"250 złotych za rozmazane zdjęcie". Wielka awantura po Warsaw Comic Con – fani dawno nie byli tak źli
Wysoka cena zdjęcia z idolem
Dla wielu osób może się to wydać dziwne, ale na Comic Conach trzeba płacić za zdjęcie z idolem oraz autograf. Jak łatwo się domyślić – własnoręczne selfie z topowym celebrytą to sport ekstremalny. Dlatego płacąc kasę mamy pewność, że uda nam się zdobyć upragnione "trofeum". A przez to, że wykładamy niemałe pieniądze, każde niepowodzenie wiąże się z ogromną frustracją.
Jak to działa w praktyce? Oprócz standardowych cen biletów wstępu na konwent (60 zł kosztował jednodniowy, 120 zł za karnet), musimy jeszcze zaopatrzyć się w kolejną wejściówkę – albo na sam autograf, albo zdjęcie, albo komplet (pieniądze z "passów" idą na opłacenie kontraktu gwiazdy, a nie do kieszeni organizatora). Potem stoimy w kolejce i czekamy nieraz godzinami na spotkanie (zdjęcie jest drukowane na miejscu). W czasie ostatniej edycji zainteresowanie gośćmi było tak duże, że system okazał się niewydolny.
Jedną z gwiazd był Ian Somerhalder – starsi czytelnicy pamiętają go z "Zagubionych", młodsi kochają się w nim oglądając "Pamiętniki wampirów". Na konwencie był też znany z tego samego serialu Paul Wesley (zresztą już drugi raz na WCC). O ich popularności obu aktorów świadczy fakt, że wyprzedały się wszelkie wejściówki na osobiste spotkania z sesją foto.
Organizatorzy nie przewidzieli jednak, że fanów będzie aż tyle. Tłum kłębił się od samego początku i nie wszystkim udałoby się załapać na zdjęcie, gdyby nie inicjatywa samego Somerhaldera. – Kolejka rozciągała się na całą halę, a Ian opóźnił niedzielny panel o jakieś 2 godziny, żeby nie zostawić żadnego fana bez autografu – przyznaje mi jedna z uczestniczek.
Po dwóch godzinach udało jej się zrobić zdjęcie, ale przebiegło to w nerwowej atmosferze. – Sesja z Ianem i Paulem była fatalna. Widać było, że oboje chcieli pogadać z fanami, ale obsługa dosłownie łapała fanów za ramiona i odciągała ich od gwiazd. Co moim zdaniem jest żenujące. Mnie zabrali od Iana na zdjęciu w połowie jego wypowiedzi, mimo że stałam tam może z 20 sekund – wspomina.
Podobnych przykrych wspomnień jest mnóstwo w internecie (choć niektóre komentarze są kasowane). Dlatego powstała nawet specjalna grupa na Facebooku, która gromadzi osoby niezadowolone z ostatniej edycji.Jakość zdjęć pozostawia wiele do życzenia. Albo są prześwietlone, albo ciemne, albo rozmazane, albo tak wyzoomowane, że tragedia. Płacimy za jakość, a w większości dostajemy coś, co wstyd komukolwiek pokazać. Ale pewnie, żeby ciąć koszty, jako "fotografow" bierze się pierwsze lepsze osoby, które umieją wcisnąć guzik.
Wierzchołek góry lodowej
Część internautów oczywiście zarzuca "rozpieszczonym milenialsom", że nie mają większych problemów niż stanie w kolejce dla zdjęcia za 250 złotych. Jednak na organizację konwentu narzekają też inne ogniwa łańcucha. Rozmawiałem z jednym z wystawców, który zapewnił, że to najgorsza edycja ze wszystkich i już więcej nie pojawi się na Warsaw Comic Conie.
– Jeżdżę po Polsce na większość konwentów komiksowych: albo jako wystawca, albo uczestnik i czegoś takiego jeszcze nie widziałem. Rozumiem, że bywają wpadki i niedociągnięcia, ale tu jest totalna wolna amerykanka, amatorszczyzna i olewanie potrzeb uczestników oraz wystawców, którzy wykładają niemałe pieniądze na stoisko – mówi wystawca, który prosił o anonimowość i wylicza wady V edycji.
Wielu wystawców narzekało też na utrudniony kontakt z obsługą imprezy. "Moje 4. urodziny w McDonaldsie to był geniusz ogaru i logistyki w porównaniu z tym cyrkiem" – pisze jedna z nich i opowiada o swoich problemach z ochroną.Stoiska zostały porozrzucane praktycznie bez ładu i składu, a mali wystawcy zostali pominięci na mapie. Były też problemy z internetem w weekend. Terminale praktycznie nie działały. Sam straciłem kilku klientów, bo terminal odmawiał współpracy. Brak klimatyzacji doskwierał bardzo, a w sobotę zabrakło prądu w foodtruckach.
– Nie mieliśmy możliwości wejścia na imprezę w sobotę innym wejściem niż uczestnicy. Drogi sprzęt zostawiony był na stoisku, ludzie sobie łazili, a my staliśmy w kolejce jak głupi. Przed ustawieniem się odsyłano nas do czterech różnych osób, które miały nas wpuścić, ale nikt nie chciał. Jak za czwartym razem wpadłam do recepcji i kazano mi stanąć w kolejce do recepcji, żebym się dowiedziała, w której kolejce do wejścia mogę stanąć, rzuciłam, że "to jest jakiś k*rwa żart", to wyluzowana Pani z obsługi, ta sama, która wcześniej odsyłała nas w trzy miejsca, stwierdziła, że tak nie będzie ze mną rozmawiać – wspomina.
