Trudno uwierzyć, że człowiek może tyle dokonać. Życie Scotta Parazynskiego to materiał na kilka filmów

Monika Przybysz
Kosmonauta, lekarz, alpinista, sportowiec - potomek polskich imigrantów, Scott Parazynski, to prawdziwy człowiek renesansu. Na podstawie historii jego życia dałoby się nakręcić nie jeden, a co najmniej kilka filmów. Na razie powstała książka - jedna, ale nie mniej niezwykła - autobiografia zatytułowana: “Ponad niebem”.
"Ponad niebem" to autobiografia niezwykłego Amerykanina polskiego pochodzenia Fot. 123rf.com / Vadim Sadovski
“Ponad niebem”, którą Parazynski napisał wspólnie z Susy Flory, to nie tylko lektura obowiązkowa dla fanów kosmicznych wypraw, czy wspinaczki wysokogórskiej. Można pokusić się o stwierdzenie, że to swego rodzaju podręcznik: dla wszystkich tych, którzy czasem wątpią w swoje możliwości oraz dla tych, którzy potrzebują potwierdzenia, że odrobina talentu, w połączeniu z ogromną determinacją w dążeniu do celu, to recepta na sukces.

Konsekwencja w genach
Źródła talentów, dzięki którym Parazynski został pierwszym astronautą-zdobywcą Mount Everest, pozostaną zagadką. Co innego upór, z jakim wspinał się po kolejnych szczeblach kariery: niemal na pewno został mu przekazany w genach. Prapradziadkowie Parazynskiego byli bowiem polskimi imigrantami, którym w pierwszych latach po przyjeździe do USA z pewnością nie mogło być łatwo.
Materiał prasowy
Sam autor chętnie podkreśla swoje pochodzenie. Na potrzeby polskiego wydania “Ponad niebem” napisał nawet specjalną przedmowę, w której wspomina determinację charakteryzującą jego przodków, którzy przybyli do USA zrealizować swój “amerykański sen”:

“Bezsprzecznie swoje sukcesy zawodowe w programie kosmicznym, jak również wiele wspaniałych rzeczy, jakich w życiu doświadczyłem, zawdzięczam ich ambicji; temu, że nie lękali się podjąć ryzyka (...), wadze, jaką przywiązywali do edukacji, i niezłomnemu dążeniu do urzeczywistnienia własnego ‘amerykańskiego snu’” - pisze Parazynski wspominając swoją rodzinę.

Swój własny “sen” Scott Parazynski również zrealizował w pełni. W kosmosie spędził łącznie 57 dni, 15 godzin i 34 minuty, uczestniczył w pięciu misjach i odbył siedem spacerów kosmicznych. Na swoim koncie ma również udział w Igrzyskach Olimpijskich oraz udane wejście na najwyższy szczyt na ziemi - Mount Everest.

Dzisiaj działa w sektorze nowych technologii. Jest prezesem startupu Fluidity Technologies, zajmującego się tworzeniem rozwiązań dla bezkolizyjnego ruchu małych maszyn latających w przestrzeni powietrznej.

Na to, że firma Parazynskiego zrewolucjonizuje branżę można stawiać właściwie w ciemno - do tej pory bowiem wszystkie życiowe cele, jakie sobie wyznaczył, udawało mu się osiągnąć - nawet jeśli myślał o nich już w bardzo młodym wieku.

W książce znalazło się zdjęcie, na którym pięcioletni Scott stoi na tle zakładu montażowego rakiet w Luizjanie i dumnie ściska w ręce zabawkowy statek kosmiczny. Przyszły członek United States Astronaut Hall of Fame od dziecka miał ściśle określony plan na życie.

Program kosmiczny? To nic w porównaniu z Everestem
Mimo, że sławę przyniósł Parazynskiemu udział w misjach kosmicznych, “Ponad niebem” nie zaczyna się jednak ani od opisu wnętrza wahadłowca, ani wrażeń z przebywania w stanie nieważkości. Pierwsze strony zajmuje opis dolegliwości związanych z przebywaniem na wysokości ośmiu tysięcy metrów powyżej poziomu morza.

Dla laika, który prawdopodobnie nie doświadczy nigdy żadnego z tych stanów, nie będzie to miało jednak większego znaczenia: historie opowiadane przez Scotta Parazynskiego są fascynujące niezależnie od tego, czy dotyczą ataku na szczyt Mount Everest czy zszywania ogniw paneli słonecznych w przestrzeni kosmicznej.

Sam zainteresowany wydaje się jednak przekonywać nas, że większym wyzwaniem niż podróż na orbitę, jest - paradoksalnie - dotarcie na własnych, chwiejnych, niestabilnych i ekstremalnie zmęczonych nogach na najwyżej położony wierzchołek na ziemi.

Niewiarygodne? To przymiotnik, który będziecie w czasie lektury powtarzać dość często. “Ponad niebem” warto przeczytać właśnie po to, aby uświadomić sobie, że istnieją ludzie, którzy takiego pojęcia nie znają.

Artykuł powstał we współpracy z Wydawnictwem Bellona.