"My, Naród". Obejrzałam dokument TVN na 30. rocznicę częściowo wolnych wyborów

Anna Dryjańska
Czy wiedzieliście, że słynny początek historycznego przemówienia Lechy Wałęsy w Kongresie USA wymyśliła kobieta? Ja też nie. Dzięki filmowi dokumentalnemu Ewy Ewart i Jacka Stawiskiego widzowie TVN będą mogli zgłębić historię najnowszą z nieco innej perspektywy. Emisja już 2 czerwca.
Mało kto mógłby podsumować swoje życie trzema słowami. Lechowi Wałęsie się to udało. fot. Lech Wałęsa / Facebook
Nie powiem Wam, która osoba wpadła na pomysł, by wystąpienie lidera transformacji ustrojowej w Polsce zacząć od słów "My, Naród". Tego dowiecie się z około godzinnego filmu, który TVN wyemituje z okazji 30-lecia pierwszych częściowo wolnych wyborów. Mogę zdradzić tylko tyle, że okoliczności przywodzą na myśl sytuację przedstawioną w serialu "House of Cards" – ideę rzuconą mimochodem w przebłysku geniuszu.
Niewiele osób mogłoby wyczerpująco podsumować swoje życie trzema słowami – Lechowi Wałęsie się to udało. I zdaje się sam o tym dobrze wiedzieć. Grafika z napisem "We The People" wisi w tle jego strony na Facebooku – Ja się potwornie bałem tego wystąpienia – wspomina po latach w filmie Andrzej Celiński, członek opozycji demokratycznej.


Inaczej niż zwykle
"My, Naród" to tytuł dokumentu Ewart i Stawiskiego, który pokazuje nam przemiany w Polsce z amerykańskiej perspektywy. Nie ma więc narracji, do której przywykliśmy – plejady opozycjonistów, organizacji, środowisk, podziemnej prasy, godziny milicyjnej, kartek na mięso i mszy za ojczyznę. To wszystko tylko majaczy w tle.

O tym, czego dokonaliśmy jako społeczeństwo, słuchamy z perspektywy Amerykanów – byłych ambasadorów w Polsce i prominentnych członków administracji w latach 80-tych i 90-tych. Przemówienie Wałęsy przed Kongresem jest klamrą, która łączy opowieści kolejnych polityków, ale nie tylko. – Udało nam się wpleść w ten film tzw. ludzką historię – powiedziała Ewa Ewart podczas pokazu prasowego. Dzięki temu na historię patrzymy nie tylko z poziomu makro, ale i bardzo osobistego.

Stół i stolik
Dzięki "My, Naród", lepiej niż z wiedzy czerpanej z podręczników, zrozumiałam, że sytuacja w Polsce w latach 80-tych naprawdę mogła rozwinąć się na wiele różnych sposobów, także takich, o których wolelibyśmy nie myśleć. Dziś, z perspektywy lat, może się wydawać, że scenariusz rozwoju wypadków był oczywisty, ale wtedy uczestnicy wydarzeń stąpali po cienkim lodzie.

Amerykanie dzielą się wątpliwościami, które wówczas mieli, obawami, nadziejami i spostrzeżeniami na temat głównych postaci polskiej polityki. Nic nie było przesądzone i choć opozycja usiadła z władzą przy okrągłym stole, Amerykanie cały czas zdawali sobie sprawę, że sytuacja polityczna w Polsce przypomina stolik, który za chwilę ktoś może wywrócić jednym uderzeniem pięści.

To właśnie dlatego USA popierały kandydaturę gen. Wojciecha Jaruzelskiego na urząd prezydenta RP. Daniel Fried, ambasador amerykański w Polsce w latach 1997-2000, z perspektywy czasu podtrzymuje w filmie, że była to dobra decyzja.

Słodko-gorzka historia
Patrząc z zewnętrznej perspektywy to, że Polskę udało się zakotwiczyć w świecie zachodnim – najpierw dzięki przemianom roku 1989, potem wstąpieniu do NATO i Unii Europejskiej – cały proces wydaje się jeszcze bardziej zdumiewający. O tym, że wielu ludzi musiało za niego zapłacić bezrobociem i wykluczeniem, film wspomina, ale bardzo pobieżnie. Dla mnie trochę zbyt pobieżnie, ale też nie o tym był to film. Nie był to też dokument o kobietach w czasie przemian – w "My, Naród" jest jednak bardzo symboliczna scena, gdy kobiety wycierają okrągły stół po to, by obradować przy nim mogli mężczyźni.

Mimo uwag cieszę się jednak, że "My, Naród" powstał. Potrzebnych jest jak najwięcej filmów o historii najnowszej, zwłaszcza że młodzi coraz częściej są kompletnie pogubieni w tym, kto, co, jak, kiedy i dlaczego. Inaczej za jakiś czas okaże się, że "Solidarność" była ruchem braci Kaczyńskich na tle tzw. żołnierzy wyklętych. Pierwsze sygnały już są.