"Przynajmniej raz w tygodniu ktoś pyta, czy jestem w ciąży". Kobiety krzywdzą się, żeby ukryć brzuchy

Aneta Olender
Zimą jest łatwiej, można zaciągnąć pod pachy rajstopy. Na ogół można też wcisnąć się w majtki, w których co prawda ledwo oddychasz, ale jednak bliżej ci do rozmiaru 36 niż 42. Wciągania brzucha przez cały dzień też można się nauczyć. Kobiety wstydzą się swoich ciał, ale brzucha nienawidzą. O tym jakie znamy jeszcze sposoby na ukrywanie niedoskonałości, rozmawiamy z inicjatorką akcji "Kochaj, nie chowaj".
Agnieszka Kacprzyk to jedna z inicjatorek akcji promującej akceptację swojego ciała. Fot. Agnieszka Blonka
Lole Rozbójniczki

Dopóki nie mamy płaskiego sześciopaku, wstydzimy się prezentować go na plaży i w sypialni. Trudno o akceptację własnego ciała skoro z okładek magazynów i billboardów atakują nas wyrzeźbione brzuchy nastolatek i fitnesek, które nigdy nie zaznały ciąży.

Tym razem Lole Rozbójniczki stają się afirmatorkami brzuchów wszystkich Polek. Brzuchów nieidealnych, z rozstępami, wałeczkami i fałdkami. Brzuchów młodych i tych starszych, płaskich i wystających. Bo za każdym brzuchem stoi historia. Chcemy być zdrowe, silne, mądre, niekoniecznie w rozmiarze 36. Ważniejsze, byśmy kochały i doceniały nasze ciała, a nie tresowały je pod dyktando kultury. Zdejmijmy niewidzialne gorsety, przestańmy nieustannie wciągać nasze brzuchy, przestańmy zamęczać je inwazyjnymi zabiegami i restrykcyjnymi dietami.

Lole Rozbójniczki to inicjatywa grupy kobiet z Olsztyna. Feministek, które zarażają optymizmem. Chcą ułatwić ludziom życie, zmieniając ich myślenie. Teraz zwróciły uwagę na to, jaką krzywdę robią sobie kobiety wciąż podporządkowując się swoim kompleksom.

Ich akcja "Kochaj, nie chowaj" skupia się na brzuchach. Namawiają kobiety, aby nie wstydziły się tej części ciała, bo taka postawa odbiera nam radość z życia i spontaniczność. Kiedy zaczęły przygotowywać się do happeningu, podczas którego uczestniczki mają pokazać brzuchy, okazało się, że ten problem jest znacznie poważniejszy. Agnieszka Kacprzyk w rozmowie z naTemat opowiada, jak potrafimy się krzywdzić. Chowała kiedyś pani brzuch?


Nie, ale próbowałam nauczyć się go wciągać. Wszyscy twierdzili, że tak jest lepiej, ale zbyt dużo wysiłku mnie to kosztowało, że stwierdziłam: mam to w nosie! Nie zrobię z tego życiowego priorytetu.

Wiele kobiet odruchowo chwyta za poduszkę, jeśli są w towarzystwie i jeśli oczywiście mają poduszkę pod ręką. Zakrywają brzuch, żeby czuć się swobodniej. To ukrywanie brzucha naprawdę jest dużym problemem?

Okazało się, że to jest dużo poważniejszy problem niż nam się wydawało. Wszystko zaczęło się od tego, że wrzuciłam na Facebook post dotyczący brzucha. Pierwsze, co kobieta robi, wchodząc do wanny, to spogląda właśnie na niego. Sprawdza, jak się układa i ile ma fałd. Na koniec zadałam pytanie: "Czy lubicie swój brzuch?". Odpowiedzią była lawina głosów bardzo autoagresywnych. "Nienawidzę swojego brzucha", "Nie mogę na niego patrzeć", "Chciałabym go wyciąć".

Ania Góralska i ja jesteśmy założycielkami grupy "Lole Rozbójniczki". Ona jest terapeutką, ja prowadzę audycję psychologiczną w radiu studenckim. Obie namawiamy do samoakceptacji, pokochania siebie. Brzmi banalnie, ale to istota wszystkiego – budowania relacji, poczucia własnej wartości, sukcesów w życiu.  

