Historyczny debiut w morderczym rajdzie i władza nad biznesowym imperium. Wywiad z Martinem Kaczmarskim

Dawid Wojtowicz
Skończył 29 lat. Za sobą ma najlepszy debiut w rajdzie Dakar, pod sobą biznesowe imperium, które przekazał mu jego ojciec, a które on dzisiaj rozbudowuje na własną rękę. Obraca się w świecie fintechów, ale próbuje też swoich sił w branży... rolniczej. W wolnym czasie gra w golfa i jako konsul honorowy reprezentuje... Łotyszy w Polsce.
Martin Kaczmarski, prezes Kaczmarski Group, kierowca rajdowy i wyścigowy oraz golfista Fot. Tomasz Sagan
– Natura sportowca bardzo pomaga w biznesie. Ja ją mam. Moją determinację zbudował sport, który sprawił, że sprawdziłem się jako następca ojca. Dakar przygotował mnie solidnie do funkcjonowania w świecie biznesu – wyznaje w wywiadzie dla naszego serwisu Martin Kaczmarski, przedsiębiorca, kierowca rajdowy i wyścigowy oraz golfista.

Z pomysłodawcą i prezesem Kaczmarski Group rozmawiamy o sukcesji w przedsiębiorstwach rodzinnych, korzyściach z dostępu do biur informacji gospodarczej, ochronie danych osobowych, innowacji w rolnictwie, sentymencie do Łotwy i wpływie takich sportów jak rajdy samochodowe i golf na powodzenie w biznesie.

Wśród największych firm w Polsce ważne miejsce zajmują przedsiębiorstwa rodzinne. Każda z nich wcześniej czy później staje przed problemem pokoleniowej sukcesji.

Faktycznie jest kilka modeli tego procesu. Pierwszy wygląda tak, że młody człowiek przychodzi do firmy ojca i przez kilka lat ciągnie się za nim jak cień, aby się uczyć. Drugi wariant zakłada, że syn kończy prestiżową uczelnię za granicą i przejmuje biznes od rodzica. Oba są powszechne w filmach czy książkach. Istnieje także model, że syn powoli przejmuje każdy departament i tworzy się wówczas swego rodzaju dwuwładza.

A jak wyglądał proces sukcesji w waszym biznesie rodzinnym? Miałeś wytyczoną od dawna ścieżką zawodową czy raczej musiałeś zaliczyć skok na głęboką wodę?

U nas wyglądało to inaczej, nie tak jak pokazują filmy czy opisują książki, ponieważ ja ani nie skończyłem szkoły przygotowującej do biznesu, ani też nie byłem długo mentorowany przez ojca. Czas od mojego wejścia do firmy do przejęcia całości, był krótki, bo wynosił tylko 3-4 miesiące. Czyli był to bardziej skok na głęboką wodę.

Czy twój ojciec jakoś angażuje się w podejmowane przez ciebie decyzje?

W Polsce często myli się sukcesję z dwuwładzą. Sukcesja ma na celu oddanie sterów firmy nowemu właścicielowi, tyle że wybranemu spośród rodziny. W moim przypadku proces ten się zakończył. To ja jestem strategiem, zarządzam i odpowiadam za ten biznes. Nie ma więc takiej sytuacji, że mój ojciec przychodzi na posiedzenia zarządu i ocenia wyniki, a ja jestem tylko i wyłącznie przedłużeniem jego ręki. Ten okręt ma jednego kapitana.

Czy proces sukcesji przebiegł tak, jak sobie tego życzyliście?

Zawsze powtarzam, że najlepszą oceną dobrej sukcesji, są wyniki finansowe. A my się rozwijamy i stoją za tym twarde dane. Powołanie Kaczmarski Group było moją inicjatywą, ponieważ przy tej liczbie firm, jaką mamy w swoim portfolio, zawsze był problem, którą wizytówkę wręczyć. Ponieważ firmy w większości wzajemnie się uzupełniają, a nasz biznes skupia się głównie wokół faktury, wspólny szyld robi dobrą robotę na rynku.

A kogo ty byś postawił na czele hipotetycznej spółki? Zaufanego członka rodziny, ale bez jeszcze większego doświadczenia, czy jednak wolałbyś zatrudnić profesjonalnego menedżera, ale z zewnątrz?

Wiesz, to trudne pytanie, ale spróbuję na nie odpowiedzieć, ponieważ sam mam doborową grupę "zewnętrznych" menedżerów, którym ufam i z którymi mam jak najlepsze doświadczenia. Wspólnie osiągamy sukcesy, co widać po naszych wynikach, więc dziś wybrałbym jednak doświadczonego menedżera z zewnątrz.

