Pokazała, jak się robi kampanię i zdobywa mandat. Tajemnica sukcesu Danuty Hübner
Choć dla procesu naszej integracji z Unią Europejską jest zasłużona jak mało kto, w minionych wyborach do europarlamentu Danuta Hübner została zesłana w Warszawie na czwarte miejsce na liście KE. Zakasała jednak rękawy do pracy i wykręciła wynik niewiele gorszy niż pierwszy na liście Koalicji Europejskiej Włodzimierz Cimoszewicz. Jak trzeba było, to organizowała nawet trzy spotkania z wyborcami dziennie.
Powód? Dużo chętnych, mało miejsc – bo w ramach Koalicji Europejskiej razem startowały różne środowiska. Gdzieś tych ludzi trzeba było upchnąć. Pierwsze miejsce dostał więc Włodzimierz Cimoszewicz z "drużyny gwiazd" Grzegorza Schetyny, dalej był Andrzej Halicki, wyżej była nawet długo związana z Nowoczesną Kamila Gasiuk-Pihowicz.
– Pomyślałam sobie, że nie chcę uczestniczyć z czwartego miejscach w tej bardzo takiej trudnej walce, która – myślę – będzie się toczyła. Pomyślałam sobie, że mogę pracować w Europie, dla Europy, dla Polski w Europie także w różnych innych miejscach – twierdziła wtedy Hübner.
To ona negocjowała akces Polski do Unii
W tej pracy dla Polski rzeczywiście ma olbrzymie doświadczenie. Bo Hübner pracowała w Europie dla kraju jeszcze w czasach, kiedy wejście do Unii Europejskiej wydawało się być zupełną mrzonką. Już w 1998 roku była zastępcą sekretarza wykonawczego Europejskiej Komisji Gospodarczej. To agenda ONZ. Nieco później była sekretarzem wykonawczym. To stanowisko w randze zastępcy sekretarza generalnego ONZ.
Na początku wieku była sekretarzem Komitetu Integracji Europejskiej i szefem Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej. Kiedy Unia była już blisko, reprezentowała nas w Konwencie Europejskim.
Tak można wymieniać prawie bez końca, bo przecież była i komisarzem Komisji Europejskiej, i dwukrotną eurodeputowaną. Wreszcie polskim ministrem ds. europejskich. To ona negocjowała nasze wejście do Wspólnoty. I pomimo tych zasług wylądowała na czwartym miejscu na liście.
Praca od rana do nocy
Aż w końcu przyszedł wieczór wyborczy i duża niespodzianka – Hübner pomimo czwartego miejsca z dużą przewagą zapewniła sobie mandat w okręgu warszawskim z ramienia Koalicji Europejskiej. Niby każdy znał Hübner, niby każdy wiedział, że nadaje się do tego jak mało kto, ale system wyborczy jest tak skonstruowany, że mało kto dawał jej szanse.
W kręgach zbliżonych do sztabu wyborczego Danuty Hübner podkreśla się, że na jej końcowy efekt wpływ miały dwie rzeczy. Po pierwsze – Hübner nie jest typowym politykiem. Jest przecież przede wszystkim fachowcem, który na kwestiach europejskich zjadł zęby. Jest od lat rozpoznawalna w tematyce europejskiej i to musiało zaprocentować w wyborach do europarlamentu.
Fot. Agata Grzybowska / Agencja Gazeta
– Jesteśmy zadowoleni z naszej pracy, choć oczywiście nie było perfekcyjnie. Ale zrobiliśmy naprawdę dużo, a na przykład Włodzimierz Cimoszewicz kampanii właściwie nie prowadził – podkreśla osoba zaangażowana w kampanię nowe-starej eurodeputowanej. I właściwie... czy ktoś w ogóle widział jakiś plakat byłego premiera?
Efekt to bardzo dobry wynik. Włodzimierz Cimoszewicz z pierwszego miejsca na liście zdobył nieco ponad 217 tysięcy głosów w okręgu warszawskim (dane z ponad 99 proc. lokali wyborczych), a Hübner z czwartego miejsca ponad 145 tysięcy. Andrzej Halicki z "dwójki" (który zasłynął głównie zrywaniem plakatów Hübner) zgarnął nieco ponad 86 tysięcy głosów, a trzecia Kamila Gasiuk-Pihowicz 84 tysiące. Przepaść.
To, jak "nadaktywna" była "czwórka" Koalicji Europejskiej w Warszawie, widać zresztą we wspomnianym internecie. Wystarczy zajrzeć na witrynę internetową Danuty Hübner. Tylko w ostatnim tygodniu kampanii wyborczej Hübner odbyła cztery otwarte spotkania z wyborcami, na które mógł przyjść każdy. Wcześniej było równie intensywnie. Profesor pokazała się choćby na Nocy Muzeów, w debacie organizowanej przez Kulturę Niepodległą, na Marszu Polska w Europie czy na spotkaniu z seniorami.
To wszystko nie są przykłady z miesięcy, tylko z kilku dni. To eventy odbywające się właściwie jeden po drugim. I jeszcze jeden przykład: w ciągu ostatnich niecałych dwóch tygodni kampanii (od 15 maja) Danuta Hübner miała piętnaście (!) spotkań. Czasem nawet trzy dziennie.
– Cieszyliśmy się z tej pracy dla pani profesor, o ile oczywiście człowiek może cieszyć się z pracy od rana do nocy. Ale sztab zadbał o wszystko. O spotkania z wyborcami, o ulotki, o media społecznościowe, o normalne media. Pani profesor była wszędzie – słyszę od osoby związanej z kampanią.
Dodajmy, że o tym, jak tytaniczną pracę wykonuje Danuta Hübner, dziennikarze mogli przekonać się jeszcze w trakcie kampanii wyborczej. Smsy z jej sztabu o kolejnych aktywnościach przychodziły właściwie hurtowo. Spotkania, propozycje wywiadów, wizyty w Warszawie. Można tak niemal bez końca. Sami zobaczcie:
Od osób związanych z kampanią Danuty Hübner słyszę dzisiaj jeszcze jedną rzecz: ulgę. Z tego, że się udało – bo przecież wcale nie musiało. I ulgę z tego, że to już koniec kampanii. – Może była krótka (przypomnijmy, że jeszcze dwa miesiące temu Hübner nie chciała startować – red.), ale bardzo, bardzo intensywna – tłumaczą mi.
Trudno tutaj wyrokować o przyczynach kolejnej wyborczej porażki szeroko rozumianej opozycji. Teoretycznie to przecież były *ich* wybory. Wielkomiejskie, ludzi wykształconych. A wyszło jak (ostatnio) zawsze.
Może jednak czasami warto mniej patrzeć na to, co robi konkurencja, a trochę się bardziej skupić na własnej pracy. Tego dowodzi przykład Danuty Hübner. Dzisiaj nowa eurodeputowana w końcu ma chwilę na odpoczynek. Na jej stronie są tylko lakoniczne podziękowania za głosy.
Danuta Hübner nie znalazła dzisiaj czasu na rozmowę z nami. Odpoczywa po kampanii wyborczej.