Kiedy zapytałem na wspomnianej grupie o minusy minionej edycji, zostałem zasypany wiadomościami, screenami i komentarzami pełnymi bulwersujących relacji z eventu. Od braku wynagrodzenia za prelekcje, przez problemy z przeprowadzeniem pokazu mody, po... ślimaki w sałatce. Jest też rzecz jasna mnóstwo rozentuzjazmowanych opowieści z konwentu, ale tylu głosów krytyki nie było nigdy wcześniej.
Organizator wyjaśnia, co poszło nie tak w strefie zdjęć
Wszyscy, z którymi rozmawiałem, domagali się anonimowości w obawie przed konsekwencjami prawnymi. Większość tych wypowiedzi to niestety słowa bez twardych dowodów i osobiste refleksje. Co na to druga strona?
Udało mi się porozmawiać z Marcinem Chojnowskim, dyrektorem festiwalu Warsaw Comic Con. Ptak Warsaw Expo, na którego terenie odbywa się impreza, jest partnerem, a nie stricte organizatorem konwentu. Szef przyznaje się do niektórych błędów, ale i odpiera zarzuty.
– Ian Somerhalder i Paul Wesley to aktorzy światowego formatu, które nawet na zagranicznych Comic Conach są głównymi gwiazdami. Trochę nas to przerosło logistycznie, ale spodziewaliśmy się tego. Faktycznie kilkaset osób stojących w kolejce było przesadą, ale to dotyczyło tylko Iana. Do innych gwiazd nie było zarzutów. Na wszystkich Comic Conach to wygląda tak samo – przyznaje.
– Zdjęcia faktycznie były niewyraźne, ale w tym przypadku zaskoczył nas agent Iana, który kazał wyłączyć wszystkie lampy. Aktor był zmęczony i nie chciał pracować ze światłem – tłumaczy Chojnowski.Ciągle jesteśmy w kontakcie z agentami aktorów. Nikt nie zdaje sobie sprawy, że to oni opiekują się gwiazdami i organizują pobyt na Comic Conie. Pilnuje czasu co do minuty i wszystko sprawdzają z kontraktem. Ilość zdjęć i autografów jest ściśle określona. W przypadku Iana było to ok. 600 fotografii. Dlatego każda osoba miała ok. 15 sekund na zdjęcie. Jako obsługa nie mogliśmy ingerować w to jak zachowuje się gwiazda w fotobudce. O to dba jego ochrona i agent.
Organizatorzy planują wprowadzić na przyszłą edycję biletomaty z numerkami – jak na poczcie. – Na pewno zainstalujemy też zamknięte fotobudki, by osoba mogła spędzić w środku czas tylko z daną gwiazdą. Będą je obsługiwać profesjonalne studia foto – dodaje.
– Gwiazdy jednak cenią sobie nasz Comic Con. Ian zapowiedział się na kolejną edycję, a Paul już był u nas drugi raz – tak mu się podobało ostatnio – dodaje dyrektor.
Zdjęciowe perturbacje zdominowały internetową dyskusję o kontrowersjach wokół Warsaw Comic Conu, ale przepytałem też dyrektora z pozostałych problemów. Zacznijmy od kłopotów z dostępem internetu. – Podobnie jest na meczach na Stadionie Narodowym. Przy takiej liczbie osób ze smartfonami w jednym miejscu dochodzi do przeciążenia sieci. W momencie szczytu mieliśmy 17 tysięcy osób w halach. Nie każdy może się wtedy dodzwonić, ale nie mamy na to wpływu. Sami, jako obsługa, korzystamy z krótkofalówek – wyjaśnia Chojnowski.
Co z wejściami na teren obiektu? – Tutaj błąd leży po naszej stronie. Nie poinformowaliśmy odpowiednio, że zmienił się system i wprowadzono kołowroty, które wymagały odhaczania się przy przechodzeniu. Z drugiej strony uniknęliśmy kolejek na wejściu – tłumaczy. – Wystawcy mieli czas do godziny 10:00, by wchodzić do hal dedykowanymi wejściami. Potem nie mogliśmy ich traktować indywidualnie. Przy następnej edycji planujemy wprowadzić oddzielne wejście tylko dla nich – mówi mój rozmówca.
Rozliczenia z Comic Conem to kolejna sprawa wymagająca wyjaśnienia. – Nigdy sami nie zajmowaliśmy organizacją prelekcji, ale korzystamy z usług podwykonawców. Nie jesteśmy stowarzyszeniem czy grupą fanów, ale podlegamy przepisom prawa podatkowego – dodaje. Jakie jeszcze refleksje? – Na pewno wyciągniemy wnioski z komentarzy. Poprawimy strefę zdjęć oraz strefę wystawców, by towar, który się tam pojawia, odpowiadał oczekiwaniom fanów – podsumowuje dyrektor festiwalu.
Przyznam szczerze, że nie byłem na ostatniej edycji WCC, ale poprzednia zrobiła na mnie wrażenie i udało mi się nawet przeprowadzić wywiad z Johnem Rhys-Daviesem, czyli Gimlim z "Władcy Pierścieni". Co prawda pojawiłem się na imprezie na innych zasadach i w innych charakterze, ale to i tak było dla mnie niezwykłe i niezapomniane przeżycie. A od dawna nie jestem nastolatkiem.