A więc jednak.

Z członkiem rodziny bywa różnie, czemu towarzyszą emocje, które są zbędne w biznesie. To moja opinia oparta na czysto hipotetycznych rozważaniach, bo nie mam ani brata, ani siostry, ani dzieci. Chociaż znajduję kilka argumentów, żeby nie powiedzieć stanowczego NIE, bo są też pozytywy takiej decyzji, jak widać na moim przykładzie.
Martin Kaczmarski, prezes Kaczmarski Group, kierowca rajdowy i wyścigowy oraz golfistaFot. Marian Chytka
Wasza rodzina stworzyła pierwsze w Polsce biuro informacji gospodarczej (KRD BIG). Jaka jest dziś kondycja krajowego rynku BIG-ów?

Kondycja rynku jest obiecująca. Mój ojciec rozwijał ten biznes w czasach, gdy Polacy nie mieli w ogóle zwyczaju sprawdzania swoich kontrahentów. Z roku na rok taka weryfikacja staje się jednak powoli standardem, tym bardziej że narastają problemy z płatnościami. Jak wiadomo, mogą one wywrócić firmę, zwłaszcza gdy cash flow opiera się na zasadzie “od pierwszego do pierwszego”, a wypadnięcie z tego strumienia jednej faktury może wywołać tzw. efekt za krótkiej kołdry. Przy wsparciu BIG-ów można uniknąć tych tarapatów.

Jakie zmiany byłyby wskazane, aby rynek ten jeszcze lepiej odpowiadał na potrzeby przedsiębiorców?

Uważam, że BIG-i powinny mieć dostęp do większej liczby baz danych po to, żeby móc dostarczać przedsiębiorcom jeszcze bardziej kompleksowej informacji, uwzględniającej także zobowiązania publiczno-prawne, dotąd niedostępne. To ważne dla oceny czyjejś wiarygodności, czy płaci podatki i składki na ZUS. To wymaga jednak zmian w prawie. Pierwsze już się dokonały, uzyskaliśmy dostęp do informacji o zaległych podatkach wobec skarbu państwa i gmin. Nadal nie mamy jednak dostępu do informacji o zaległościach wobec ZUS.

Chyba nawet lepiej, że w sprawie danych legislacyjne młyny mielą powoli.

Dyskutujemy na ten temat już długo, pokazujemy jak bardzo tej informacji przedsiębiorcy potrzebują. Brak tej wiedzy ma wpływ na ciągle wysoki poziom zatorów płatniczych w Polsce. Traci na tym także budżet państwa, bo firmy które mają problemy z odzyskaniem pieniędzy nie inwestują w rozwój, nie rozwijają się, nie płacą podatków. Pani minister Jadwiga Emilewicz przywiązuje dużą uwagę do znaczącego zmniejszenia skali zatorów płatniczych, więc jestem dobrej myśli. Nasi eksperci chętnie dzielą się swoją wiedzą i przemyśleniami, także w trakcie dyskusji nad nowymi przepisami.

Co jednak z wizerunkiem BIG-ów? Nie wszyscy za nimi przepadają, zwłaszcza gdy trafiają do ich rejestrów, a to bądź co bądź taka czarna lista.

Dla telekomów, banków, faktorów, spółek energetycznych, firm leasingowych czy przedsiębiorstw z sektora MŚP takie rejestry są skutecznym narzędziem ochrony własnych finansów. Uważam, że jest to bardzo fair, choć wiadomo, że dłużnikowi nie podoba się, gdy jest notowany w takiej bazie danych. Ale do Krajowego Rejestru Długów i innych BIG-ów nikt nie trafia przez przypadek. Wierzyciel musi ostrzec dłużnika, że zamierza go wpisać i daje mu 30 dni na uregulowanie długu. Jest więc wystarczający czas na reakcję

Rozumiem, że dłużnik nie jest skazany na wieczną infamię, bo może zostać wykreślony z takiego rejestru?

