#GłosujPolsko: Marcin Meller i jego trik na "wczutę" w wybory. "Mój głos traktuję jak 10 tys. głosów"

Rafał Madajczak
Marcin Meller pierwszy raz głosował w 1989 roku i nigdy mu się nie znudziło. Tylko w naTemat ten dziennikarz i wydawca opowiada dlaczego.
Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta
Mówi się często, że są dwie Polski: jedna głosuje na liberałów, druga na nieliberałów. Ale mi się wydaje, że mamy inny podział: na głosujących i niegłosujących. Czy to oznacza, że jedna Polska głosuje, a druga ma na to wywalone?

Tak. Ci, co nie głosują, mają wywalone. Uważam, że kto nie głosuje, ten nie ma racji. I to w każdej sytuacji. Bawiłem się w samorząd w liceum startując w wyborach. Przegrałem, ale pamiętam, jak rozmawiałem jako trzecioklasista w liceum z maturzystami, którzy mówili “po co mam głosować, ja zaraz zdaję maturę i mnie nie ma”. Ja im wtedy odpowiadałem “hej, odchodzisz ze szkoły, ale możesz sprawić, że będzie lepsza”.


Oczywiście boleję nad niskimi frekwencjami w Polsce, ale dostrzegam przebłyski optymizmu. Na przykład ostatnie wybory samorządowe i to, co stało się w dużych miastach, ta mobilizacja i frekwencja. Oczywiście to nie jest cała Polska, niemniej widok nieprawdopodobnych kolejek pod lokalami wyborczymi był budujący dla mnie jako obywatela. Poszliśmy głosować całą rodziną wraz z dziećmi lat 7 i 5 by dać im pierwszą lekcję obywatelskości.

Ale jestem przeciwko obowiązkowi wyborczemu jak w Belgii. W polskich realiach to mogłoby być nawet szkodliwe. Polak nie lubi, jak się go do czegoś przymusza. Głosowanie jest dla mnie przywilejem i obowiązkiem, ale pozytywnym, nie w sensie czegoś sztywnego, że ktoś mnie zmusza.

Pamiętasz swoje pierwsze wybory?

Pierwsze wybory, w których mogłem uczestniczyć, były za komuny, więc świadomie je bojkotowałem. Pierwszy raz głosowałem 4 czerwca 1989 roku i mimo wszystkich rozczarowań, wkurzeń nigdy mi nie minął entuzjazm dla instytucji, święta wyborów. Zawsze myślałem: to mój kraj, moja przestrzeń, tak jak to moje miasto, moja wspólnota mieszkaniowa, mój krąg przyjaciół i za to wszystko chciałbym brać, chociażby cząstkową odpowiedzialność poprzez głosowanie.

Jest taki komik na Netfliksie Hasan Minhaj - coś jak John Oliver, ale jako Hindus w USA ma perspektywę bardziej globalną - który ma odcinek o wyborach w Indiach. W Indiach uprawnionych do głosu jest 900 mln ludzi, więc Minhaj mówi do swojej amerykańskiej widowni “wyobraźcie sobie sobie, że w Stanach głosuje 900 mln osób, a i tak skończyłoby się tym, że o wyniku zdecydowałoby 18 głosów na Florydzie”. Żart? Mam dom na Mazurach, interesuję się więc, jak tam przebiega polityka. W ostatnich wyborach samorządowych w Mrągowie dotychczasowa pani prezydent nie weszła do 2. tury, bo zabrakło jej 20 głosów. Rozumiesz? Ty i twoi, moi kumple, kumpele mogli zadecydować o przyszłości 35-tysięcznego miasta, gdybyśmy ruszyli tyłki lub nie. Dlatego ja swój głos traktuję tak, jakby to było 10 tys. głosów. Mój głos daje mi potem prawo do narzekania, mędzenia bądź postulowania, “bo ja głosowałem” (śmiech).

Jeszcze jedno: ja rozumiem, że ktoś może mieć wywalone na wszystko. Sam mam takich znajomych. Pamiętam zdziwienie z 1994 roku, kiedy jako reporter byłem w RPA na wyborach, które kończyły apartheid i wyniosły Mandelę do władzy. Tak poznałem białego dziennikarza cynika.

Tylko tacy są.

Jeździłem z nim dużo po Kapsztadzie, więc w pewnym momencie się go pytam, na kogo głosuje. A on, że nie głosuje. Ja: jak to? On: Mam to gdzieś. Gość miał krytyczny stosunek do systemu, ale mówił, że ma to gdzieś, skupia się na swojej pracy i tak dalej. Kompletnie nie byłem w stanie tego zrozumieć. Rozumiem w sensie intelektualnym, ale nigdy nie rozumiem jako obywatel.

To łączy braci Karnowskich i Gazetę Wyborczą, Newseeka i Gazetę Polską, że jedni i drudzy uważają iż wybory jesienią 2019 zdecydują o tym jak nasz kraj będzie wyglądać przez następne 20 lat. Tu jest porozumienie ponad podziałami.

Wspomniałeś, że chodzicie z dziećmi na wybory…

Teraz były pierwsze.

Michelle Obama w swojej autobiografii wspomina, jak rodzice zabierali ich zawsze na wybory. Jak to młodym Robinsonom - po panieńskie nazwisko Michelle - weszło w krew. W wyborczą niedzielę robimy akcję #ZabierzDzieckoNaWybory podczas której będziemy namawiać Polaków do wspólnego głosowania z dziećmi. Jak myślisz, jak ważne jest chodzenie z dziećmi na wybory?

To jest właśnie wychowanie obywatelskie, jak nauka, że trzeba mówić “dziękuję” czy “przepraszam”, szanować starszych, sprzątać po sobie czy dbać o przestrzeń wspólną. To też okazja by zaczynać tłumaczyć dzieciom jak funkcjonuje rzeczywistość, w której żyją. To także święto jak pójście na mecz czy nowe „Gwiezdne Wojny”.

Wiążą się z tym pewne zagrożenia. Gdy stanęliśmy w kolejce, mój syn, lat 7, mówi nagle na cały regulator “tato, a dlaczego mówisz, że pan X to cwaniak i kombinator”? Ja go uciszam, a on znów “tato, ale tak mówiłeś!”. Bałem się, że będzie to uznane za agitację (śmiech).