Pokazała, jak się robi kampanię i zdobywa mandat. Tajemnica sukcesu Danuty Hübner

Piotr Rodzik
Choć dla procesu naszej integracji z Unią Europejską jest zasłużona jak mało kto, w minionych wyborach do europarlamentu Danuta Hübner została zesłana w Warszawie na czwarte miejsce na liście KE. Zakasała jednak rękawy do pracy i wykręciła wynik niewiele gorszy niż pierwszy na liście Koalicji Europejskiej Włodzimierz Cimoszewicz. Jak trzeba było, to organizowała nawet trzy spotkania z wyborcami dziennie.
Danuta Hübner ciężką pracą wywalczyła sobie miejsce w europarlamencie pomimo czwartego miejsca na liście Koalicji Europejskiej. Fot. Kuba Ociepa / Agencja Gazeta
A wydawało się przecież, że w ogóle nie wystartuje. Jeszcze w marcu Hübner twierdziła, że takiej oferty od Grzegorza Schetyny nie może przyjąć. Hübner, kiedyś pewna "jedynka" na listach Platformy Obywatelskiej, teraz musiała zadowolić się czwartą pozycją.

Powód? Dużo chętnych, mało miejsc – bo w ramach Koalicji Europejskiej razem startowały różne środowiska. Gdzieś tych ludzi trzeba było upchnąć. Pierwsze miejsce dostał więc Włodzimierz Cimoszewicz z "drużyny gwiazd" Grzegorza Schetyny, dalej był Andrzej Halicki, wyżej była nawet długo związana z Nowoczesną Kamila Gasiuk-Pihowicz.


– Pomyślałam sobie, że nie chcę uczestniczyć z czwartego miejscach w tej bardzo takiej trudnej walce, która – myślę – będzie się toczyła. Pomyślałam sobie, że mogę pracować w Europie, dla Europy, dla Polski w Europie także w różnych innych miejscach – twierdziła wtedy Hübner.

To ona negocjowała akces Polski do Unii
W tej pracy dla Polski rzeczywiście ma olbrzymie doświadczenie. Bo Hübner pracowała w Europie dla kraju jeszcze w czasach, kiedy wejście do Unii Europejskiej wydawało się być zupełną mrzonką. Już w 1998 roku była zastępcą sekretarza wykonawczego Europejskiej Komisji Gospodarczej. To agenda ONZ. Nieco później była sekretarzem wykonawczym. To stanowisko w randze zastępcy sekretarza generalnego ONZ.

Na początku wieku była sekretarzem Komitetu Integracji Europejskiej i szefem Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej. Kiedy Unia była już blisko, reprezentowała nas w Konwencie Europejskim.

Tak można wymieniać prawie bez końca, bo przecież była i komisarzem Komisji Europejskiej, i dwukrotną eurodeputowaną. Wreszcie polskim ministrem ds. europejskich. To ona negocjowała nasze wejście do Wspólnoty. I pomimo tych zasług wylądowała na czwartym miejscu na liście.

Praca od rana do nocy
Aż w końcu przyszedł wieczór wyborczy i duża niespodzianka – Hübner pomimo czwartego miejsca z dużą przewagą zapewniła sobie mandat w okręgu warszawskim z ramienia Koalicji Europejskiej. Niby każdy znał Hübner, niby każdy wiedział, że nadaje się do tego jak mało kto, ale system wyborczy jest tak skonstruowany, że mało kto dawał jej szanse.

W kręgach zbliżonych do sztabu wyborczego Danuty Hübner podkreśla się, że na jej końcowy efekt wpływ miały dwie rzeczy. Po pierwsze – Hübner nie jest typowym politykiem. Jest przecież przede wszystkim fachowcem, który na kwestiach europejskich zjadł zęby. Jest od lat rozpoznawalna w tematyce europejskiej i to musiało zaprocentować w wyborach do europarlamentu.
Fot. Agata Grzybowska / Agencja Gazeta
A po drugie – praca, praca, praca. Żadne to zaskoczenie, choć być może niektórzy myśleli, że wybory wygrają się same. Na sukces Hübner – oczywiście poza nią samą – pracował naprawdę duży sztab składający się w dużej mierze z wolontariuszy.

– Jesteśmy zadowoleni z naszej pracy, choć oczywiście nie było perfekcyjnie. Ale zrobiliśmy naprawdę dużo, a na przykład Włodzimierz Cimoszewicz kampanii właściwie nie prowadził – podkreśla osoba zaangażowana w kampanię nowe-starej eurodeputowanej. I właściwie... czy ktoś w ogóle widział jakiś plakat byłego premiera?