Tak, bo KRD i inne biura to platformy wymiany aktualnych informacji dotyczących obecnej sytuacji danego przedsiębiorstwa. Te dane oczywiście znikają, gdy dłużnik spłaci swoje zobowiązania. Co ciekawe, często obserwujemy, że dłużnicy, którzy byli w bazie, stają się później jej użytkownikami. Pamiętają, jak trudno było im wówczas funkcjonować, więc liczą, że zgłoszenie własnego dłużnika do bazy przyspieszy wyegzekwowanie długu.
Martin Kaczmarski, prezes Kaczmarski Group, kierowca rajdowy i wyścigowy oraz golfistaFot. Tomasz Sagan
Skoro mowa o danych osobowych, to narasta też problem ich wycieku i kradzieży. Jako założyciel platformy ChronPESEL, możesz podpowiedzieć, jak szary Kowalski może chronić się przed skutkami kradzieży tożsamości?

Nie chcę wchodzić zbyt głęboko w technikalia. Cała sztuka w tym, by poinformować osobę w czasie rzeczywistym, czyli w momencie, gdy jej PESEL jest wykorzystywany np. do wzięcia pożyczki czy kredytu bankowego. Dzięki takiemu sygnałowi można zaradzić problemowi, zanim urośnie on do kolosalnych rozmiarów. Ale idziemy dalej – i to nas wyróżnia na rynku – że nie zostawiamy użytkownika platformy ChronPESEL.pl samego z jego problemem, tylko podpowiadamy jakie kroki ma podjąć, żeby się go pozbyć. Albo zajmujemy się tym za niego. Najważniejsze, by ludzie rozumieli, jakie zagrożenia wiążą się z brakiem ochrony danych osobowych. Na tym polu wciąż trzeba nasze społeczeństwo edukować.

Tak jak rolników, że mogą korzystać z bardziej ekologicznych nawozów? Pytam, bo zdecydowałeś się zaistnieć też w branży rolniczej. Musiało to być dla niektórych zaskoczeniem, skoro do tej pory twoja osoba kojarzyła się z finansami?

Rozumiem, że nawiązujesz do spółki Mikroflor? Cóż, branża rolnicza jest i będzie wieczna, bo żywi ludzkość, więc stwierdziłem, czemu nie spróbować w niej zaistnieć. W końcu biznes to biznes. Pomysł na Mikroflor narodził się dość przypadkowo. Pierwsza próba wejścia na rynek była niestety nieudana. Przyznaję, że trochę przeceniłem swoje możliwości i nie uchwyciłem specyfiki rynku. Za drugim razem jednak się udało.

Jak dziś wiedzie się temu odstającemu od reszty biznesowi?

Nie jesteśmy już start-upem i idzie nam całkiem nieźle jak na drugi rok funkcjonowania na rynku. Tworzymy innowacyjne produkty konkurencyjne wobec sztucznych nawozów, zdobywamy patenty, pozwolenia, certyfikacje. Weszliśmy we współpracę z dużymi sieciami handlowymi, promujemy się w 13 krajach i rozmawiamy z jednym z największych na świecie dystrybutorów produktów ekologicznych dla rolnictwa. Prowadzimy kilka ciekawych projektów i wierzę, że wkrótce usłyszy o nich cały świat.

Czy w planach masz inwestowanie w inne niefintechowe rozwiązania? Wchodzenie w jeszcze inne branże?

Raczej nie. Wiadomo, że cały czas przychodzą do głowy różne pomysły, ale gdy się łapie kilka srok za ogon, to nie łapie się żadnej. Można dołączać kolejne projekty, ale po co, jeśli nie będzie z nich fajerwerków. Tym bardziej że w swojej organizacji mam już obciążenie na poziomie 110 proc. Skupiamy się więc na poprawie efektywności tego, co strategiczne.

A zajmujecie się rozwojem nowoczesnych technologii? W końcu innowacyjność jest dzisiaj odmieniana przez wszystkie przypadki, zwłaszcza w biznesie.

Nie szczędzimy środków na automatyzację naszych procesów. Można powiedzieć, że tworzymy takie inside start-ups, które mają podnieść efektywność lub zmniejszyć koszty bądź to i to. Korzystamy też z najnowszych dostępnych na rynku technologii dotyczących sprzedaży czy obsługi klientów. W tym kontekście rozwijamy się też w obszarze analizy Big Data, oczywiście w tym dozwolonym przez prawo zakresie.

A jak zapatrujesz się na społeczną odpowiedzialność biznesu (CSR)?

