Od "najbrzydszej aktorki świata" i "babochłopa" do idolki. Gwendoline Christie zdobyła serca tłumów

Ola Gersz
Nazywali ją najbrzydszą kobietą telewizji, babochłopem, bestią. Teraz to ulubiona aktorka milionów fanów "Gry o tron", która dowody uwielbienia spotyka na każdym kroku. Dzięki roli Brienne z Tarthu Gwendoline Christie musiała zmierzyć się z hejtem, ale zdobyła też ogromną sławę, o jakiej ta nieznana brytyjska aktorka wcześniej nawet nie marzyła. A oprócz tego nauczyła ludzi czegoś ważnego – że piękno ma różne twarze.
Brytyjska aktorka Gwendoline Christie gra w serialu HBO od siedmiu lat Fot. Instagram / Gwendoline Christie
Ostatnie odcinki "Gry o tron" (uwaga, spoiler!) złamały serce fanom Brienne i wszystkim, którzy od lat kibicowali nietypowemu związkowi odważnej rycerki i nawróconego Jaimego Lannistera. Ona została w Winterfell, on wrócił do Cersei i zginął w jej ramionach, a nam wszystkim jest po prostu smutno. Liczyliśmy w końcu na szczęśliwe zakończenie, mimo że przecież mowa o serialu, który nazywa się "Gra o tron". Histeria fanów po scenach z udziałem Brienne w czwartym odcinku (kiedy jej romans z Jaimem w końcu stał się faktem, mimo że na chwilę) tylko udowodniła, jak ta nietypowa bohaterka jest uwielbiana. Ba, wręcz hołubiona. Ulubieni bohaterowie? Albo Jon Snow, albo Królowa Smoków, albo Arya Stark, albo Tyrion Lannister – tu bywa różnie. Brienne z Tarthu zawsze jednak w tym wyliczeniu się pojawia. Dla maniaków show HBO jest nie tylko superbohaterką, ale również również wzorem do naśladowania i... słodziakiem (chociażby w pijackiej grze w ostatnim odcinku).


40-letnia brytyjska aktorka Gwendoline Christie, która gra ser Brienne, nie miała jednak na początku łatwo.

Pani już dziękujemy
"Nigdy nie będziesz aktorką, bo wyglądasz inaczej niż wszyscy aktorzy" – ułyszała Gwendoline po ukończeniu szkoły aktorskiej w Londynie w 2005 roku od swojego agenta. Nikt w nią nie wierzył, wszyscy się z niej śmiali, a to wszystko z powodu wyglądu. Christie wyróżnia się bowiem nietypowym, jak na kobietę wzrostem – ma aż 193 centymetry – a także androgyniczną urodą.

Miała być gimnastyczką, ale z powodu urazu kręgosłupa musiała porzucić sportową karierę. Długo nie zastanawiała się, co chce zrobić ze swoim życiem. Chciała być aktorką. Mimo że z każdej strony słyszała sarkastyczne komentarze i odmowy, nie poddawała się. Inspiracją była dla niej jej idolka Tilda Swinton (a przede wszystkim jest tytułowa rola w filmie "Orlando"), która, mimo że przecież również wyglądała inaczej od większości hollywoodzkich gwiazd, była jedną z nich. "Powiedziałam sobie: »Hm, [Tilda] gra w filmie, jest zupełnie z tego świata, jest bardzo znana«. (...) Pomyślałam wtedy, że być może dla mnie też jest więc miejsce w tym biznesie" – powiedziała Christie w jednym z wywiadów.

Nie oznacza to jednak, że Brytyjka od zawsze akceptowała swój wygląd. Nie, tak jak praktycznie wszyscy z nas, zmagała się z akceptacją samej siebie. Oprócz Swinton pomogła jej jednak fotografka Polly Barton. Christie była bohaterką jej serii zdjęć zatytułowej "Bunny", w której pozowała głównie nago. Aktorka wyznała potem, że dzięki odważnym fotografiom zaakceptowała swoje ciało i zrozumiała, że nie ma jednego wzoru kobiecości. Wręcz przeciwnie, jest ich tyle, ile jest kobiet.

Silniejsza i pewniejsza siebie zaczęła więc szukać miejsca dla siebie na ekranie.

Brienne idealna
Christie oddała się grze w teatrze, jednak cały czas marzyła o mniejszym i większym ekranie. Jej marzenia zaczęły się spełniać: zagrała m.in. w krótkometrażowym filmie "Seven Ages of Britain", który był dodatkiem do serialu dokumentalnego pod tym samym tytułem, a także w "Parnassusie: Człowieku, który oszukał diabła" – obrazie Terry'ego Gilliama z Heathem Ledgerem, Johnnym Deppem, Judem Law i Colinem Farrellem.

W lipcu 2011 r. Christie wygrała jednak los na loterii. Zdobyła rolę Brienne z Tarthu w przebojowej i rewolucjonizującej telewizję "Grze o tron".

