Hans Solo kontratakuje! Raper z Pięć Dwa i członek Luxtorpedy o kondycji swojego serca i słuchu [wywiad]

Michał Jośko
Przemysław Frencel, poznaniak z rocznika 1981. Przez miłośników rapu kochany za działalność w grupie Pięć Dwa Dębiec, przez miłośników grania gitarowego wynoszony na ołtarze z powodu działalności w Luxtorpedzie. Właśnie wydał drugi album jako Hans Solo, tak więc najpierw przesłuchałem uważnie płytę "Poprawna praca serca", a następnie wsłuchuję się w to, co ma do powiedzenia ów artysta-introwertyk.
Fot. Facebook.com/pg/hans.solo.oficjalnie
Biorąc pod uwagę tytuł twojej nowej płyty, automatycznie nasuwa się pytanie o to, kiedy ostatnio sprawdzałeś u kardiologa, jak pracuje twoje serce?

Dawno temu; nie pamiętam nawet, kiedy to było. Pewnie zabiorę się za to dopiero wtedy, gdy pojawi mi się tzw. czwórka z przodu. Na razie jestem 38-latkiem, który nie narzeka na jakiekolwiek problemy kardiologiczne.

Ale regularnie bywam u laryngologa, bo znacznie gorzej jest ze słuchem – mam urazy akustyczne typowe dla każdego, kto zajmuje się muzyką zawodowo. Ja robię to od roku 1999, a więc mam za sobą dwie dekady obracania się w hałasie.
Fot. Oskar Sosnowski
Część tego okresu upłynęła pod znakiem intensywnego koncertowania, połączonego z używkami, niezbyt higienicznym stylem życia…


Owo intensywne koncertowanie zaczęło się dopiero w roku 2003, gdy Pięć Dwa Dębiec wydało pierwszą oficjalną płytę "P-ń VI".

No ale gdy już zaczęła się pierwsza trasa, to trwała… 3,5 roku. Postanowiłem zakończyć ją, bo uświadomiłem sobie pewną rzecz: w tym czasie, owszem, było dużo występów, fajnego imprezowania i picia, ale wszystko to sprawiło, że nie napisałem żadnego nowego materiału, nie zrobiłem niczego konstruktywnego.
Nie należysz do artystów, u których alkohol i marihuana zwiększają pokłady kreatywności?

Jeżeli mowa o tworzeniu nowych rzeczy – zawsze było na odwrót. Natomiast alkohol zawsze był dla mnie genialną "używką koncertową". Pomagał nawiązać świetny kontakt z publicznością, której znaczna część również była pod wpływem. Do tego sprawiał, że na scenie byłem pełen pozytywnej energii.

Jest takie powiedzenie: "dobry muzyk to i na trzeźwo zagra". W tamtych czasach nawet nie próbowałem sprawdzać, czy jest prawdziwe (śmiech).

Dziś, gdy występuję na trzeźwo, muszę jakoś nadrabiać to, co wcześniej dawał mi właśnie alkohol. No i przyzwyczaić się do tego, że nie jestem już tak otwarty i spontaniczny.

Twoja przygoda z marihuaną skończyła się na spotkaniach w Monarze… Ta używka jest aż tak wielkim złem?

Z jednej strony: używki są dla ludzi. Ale z drugiej: różni ludzie reagują na nie w różny sposób. Znam osoby, które potrafią przebalować naprawdę ostro cały weekend, a od poniedziałku funkcjonować normalnie. A inni nie. Nie raz pewnie słyszałeś, że ten, czy tamten nie powinien pić.

Wszystko, co mogłem na ten temat powiedzieć, nagrałem w formie wideo, zamieszczonego na YouTube.
Wracając do wątku, po 3,5 roku zakończyłem trasę i poszedłem do "normalnej" pracy.

Czym się zająłeś?

Tym, czym zajmuje się chyba większość ludzi, którzy najpierw skończyli ogólniak, a później jakieś bezsensowne studia: zostałem handlowcem, działałem w rożnych branżach (śmiech).

Zaliczyłem też pracę w serwisie naprawiającym smartfony oraz laptopy. O, była też firma zajmująca się dużymi pokazami pirotechnicznymi.

Dlaczego więc oprawa twoich koncertów nie jest równie ognista, co występy zespołu Rammstein?

Potrafiłem podpiąć jakieś przewody i zapalniki, ale nie stałem się specjalistą w tej dziedzinie. We wspominanej firmie pełniłem raczej funkcje pomocnicze, byłem takim "przynieś, wynieś, pozamiataj". Tak więc wolałbym nie ryzykować tak na swoich koncertach (śmiech).