Dużo się o tym mówi, a nie zawsze tyle samo robi. My skupiamy się głównie na okolicach Wrocławia. Tych inicjatyw nie jest mało, ale nie chwalimy się nimi, bo grunt, by je robić, a nie nagłaśniać. Uważam, że budowanie swego PR-u na tym, że sponsoruje się biedne dzieci, jest po prostu słabe. Powiem tak – jeśli chodzi o te sprawy, z czystym sumieniem staję codziennie przed lustrem i to się dla mnie liczy. Nie potrzebuję tu rozgłosu.
Martin Kaczmarski, prezes Kaczmarski Group, kierowca rajdowy i wyścigowy oraz golfistaFot. Tomasz Sagan
Rozumiem. To może pogadajmy o tym, jak zostałeś Konsulem Honorowym Republiki Łotewskiej we Wrocławiu.

I to najmłodszym na świecie.

Właśnie. Co cię łączy z Łotwą?

Mój ojciec niedawno obchodził 10-lecie swojego konsulatu honorowego Słowacji we Wrocławiu. Uczestniczyłem w jego przedsięwzięciach i odkryłem, że to ciekawy patent na pomaganie ludziom, bo w końcu pomaga się mniejszościom. Osobiście, gdy mieszkałem w Berlinie, przyjaźniłem się z kilkoma Łotyszami, więc Łotwa stała mi się jakoś bliższa niż inne kraje. Z kolei Łotysze uznali, że moja osoba i moja działalność odpowiada im na tyle, żebym mógł ich reprezentować w Polsce. Podjąłem się więc tego zadania.

Jakie projekty w ramach współpracy obu krajów realizuje konsulat honorowy?

Wykonujemy dużo aktywności konsularnych. Przede wszystkim wspieramy kontakty przedsiębiorców łotewskich z przedsiębiorcami w Polsce, zwłaszcza w naszym regionie. Bardzo mocno angażujemy się w pomoc ambasadorowi Łotwy. Niedawno odbyła się jego wizytacja we Wrocławiu w obecności wojewody, marszałka i prezydenta miasta. Przy tym wydarzeniu byli obecni przedsiębiorcy z Łotwy po to, aby mogli budować "mosty" z przedsiębiorcami z Dolnego Śląska.

Widzisz jakąś barierę w nawiązywaniu tych kontaktów?

Co najwyżej infrastrukturalną, bo niestety nie ma żadnego bezpośredniego połączenia Wrocław-Ryga. Mam nadzieję, że w niedługim czasie powstanie taka linia, które pomoże i Łotyszom przyjechać do Polski, i Polakom wybrać się na Łotwę, nie tylko w celach biznesowych, ale i turystycznych.
Inauguracja Konsulatu Honorowego Republiki Łotewskiej we WrocławiuFot. Bartosz Sadowski
Czy często bywasz na Łotwie?

Służbowo, że tak się wyrażę, zgodnie z zapotrzebowaniem ministerstwa czy ambasadora. Prywatnie, byłem ze dwa razy na krótkich wakacjach w nadmorskich miejscowościach. Co rzuciło mi się w oczy? Na pewno fakt, że nie ma tam tak dużo ludzi na plażach jak w Polsce.

Co jeszcze możesz powiedzieć o Łotwie?

To piękny kraj. Jego stolica, Ryga, ma swój niepowtarzalny urok. Widać po samochodach czy kondycji budynków, że kolokwialnie mówiąc, kasa się zgadza. Jest to więc zadbane państwo. Co do samych mieszkańców, są do nas bardzo podobni. Gdybym ustawił obok siebie Polaków i Łotyszy, nie powiedziałbyś, który jest który. Z reguły widać różnice narodowościowe, ale akurat nie w tym przypadku. Uważam, że Łotwa jest jeszcze niedoceniana przez Polaków, ale sądzę, że już niedługo stanie się bardziej popularna pod względem i biznesowym, i turystycznym, i kulturowym.

Wspomniałeś o wakacjach na Łotwie. Lubisz dużo podróżować?

Podróżować lubię, a czy dużo to już inna historia. Mój ostatni urlop był dawno, dawno temu i raczej za szybko nie planuję się wybrać na nowy [śmiech]. W każdym razie na pewno mój wypoczynek musi być aktywny. Wylegiwanie się na plaży czy korzystanie z salonów masaży to nie moja bajka. Wolę sporty motorowe albo chociaż wypad na golfa.
Inauguracja Konsulatu Honorowego Republiki Łotewskiej we WrocławiuFot. Bartosz Sadowski
Skoro zacząłeś już ten temat, to przejdźmy do sportu, bo to on przyniósł ci rozgłos.

No wreszcie. Czekałem, kiedy do tego przejdziesz. To mogę już ściągnąć krawat [śmiech]?