Aktorka nie tylko spodobała się specom od castingu i producentom, ale również fanom. Miłośnicy książkowej sagi George'a R. R. Martina, którzy kojarzyli Christie, twierdzili, że będzie ona idealną Brienne. O roli marzyła także sama Christie, która przeczytała książki i od razu utożsamiła się z rycerką. Dlaczego? Czuła, że obie mają podobne doświadczenia. W końcu Brienne, tak samo jak Christie, była krytykowana, ośmieszana i nękana z powodu swojego "męskiego" wyglądu. Bohaterka książek Martina była inna, wytykana palcami, osamotniona. Christie postanowiła więc tchnąć w Brienne z Tarthu swoje własne doświadczenia.

Udało się. Christie nie tylko wyglądała jak Brienne – intensywnie ćwiczyła, że mieć bardziej muskularną sylwetkę, uczyła się szermierki i jazdy konno – ale również nią była. Stała się poważną i do bólu honorową młodą kobietą, która marzyła o byciu rycerzem mimo swojej płci i która musiała nieustannie walczyć o miejsce w świecie, w którym była uznawana za dziwadło. Krytycy przyjęli ją świetnie, nominowali ją do nagród, wychwalali. A fani?

Od hejtu do miłości
"Jezu, jaka ona jest brzydka?", "Haha, to baba czy facet?", "Najbrzydsza aktorka na świecie" – pojawiały się wszędzie komentarze. Ludzie śmiali się i z Brienne, i Christie. Że są brzydkie, dziwne, inne. Że nie są pięknościami w stylu Emilii Clarke, która gra Daenerys Targeryen czy Leny Headey (Cersei Lannister). Nawet media szły po całości i pisały wprost o "najbrzydszej aktorce w telewizji".

Christie się nie przejmowała i robiła swoje. Nagle z sezonu na sezon Brienne z dziwadła zaczęła stawać się ulubioną bohaterką. Ludzie zaczęli ją wprost adorować – jej relację z Jaimem, jej honor, jej zabawne nieprzystosowanie do świata. A także jej waleczność – w końcu Brienne walczyła z niedźwiedziem! Ale nie tylko, stanęła też w szranki z Ogarem i całą walką Białych Wędrowców. W ósmym sezonie Brienne z Tarthu jest już idolką. Nikt nie może powiedzieć ani o niej, ani o Christie złego słowa, bo inaczej zostanie wręcz zmieszany z błotem. Ludzie bronią ją jak własnych dzieci, dlatego, kiedy w czwartym odcinku opuścił ją Jaime, fani zaczęli pomstować na grającego go Nikolaja Costera-Waldau. "Doprowadziłeś Brienne do płaczu! Jak mogłeś, ufaliśmy ci!" – pisali pod adresem Lannistera.

Dzięki Brienne Christie udało się jednak również coś innego. Oswoiła ludzi z androgynizmem, z różnymi typami kobiecości, z innością. Pokazała, że kobieta nie musi wyglądać, jak Beyoncé, żeby być kobietą. Ba, Christie jest teraz wręcz uznawana za piękność. Jest bowiem spektakularna, niesamowicie zmysłowa, zjawiskowa, pewna siebie. Kiedy pojawiła się na premierze ósmego sezonu "Gry o tron" w zwiewnej sukni, wszyscy oniemieli. Wyglądała jak motyl nie z tego świata. Do tego ludzie pokochali ją również za jej charakter. Christie jest bowiem zupełnie inna niż Brienne – wesoła, przebojowa, głośna, trochę szalona. Jest sercem i duszą obsady "Gry o tron". Bez niej nie byłoby tego serialu – twierdzą fani.

Dalej już tylko lepiej
"Brienne zmieniła moje życie. Czuję się bardzo emocjonalna. Czuję się jak emoji! To krzyczące i to, z którego oczy płyną łzy!" – powiedziała Brytyjka w swoim stylu w jednym z wywiadów dla "Guardiana". Nic dziwnego – to bowiem najlepszy okres jej życia. Christie spełniła swoje marzenie – gra w telewizji i w kinie. I to nie byle gdzie! Nie tylko w najpopularniejszym obecnie serialu, który przejdzie do historii, ale przecież wcieliła się także w Kapitan Phasmę w ostatnich dwóch filmach z serii "Gwiezdne wojny". A to już nie byle jaki sukces – wielu aktorów za rolę w "Star Wars" dałoby się pokroić.

Prywatnie też jest szczęśliwa – od kilku lat jest związana z projektantem mody Giles Deaconem. Często pozuje do sesji modowych, pojawia się na branżowych eventach. Wszędzie robi furorę i spotyka fanów walecznej Brienne.

Kończy się "Gra o tron", ale kariera Christie nie kończy się jeszcze z całą pewnością.

Raczej dopiero się zaczyna.