Bardzo rozważnie. Skoro o tym mowa: dziś jesteś człowiekiem spokojnym, rozsądnym i rodzinnym. Czy domator, który nie pamięta nawet, co to dzika impreza, musi być kimś nudnym?

Wszystko zależy od punktu widzenia, od tego, w jakim punkcie życia się znajdujesz. Uwalanie się w trupa w klubach też może się znudzić.

Życie to wielka przygoda, całkiem hardkorowa, bo zawsze kończy się śmiercią (śmiech).

Można, to prawda - zdziadzieć i stać się nudziarzem - ale to moim zdaniem powaga zabija powoli, dlatego warto hodować w sobie dziecko niezależnie od wieku.

Jak z dzisiejszej perspektywy oceniasz dawne teksty składu Pięć Dwa Dębiec, nawijającego np. o "półmetrowym ch*ju, wchodzącym w dupę policjantom"?

To rzecz napisana przez 22-letniego chłopaka, a wiadomo: młodość nie lubi przekazu wyważonego. Jest bezkompromisowa i kocha emocje skrajne; od dzikiej radości po wściekłą agresję. Dotyczy to i twórców, i odbiorców.

To coś, co nie zmieni się nigdy: młodość musi się wyszumieć i zawsze będzie słuchać rzeczy ostrych, kanciastych. Z biegiem lat człowiek nabiera się pewnego dystansu do świata i dopiero wtedy zaczyna doceniać treści bardziej wyważone.

Pewien czas temu, po jakichś juwenaliach, trafiłem na grupę bardzo rozrywkowych, podpitych studentów: szli ulicą, skandując ten właśnie kawałek. A więc wychodzi na to, że jednak dla niektórych osób ten tekst jest wciąż aktualny (śmiech).

A na ile zdezaktualizowały się gorzkie przemyślenia na temat Polski i Polaków, zawarte w kawałku "To my"! Pięć Dwa Dębiec, czyli największym przeboju w twojej karierze?

Wtedy, w roku 2004, rzeczywiście kraj wręcz oszalał na punkcie tego utworu: słyszałeś go wszędzie; wchodząc do sklepu, taksówki albo na rynek.

Tak swoją drogą to wręcz zaskakujące, jak inne były to czasy. Pamiętam sytuację, kiedy wchodzę na targowisko i widzę kolesia, który sprzedaje moje pirackie nagrania. Sądzisz, że zawstydził się? Nie, z naprawdę szerokim uśmiechem zaczął komplementować: "stary, nawet nie wiesz, jak zajebiście sprzedają się twoje płyty"!

Wracając do tekstu "To my"! albo innych kawałków, w których żartuję z rodaków (np. "Polak Wyjątkowy Song" i "Nocne Polaków Rozmowy") – tworząc je, nie robię zbyt głębokich analiz socjologicznych.

Po prostu z przymrużeniem oka operuję pewnymi stereotypami. Tak więc tego rodzaju piosenki nie tracą na aktualności zbyt mocno. Są jak horoskop, zawsze coś tam do siebie dopasujesz.
Z jednej strony od dwóch dekad jesteś osobą doskonale znaną w środowisku raperskim, ale z drugiej nie wniknąłeś w nie zbyt głęboko. Dlaczego zawsze stałeś nieco z boku, byłeś outsiderem?

Odpowiadając najkrócej: bo jestem człowiekiem mało kontaktowym (śmiech). Raczej nie pojawiałem się na wielkich festiwalach hip-hopowych, poza tymi organizowanymi w Poznaniu.

Zdarzało mi się dzielić scenę z uznanymi kolegami po fachu, ale znów: z introwertykiem nie pogadasz...
A jednak pewnego dnia zaczęła się jednak przyjaźń zaskakująca: z jednej strony ty, raper-antyklerykał, natomiast z drugiej Robert "Litza" Friedrich, czyli metalowiec, który przeobraził się w bardzo gorliwego katolika. W efekcie zostałeś wokalistą zespołu Luxtorpeda…[/b]

W roku 2011 doszło do szokującego spotkania dwóch ludzi o skrajnie różnych światopoglądach, tak to widzą media. Okazuje się, że jednak nie aż tak skrajnych i nie tak różnych, tak więc nic w tym szokującego.

To jakby murarz zaprzyjaźnił się z hydraulikiem – czy wówczas byłoby to równie sensacyjne? Od początku mamy jeden cel: zrobić wam taki remont w chacie, że mucha nie siada.