Zostaw. Lepiej powiedz, jak trzeba przygotować się do rajdu Dakar, w którego historii zapisałeś się jako najmłodszy uczestnik klasyfikacji generalnej.

Każdy, kogo zapytasz, powie swoją wersję historii i będzie ona prawdziwa. Ja mam swoją. Według mnie trzeba być bardziej przygotowanym psychicznie niż fizycznie. Dobrze zaliczyć pełny sezon w innych rajdach czy maratonach i zdawać sobie sprawę, jak wiele samochód i długie do pokonania odcinki wymagają od człowieka i fizycznie i psychicznie. Oczywiście przyda się duże doświadczenie w prowadzeniu auta, bo amator może spróbować swojego szczęścia w rajdzie, tyle że dojedzie ostatni, jeśli w ogóle dojedzie. I nie ma co owijać w bawełnę, trzeba dysponować ogromnym budżetem, bo skala kosztów jest zabójcza i idzie w milionach złotych. Ale warto, bo jest to przygoda, która zostaje z tobą do końca życia.

Co dał ci Dakar, którego ukończyłeś na 9 pozycji w 2014 roku?

Przejechanie rajdu Dakar daje ci taki niewidoczny na piersi order twardziela. Gdy znajdujesz się na pustyni, to jesteś sam ze sobą i ze swoim pilotem. Musisz sobie radzić przez te 14 dni morderczej walki na tych wydmach, piaskach, długich odcinkach, musisz brnąć przez piach, czasami w wodzie i śniegu, bo przejeżdża się też przez góry. Po takim przeżyciu inaczej patrzysz na siebie w lustrze. Nie kręci mnie to, że ktoś zachwyca się mną i mówi “wow, człowieku przejechałeś Dakar”. To dla mnie sukces wewnętrzny, marzenie, cel, który chciałem osiągnąć i osiągnąłem. Wyszło całkiem nieźle, bo 9 miejsce to był najlepszy wynik w historii Dakaru w kategorii debiutanta.

Jakie wspomnienie z 36. edycji rajdu szczególnie utkwiło ci w pamięci?

Meta, gdy przyszło zadowolenie, że mam to już za sobą. Bo te dwa tygodnie walki to była masakra. Wiesz co, musiałbym cię tam zabrać, żebyś wiedział, o czym mówię, przekonał się, co się czuje, gdy omal nie staczasz się z klifu z prawie 150 metrów albo nie zauważasz skrętu w prawo, bo jesteś wykończony po 400 km jazdy. Pamiętam też kilka tzw. kończących scen, gdy zła bądź ciut spóźniona reakcja mogła spowodować utratę zdrowia albo samochodu. Kiedy przejechałem metę, to nawet nie zdawałem sobie sprawy, jak dużym obciążeniem psychicznym była dla mnie ta próba. Wyobraź sobie, że ktoś ci przez rok wmawia, że jesteś śmiertelnie chory, a potem mówi "żartowałem" i nagle kamień spada ci z serca, bo okazuje się, że jesteś zdrowym facetem. Mnie taki kamień właśnie spadł. Choć nie lubię wracać do historii, to ta związana z rajdem stanowi dla mnie wyjątek.
Samochód Martina Kaczmarskiego, w którym wystartował w 36. edycji Rajdu DakarFot. Marian Chytka
Musiałeś jednak przerwać karierę rajdowego kierowcy z powodu wypadku w rajdzie w Maroku, co z kolei przekreśliło twój udział w 37. edycji Rajdu Dakar.

Na szczęście problem zdrowotny mam już za sobą. Teraz okazjonalnie biorę udział w rajdach. W tym roku byłem w Dubaju, miałem jechać do Hiszpanii, ale nie pozwolił mi na to kalendarz plus logistyka. Natomiast incydentalnie będę do tego wracał, tylko dlatego, że ja się na tym wychowałem. Mam duży sentyment do tego sportu i czerpię sporą przyjemność ze spędzenia trzech dni w samochodzie. To moja macierz, która przypomina mi, jak wygodnie się siedzi w swoim fotelu w biurze, a jak niewygodnie w fotelu rajdowym [śmiech].

Pomijając Dakar, z jakich sukcesów w motosporcie jesteś dumny?

Szczerze mówiąc, zawsze wynik miałem finalnie gdzieś, jeśli nie wygrywałem. Mnie interesowała tylko wygrana. Patrzę na to zero-jedynkowo. Drugi na podium to jest pierwszy przegrany, czy byłem drugi, trzeci w mistrzostwach świata, blisko podium, nie ma dla mnie znaczenia. W ogóle tego nie analizuję. To nie jest tak, że mam w domu gablotę z pucharami. Moje puchary leżą w kartonach na strychu. To jest już za mną. Idę dalej.

