"Niektórzy twierdzili, że to UFO". Na niebie przelatuje "pociąg" z satelitów, który się nie śnił astronomom
Sznur świetlnych punktów wprawił w osłupienie nawet pasjonatów astronomii. Pojawił się niespodziewanie w zeszły piątek. Okazało się, że to kolejny niezwykły projekt Elona Muska, który tym razem wysyła tysiące satelitów, jakie będą krążyć wokół Ziemi i dostarczać internet na całej planecie.
– W środku nocy zadzwonił do mnie kolega. Był na grillu ze znajomymi i zastanawiał się czym jest ta niezwykła linia, którą zobaczył na niebie. Takich pytań miałem setki przez cały weekend. Facebook rozpalił się do czerwoności. Nawet inni pasjonaci astronomii nie wiedzieli, co to właściwie jest. Dopiero drogą dedukcji rozwikłaliśmy zagadkę, że to mogły być satelity projektu Starlink. To było niezwykle ekscytujące – mówi naTemat Karol Wójcicki, popularyzator astronomii i autor bloga "Z głową w gwiazdach".
Szalony pomysł? Nie do końca
Z zasięgiem sieci telekomunikacyjnych bywa różnie - nieraz w środku dużego miasta możemy mieć zero "kresek" smartfonie. Globalna sieć satelitów oplatających nasza planetę ma zapewnić dostęp do internetu dosłownie wszędzie: nad ocenami, w górach, na wsiach. – To może być kluczowe dla systemów ratunkowych – przyznaje mój rozmówca. A to jedna z wielu zalet projektu.
Elon Musk jest znany nie tylko ze swoich pomysłów, ale i z tego, że je realizuje. W przemyśle kosmicznym idzie, a raczej leci pod prąd. – SpaceX zrewolucjonizował podbój kosmosu. Do tej pory rakiety były używane tylko raz. I ulegały zniszczeniu. Rakiety Falcon 9 spadają w wyznaczone miejsce i mogą być wykorzystane ponownie. To ogromna oszczędność, która sprawiła, że firma SpaceX jest liderem jeśli chodzi o wynoszenie ładunków w przestrzeń kosmiczną – przyznaje.
Sama idea jest również godna pochwały. – Nowoczesne społeczeństwo i przemysł nie mogą się rozwijać bez dostępu do internetu. Nawet w Polsce w mniejszych miejscowościach i wsiach jest problem, a co dopiero jeśli mówimy o globalnych nierównościach. Do Internetu będzie można się połączyć nawet na afrykańskiej sawannie, jeśli będziemy mieć rzecz jasna odpowiedni sprzęt. Nikt nie będzie gorszy, ani lepszy – przyznaje.Starlink wydaje się szalonym pomysłem, ale podchodzę do niego entuzjastycznie. Jego realizacja jest bardziej prawdopodobna i tańsza niż przed laty właśnie za sprawą rakiet wielokrotnego użytku. Jedna z nich wyniosła testową konstelację satelitów na orbitę Ziemi. To był jej kolejny lot
To dopiero przedsmak projektu Starlink
Jak na razie w przestrzeń kosmiczną wysłano testową partię 60 satelitów (tyle mieści się ich w przestrzeni załadunkowej rakiety Falcon 9), które jeszcze nie są w pełni operacyjne. Docelowo ma ich być... 10-12 tysięcy. To liczba zbliżona do liczby satelitów, które są obecnie nad naszymi głowami.
Pojawiają się już głosy, że na niebie będzie za jasno, co utrudni obserwacje astronomiczne. Oprócz tego zwykli ludzie nie będą już wiedzieć czy patrzą na gwiazdę, czy satelitę Elona Muska (a może faktycznie UFO).
– Obecnie światła miejskie utrudniają dostrzeżenie nawet Drogi Mlecznej, która towarzyszyła nam od zarania dziejów. Każdy kolejny pomysł zasłaniania nieba budzi kontrowersje, ale w tym konkretnym przypadku podchodzę do tego spokojnie. Według symulacji w danym momencie będziemy mogli zobaczyć od kilku do kilkunastu satelitów. I to tylko w sprzyjających warunkach – zapewnia.
Budowa konstelacji ma kosztować co najmniej 10 miliardów dolarów. W pierwszej fazie projektu, SpaceX wyniesie na niską orbitę okołoziemską 4425 satelitów. Do uruchomienia usługi wystarczy "zaledwie" 800. NASA ocenia, że żywotność satelitów na 5 lat. To znaczy, że przed rakietami Falcon maluje się dość pracowita przyszłość.
Kiedy oglądać satelity Elona Muska?
Pierwszego dnia (24 maja), gdy satelity tworzyły zwartą formację, były superjasne. – Nigdy nie widziałem czegoś takiego, a pasjonuję się astronomią od lat. Paradoksalnie były lepiej widoczne nisko nad horyzontem, niż kiedy były wysoko. A przecież właśnie patrząc w górę obserwujemy inne satelity – zauważa Wójcicki.
W ciągu kilku kolejnych nocy będziemy mogli dostrzec od trzech do czterech przelotów Starlinków nad Polską. Niestety (dla obserwatorów, bo to przecież celowy zabieg) dystans pomiędzy satelitami pierwszej partii z każdym chwilą coraz bardziej się zwiększa, a przez to coraz trudniej będzie je zauważyć gołym okiem.Orbita tych konkretów Starlinków była dla nas bardzo korzystna. Jej inklinacja, czyli nachylenie do płaszczyzny ziemskiego równika, wynosiła 53 stopnie. To oznacza, że zmieniając swoją szerokość geograficzną, maksymalnie przelatują na wysokości Trójmiasta. A to z kolei sprawia, że są widoczne praktycznie z całej Polski.