Zgodnie doszłyśmy do wniosku, że nie można siebie zaakceptować w 100 proc., jeśli nienawidzi się choćby jednego fragmentu swojego ciała. Dlatego wymyśliłyśmy akcję "Kochaj, nie chowaj". Akcję przyjęto z entuzjazmem, posypało się wiele głosów poparcia, ale kiedy pytałyśmy: "Czy przyjdziesz?”, większość kobiet odmawiała. To okazywało się dla nich zbyt trudne.

Ale to wciąganie brzucha nie dotyczy tylko otyłych kobiet.

Oczywiście, że nie. Dotyczy dziewczyn w rozmiarze 38, a nawet 36. Brzuchy chętnie pokazują tylko te z nas, które są fitnesskami i naprawdę mają wyrzeźbione ciała. A każda kobieta, która ma brzuch trochę bardziej okrąglejszy, po ciąży, czy z rozstępami, czuje się fatalnie. To dotyczy 99 proc. kobiet, bo okazuje się, że nawet te pewne siebie mają kompleksy. 

Jakie są reakcje na waszą akcję?

Są dwie frakcje. Jedna twierdzi, że trzeba ćwiczyć i restrykcyjnie przestrzegać diety. Uważają, że masz brzuch taki, na jaki zapracowałaś. Ja jednak codziennie trenuję: jeżdżę konno, uprawiam jogę, pływam, biegam, od roku nie jem mięsa i wcale nie mam płaskiego brzucha. Żeby mieć super płaski brzuch, nie wystarczy zdrowo się odżywiać i trenować, trzeba się temu poświęcić w stu procentach.

Druga frakcja to dziewczyny, które opowiadały, że już jako nastolatki otrzymywały przekaz, aby wciągać brzuch i się kontrolować. One cały dzień chodzą na pełnym spięciu. Okazuje się, że wśród nas jest niewiele kobiet, które tego nie robią. Znam kobiety, które dopiero o 22:00, kiedy wracają do domu po wszystkich zajęciach, pozwalają sobie na rozluźnienie tego brzucha. Inne nie zjedzą surowych owoców, nawet jednej truskawki, bo obawiają się wzdęcia. 

Długotrwałe spinanie brzucha nie jest korzystne dla naszego zdrowia. Gorsety, które teraz nosimy, są jeszcze gorsze niż gorsety, które nosiły dziewczyny 200 lat temu. Udajemy, że jesteśmy wyzwolone, a funkcjonujemy w niewidzialnych bardzo ciasno zasznurowanych gorsetach.
Brzuch jest największym kompleksem kobiet. Najczęściej szukamy sposobów na ukrycie właśnie tej części ciała.Fot. Agnieszka Blonka
To już tak weszło w nawyk, że traktujemy to jak normę?

Ja od zawsze miałam okrągły brzuch. Nawet gdy byłam nastolatką i ważyłam poniżej 50 kilogramów, taką mam budowę. Nie wciągam brzucha, bo nie mam do tego głowy, ale przynajmniej raz w tygodniu ktoś nieśmiało zadaje mi pytanie, czy przypadkiem nie jestem w ciąży. Mam do tego dystans i zbywam to śmiechem, ale zakładam, że dla kogoś innego takie pytanie byłoby problemem.

Przywykliśmy do myśli, że kobieta powinna mieć płaski brzuch. Nie wiadomo, kiedy medialny lans stał się powszechnym społecznym przekonaniem. Co ciekawe – nie dotyczy panów. Jest oczywiście trend, aby mężczyźni uprawiali fitness, ale to tylko trend, nie terror jak w przypadku kobiet. Mężczyzna, który tego nie robi, raczej nie czuje się z tym gorzej. Nie wyobrażam sobie mężczyzny, który z lękiem zdejmuje na plaży koszulkę, dyskretnie zerka na sąsiadów, aby się z nimi porównać, albo więcej – idzie pływać w koszulce, aby ukryć bliznę czy fałdę. A dla kobiet to chleb powszedni.  

Wchodząc na plażę, pierwsze, co robimy, to skan otoczenia, aby odpowiedzieć sobie na pytanie, jak się plasujemy na tle innych, czy mieścimy się w średniej, czy nie wyglądamy gorzej niż reszta. 