A biznes daje tyle samo adrenaliny co sport motorowy, a może jednak więcej?

Ludzie mają bardzo duży problem z rozróżnieniem między adrenaliną a stresem. Nie wnikając w biologię, to są według mnie dwa różne bodźce. Adrenalina to podniecenie, nerwowość, ale i wola walki oraz wiara w wygraną. Natomiast biznes przynosi ci mega stres. Masz tam same znaki zapytania, masę wątpliwości, stałą weryfikację twoich decyzji, odpowiedzialność za zespół, czasami trudność współpracy z innymi, a na dodatek rzeczy, które od ciebie nie zależą, takie jak zmiany legislacyjne czy makroekonomiczne.

Co ze sportu można przełożyć na biznes?

Jest bardzo dużo rzeczy, które w biznesie pomagają, jeśli ma się naturę sportowca. Ja mam taką naturę. Moją determinację zbudował sport, który sprawił, że odnalazłem się w biznesie. Dakar przygotował mnie solidnie do funkcjonowania w tym świecie. W ogóle sport jest czymś, co uważam, że jedną z ważniejszych rzeczy w życiu człowieka, nie tylko dla ciała, ale także codziennego nastawienia do obowiązków i wyzwań.

Każdy sportowiec nadaje się do biznesu?

Jasne, że nie każdy, ale sportowcy z krwi i kości mają zadatki na biznesmenów, przynajmniej od strony charakteru. Z moich własnych obserwacji wynika, że sportowcy osiągają więcej sukcesów w różnych dziedzinach niż profesorowie czy ludzie skupieni tylko na biznesie.
Martin Kaczmarski po ukończeniu 36. edycji Rajdu Dakar w 2014 rokuFot. Marian Chytka
Twoją ostatnią pasją jest golf. Skąd ten przeskok, biorąc pod uwagę, jak diametralnie ten spokojny sport różni się od rajdów samochodowych?

Golf jest wymagający, musisz go sumiennie trenować. Nie ukrywam, że czasami mam ochotę wyrzucić kije do wody, ponieważ jeden, drugi, trzeci dzień z rzędu coś mi nie wychodzi. Mimo tego golf to miły sposób spędzania czasu, bo nie myślę o biznesie. To nie chodzi o fizyczne zmęczenie, ale psychikę. W biznesie się zapętlasz, wpadasz w taki rytm, że ciężko jest się zatrzymać, A golf mnie trochę zatrzymuje i pozwala "zresetować głowę". Plus obalam stereotyp, że to sport dla starych.

Dobrze ci idzie ta gra w golfa?

Nie, nie aż tak jakbym chciał [śmiech]. Tigerem Woodsem nie jestem, staram się jednak grać dobrze. Z roku na rok idzie mi coraz lepiej. W zawodach nie startuję, bo nie mam z tego funu. Nie należę też do żadnych klubów. Nie jestem typem fanatycznego gracza, po prostu wolę w niedzielę zrobić wypad na golfa, niż siedzieć przed komputerem czy w knajpie.

Czym się jeszcze pasjonujesz?

Lubię też squasha. A poza sportem? Mam różne zainteresowania, o których nie chcę jednak mówić. Traktuję to jako część mojego prywatnego życia tak jak działalność dobroczynną czy znajomości z ludźmi, nawet jeśli są to sportowcy z pierwszych stron gazet.

Co masz w planie na przyszłość?

Plan jest codziennie taki sam – jak zdobyć świat. W biznesie dążę do stałego zwiększania przychodów Kaczmarski Group i rozwijania tej grupy firm na krajowym rynku przez automatyzację i ulepszanie usług. To jest moja nieustanna praca. Do tego dodałbym ekspansję Mikrofloru na rynki zagraniczne. Prowadzimy też kilka innych ciekawych projektów. Na razie nie chcę o nich mówić, bo jest na to za wcześnie.

A w sporcie?

Mam już zaplanowane pierwsze testy w samochodzie wyścigowym i może jeszcze w tym roku wystartuję w wyścigach, które są mniej ryzykowne od rajdów. Obecnie nie mogę sobie zbytnio pozwolić na to, żeby spędzić ileś czasu w szpitalu, o ile z niego w ogóle wyjść. A wyścigi też wydają się przyjemne i zapowiadają dużo frajdy.