyszczą wyjątkowo jasno. Wydają się nawet nieco nie na miejscu, jakby zasługiwała na nie osoba o zupełnie innym rysie charakteru. Kiedy jednak poznajemy jej brata, staje się jasnym, że inteligencja i opanowanie (w konkretnych sytuacjach) to cechy dziedziczne.

Artur Kamiński jest psychologiem. Wśród jego pacjentów są przedstawiciele elity, on sam nie kryje aspiracji do tej właśnie klasy społecznej. Z domu wychodzi tylko w nienagannie skrojonych garniturach, w takich też pojawia się w telewizyjnych “śniadaniówkach”, gdzie opowiada psychologiczne anegdoty zaczerpnięte ze swoich książek.

Z Agatą spotyka się na wykwintnych kolacjach, które samodzielnie przygotowuje. A przynajmniej tak było do momentu, kiedy Agacie przydzielono sprawę zagadkowego morderstwa. Nad jej rozwiązaniem będą pracować, w pewnym sensie, razem.

Kreując tych dwoje, tak różnych od siebie, ale tak bardzo prawdziwych bohaterów, Borlik odhacza kolejną rubrykę tabeli pod tytułem: “kryminał z najwyższej półki”. Agaty nie sposób nie lubić pomimo jej wad, inteligencji Artura nie sposób nie podziwiać, choć on sam konsekwentnie gra zadufanego w sobie snoba. Borlik umie jednak sprawić, że na pewnych poziomach świetnie się ze sobą dogadują.

Jak ta interakcja przełoży się na wynik śledztwa? Musicie doczytać sami. Uprzedzamy – książka wciąga, a po jej zakończeniu można u siebie zaobserwować coś na kształt syndromu odstawienia.

Dobra wiadomość jest taka, że „Boską proporcją” Borlik rozpoczyna kryminalną serię – w czerwcu ukaże się „Materiał ludzki”, a w październiku „Białe kłamstwa”, w obu znajdziemy kontynuację losów Agaty i Artura. Oczekiwanie możemy sobie umilić, rozwiązując „Boski test” dostępny na stronie autora borlik.pl, dzięki któremu sprawdzimy, czy istnieje niebezpieczeństwo, że stalibyśmy się ofiarą psychopatycznego mordercy…

Artykuł powstał we współpracy z wydawnictwem Świat Książki.