Czy przypadkiem, jak będziemy chciały przejść z kocyka do wody, to czy wszyscy nie będą na nas patrzeć?

Dokładnie tak.
"Kochaj, nie chowaj" to akcja, która jak mówią organizatorki, ma pomóc zrzucić niewidzialne gorsety.Fot. Agnieszka Blonka
To jest bardzo destrukcyjne.

Jest destrukcyjne. Zabiera nam swobodę i spontaniczność. Żyjemy w takiej ułudzie, że gdybyśmy miały bardziej płaski brzuch, to jednak byłybyśmy szczęśliwsze. Tak nie będzie. Szczęścia nie mierzy się centymetrami w tali. 

Wpływają na nas media, promowanie się dziewczyn, które uprawiają fitness. Nie mam do nich pretensji, bo to jest ich zawód. Nasza akcja jest po to, aby pokazać, że większość dziewczyn ma normalne brzuchy. Jesteśmy karmione obrazkami kobiet, które 100 proc. energii przeznaczonej na rozwój pakują w rzeźbę ciała.

A co z rozwojem emocjonalnym, umysłowym, duchowym? Szkoda, że tego nie da się zmierzyć centymetrem. Ta ortodoksyjna mniejszość zdominowała media społecznościowe, tymczasem normalne kobiece brzuchy wyglądają inaczej i naprawdę w niczym nie są gorsze. 

Ten brzuch, to jest też nieodłączny element naszej atrakcyjności.

Żaden facet nie poszatkuje siebie tak, żeby jakiś fragment jego ciała: brzuch, nogi, łysina, czy kształt nosa świadczył o jego atrakcyjności. A my się dałyśmy pokawałkować i nie umiemy spojrzeć na siebie całościowo, powiedzieć samej sobie: "Okej, mój brzuch nie jest gładki i sprężysty, ale mam ładne oczy, włosy, dłonie, ramiona. Jestem piękna".

To się nie liczy.

Koncentrujemy się na jednym fragmencie ciała i z niego czynimy swoje być albo nie być, jeśli chodzi o atrakcyjność. Są dziewczyny, które nie wyjdą na plażę, na parkiet, nie pójdą na basen. Nie ma takiej opcji. Odbierają sobie wiele możliwości, radości i przeżyć.

To wszystko zabiera nam pewność siebie, energię życiową, utrudnia nawiązywanie kontaktów. Ciągle koncentrujemy się tylko na tym. Z drugiej strony, czy my same zwracamy tak wielką uwagę na inne kobiety i ich brzuchy? Chyba nie. 

Żyjemy w przeświadczeniu, że wszystkie oczy są na nas zwrócone, a tak naprawdę każdy najbardziej przygląda się sobie i zastanawia się nad sobą. Czym tak naprawdę jest akcja?

Próbą pokazania, że zapędziłyśmy się w kozi róg i poddajemy się terrorowi wizerunkowemu, który jest wyśrubowany, zaprzecza naturze i niszczy nasze dobre samopoczucie. 

Akcja jest też afirmacją kobiecości. W brzuchu zbierają się przecież wszystkie nasze emocje (nawet mówimy „motyle w brzuchu”), tam zaczyna się całe życie. Nienawiść do tej części, która jest centrum emocjonalnym i życiodajnym to akt autoagresji. A my proponujemy ciałopozytywny happening. Chcemy pokazać, że brzuch jest piękny i nie ma znaczenia, czy mamy w obwodzie 60 cm, 90, 100, czy 110. 

Chodzi o to, aby zaakceptować ten kawałek ciała i zintegrować go z resztą. Potraktować ciało z wdzięcznością, bo dzięki niemu żyjemy, oddychamy, dajemy nowe życie. A jeśli zmagamy się z otyłością, to warto zmienić perspektywę i nie wściekać się na ciało, ale zapytać: jak ja te ciało traktuję? Czy wystarczająco o nie dbam?

Bo „Kochaj, nie chowaj” jest promocją pozytywnego myślenia o ciele, ale też dbania o siebie i o własne zdrowie. Ciało bowiem odpowiada na to, co mu dajemy. Ja chcę swojemu ciału dać miłość, a Pani?