Efekt to bardzo dobry wynik. Włodzimierz Cimoszewicz z pierwszego miejsca na liście zdobył nieco ponad 217 tysięcy głosów w okręgu warszawskim (dane z ponad 99 proc. lokali wyborczych), a Hübner z czwartego miejsca ponad 145 tysięcy. Andrzej Halicki z "dwójki" (który zasłynął głównie zrywaniem plakatów Hübner) zgarnął nieco ponad 86 tysięcy głosów, a trzecia Kamila Gasiuk-Pihowicz 84 tysiące. Przepaść. Oczywiście nic się nie wzięło z przypadku. – Rano rozdawaliśmy ulotki na mieście, później pani profesor udzielała się medialnie. Po południu czy wieczorem odbywały się kolejne spotkania z wyborcami. I tak dzień w dzień – słyszę od osoby zaangażowanej w kampanię. Ktoś może powiedzieć – to głupota w dobie internetu. A jednak co kampania wyborcza w Stanach Zjednoczonych każdy kandydat rusza w kraj i od świtu do nocy ściska dłonie. Tam każdy wie, że pięć takich uścisków to trzy głosy.

To, jak "nadaktywna" była "czwórka" Koalicji Europejskiej w Warszawie, widać zresztą we wspomnianym internecie. Wystarczy zajrzeć na witrynę internetową Danuty Hübner. Tylko w ostatnim tygodniu kampanii wyborczej Hübner odbyła cztery otwarte spotkania z wyborcami, na które mógł przyjść każdy. Wcześniej było równie intensywnie. Profesor pokazała się choćby na Nocy Muzeów, w debacie organizowanej przez Kulturę Niepodległą, na Marszu Polska w Europie czy na spotkaniu z seniorami.

To wszystko nie są przykłady z miesięcy, tylko z kilku dni. To eventy odbywające się właściwie jeden po drugim. I jeszcze jeden przykład: w ciągu ostatnich niecałych dwóch tygodni kampanii (od 15 maja) Danuta Hübner miała piętnaście (!) spotkań. Czasem nawet trzy dziennie.

– Cieszyliśmy się z tej pracy dla pani profesor, o ile oczywiście człowiek może cieszyć się z pracy od rana do nocy. Ale sztab zadbał o wszystko. O spotkania z wyborcami, o ulotki, o media społecznościowe, o normalne media. Pani profesor była wszędzie – słyszę od osoby związanej z kampanią. Nawet program wyborczy. W przeciwieństwie do szeroko rozumianej Koalicji Obywatelskiej był jasny i zrozumiały. Oparty na czterech punktach: demokratycznej Europie, sile kobiet, dobrym klimacie dla przedsiębiorców oraz zielonej i otwartej dla wszystkich aglomeracji warszawskiej.

Dodajmy, że o tym, jak tytaniczną pracę wykonuje Danuta Hübner, dziennikarze mogli przekonać się jeszcze w trakcie kampanii wyborczej. Smsy z jej sztabu o kolejnych aktywnościach przychodziły właściwie hurtowo. Spotkania, propozycje wywiadów, wizyty w Warszawie. Można tak niemal bez końca. Sami zobaczcie:
Wzór dla Koalicji Europejskiej
Od osób związanych z kampanią Danuty Hübner słyszę dzisiaj jeszcze jedną rzecz: ulgę. Z tego, że się udało – bo przecież wcale nie musiało. I ulgę z tego, że to już koniec kampanii. – Może była krótka (przypomnijmy, że jeszcze dwa miesiące temu Hübner nie chciała startować – red.), ale bardzo, bardzo intensywna – tłumaczą mi.

Trudno tutaj wyrokować o przyczynach kolejnej wyborczej porażki szeroko rozumianej opozycji. Teoretycznie to przecież były *ich* wybory. Wielkomiejskie, ludzi wykształconych. A wyszło jak (ostatnio) zawsze.

Może jednak czasami warto mniej patrzeć na to, co robi konkurencja, a trochę się bardziej skupić na własnej pracy. Tego dowodzi przykład Danuty Hübner. Dzisiaj nowa eurodeputowana w końcu ma chwilę na odpoczynek. Na jej stronie są tylko lakoniczne podziękowania za głosy.

Danuta Hübner nie znalazła dzisiaj czasu na rozmowę z nami. Odpoczywa po kampanii wyborczej.