Prowadzi zajęcia z ludźmi, którzy prowadzili auto po pijaku. Zszokowały go komentarze po wypadku Durczoka

Aneta Olender
2,6 promila alkoholu – tyle we krwi miał dziennikarz Kamil D., kiedy zbadała go policja, po tym jak uderzył autem w pachołki rozdzielające pasy ruchu. Choć, jak podają media, kierowca dochodził do siebie dwie doby, to i tak znaleźli się tacy, którzy postanowili go usprawiedliwiać. – Aż się wierzyć w to nie chce. Dramat – podsumowuje takie podejście do sprawy Błażej Gawroński, dyrektor Miejskiego Zespołu Terapii Uzależnień w Olsztynie.
Błażej Gawroński od kilku lat prowadzi kursy dla osób, którym odebrano prawo jazdy za jazdę pod wpływem alkoholu. Fot. Robert Robaszewski / Agencja Gazeta
Dopuszczalne jest jakiekolwiek usprawiedliwianie kogoś, kto prowadził auto pod wpływem alkoholu?

Nie, nie. To nie ma żadnego sensu. Mało tego, może być bardzo niekorzystne dla tej osoby. Jeśli ma problem z alkoholem, zastrzegam – jeśli ma, to będzie łapał się wszystkich takich opinii, które usprawiedliwiają, które trywializują ten problem, lekceważą go, a to może być dla niego bardzo niebezpieczne. Oddali go od stanięcia w prawdzie i skonfrontowania się z chorobą. Mówimy czysto hipotetycznie, a nie o konkretnej osobie, bo w tym przypadku niewiele wiemy.


Dziś, jako społeczeństwo, inaczej traktujemy takie historie?

Zadziwiające jest to, że zdarzają się głosy, które tłumaczą osoby wsiadające za kierownicę po alkoholu. Tyle lat pracuję w tej branży, to jest to zastanawiające, ile jeszcze nieszczęść potrzeba, żeby ludzie jednoznacznie się przekonali, że połączanie alkohol i samochód kompletnie się wyklucza.

W przypadku tego dziennikarza nic nikomu się nie stało, ale mogło się stać. Pan Bóg chyba się zlitował nad tym człowiekiem, żeby mu dać jakąś szansę. Powinien jednak zostać przykładnie ukarany, aby poczuł, że musi zmienić swoje życie.

Prezes Małopolskiego Związki Piłki Nożnej napisał: "Niech rzuci kamieniem ten, co na fleku nie wsiadł do auta!".

Aż się wierzyć w to nie chce. Dramat. Jeśli ktoś tak pisze, to pokazuje, jak olbrzymi problem on sam ma.
Śledczy skierowali do sądu wniosek o tymczasowe aresztowanie Kamila D.Fot. Grzegorz Celejewski
Od kilku lat prowadzi pan spotkania z ludźmi, którzy pili alkohol i zostali złapani.

Tak, to są ludzie, którzy muszą ukończyć ten kurs, aby starać się o zwrot prawa jazdy. Jest to doskonały poligon na obserwacje, dlatego można wyciągnąć pewne ogólne wnioski.

Nie są to badania, ale można przyjąć, że w ponad 50 proc. przypadków są to ludzie, którzy piją w sposób ryzykowny lub szkodliwy. Od dłuższego czasu mają problem z zachowaniem trzeźwości i tylko kwestią czasu jest, kiedy zostaną złapani.

Niewielki procent ludzi, to są ci, którzy tracą prawo jazdy przez tzw. zwykłą ludzką głupotę. Myśleli, że po tym jednym piwie nie ma śladu albo zapomnieli o tym, że pili to piwo. Jednak większość tych, którzy pojawiają się na kursie, to osoby, w których życiu alkohol odgrywa bardzo znaczącą destruktywną rolę.

Kto trafia na taki kurs? Nie są to pewnie ludzie, o których można mówić patologia?

Nie, absolutnie nie. Wszyscy ci, którzy zostali złapani przez policję na jeździe pod wpływem alkoholu, muszą trafić na takie spotkania, bo to jest obowiązek wynikający z ustawy.

Kto trafia na taki kurs? To jest cały przekrój społeczny. To może być każdy, zarówno ci, którzy nieznacznie przekroczyli dopuszczalny poziom alkoholu we krwi 0,3 czy 0,4 promila, jak i ci, którzy mieli np. 2 promile.

Jak oni się tłumaczą?

Zwykłe tłumaczenia są takie, że oni w ogóle nie piją, że to przypadek. Z późniejszych rozmów, testów, które rozwiązują z własnej nieprzymuszonej woli, wychodzi, że jednak piją i to w sposób ryzykowny. Dalej się usprawiedliwiają, ale widocznie przekraczają, nazwijmy je, bezpieczne dawki alkoholu i zdarza im się przeholować.

Najgłupsze tłumaczenia?

W sezonie zimowym kierowcy często podkreślają, że używają spryskiwaczy. Przekonują sąd, że przecież skoro jadą cztery godziny i psikają tym płynem, to przecież mogą mieć 1,5 promila. Jeden z mężczyzn twierdził, że bolał go brzuch, więc kupił i wypił Amol. Kiedy sędzia zapytał, ile tego wypił, ten odpowiedział, że sześć takich flaszeczek.

Z kolei inny kierowca usprawiedliwiał się tak, że zatkał mu się przewód od spryskiwacza, dlatego odkręcił go i zaciągnął płyn, ale niestety upił. Sąd zainteresował się, ile upił, a on: "Z pół litra to na pewno".
Żałują? Czy chcą po prostu odzyskać prawo jazdy i przychodzą, żeby zwyczajnie "odbębnić" obowiązek?

Kurs trwa parę godzin i naprawdę dobrze się poznajemy. Czasami żartuję sobie, że chyba trafiłem do grupy abstynentów. Bardzo mocno się wybielają, podkreślają, że nie mają żadnego problemu z piciem alkoholu.

Mimo wszystko w większości grup zazwyczaj pojawia się głos, że to, co się zdarzyło, to bardzo nieodpowiedzialne zachowanie. Niektórzy mają ogromne poczucie winy i mówią, że od momentu, kiedy ich złapano, nie piją alkoholu, że są abstynentami.

Na tych spotkaniach były i małżeństwa, był i ojciec z synem, byli moi studenci. Jednak utkwił mi w głowie jeden przypadek. 20-letni chłopak, a więc nie tylko młody kierowca, ale i młody człowiek, powiedział, że on się bardzo cieszy z tego, co się stało.

Mówi, że potrzebował takiego doświadczenia i wręcz prowokował takie wydarzenia. Od dłuższego czasu jego życie było, jak to określił, jedną wielką katastrofą. Skazanie go, odebranie prawa jazdy, napiętnowanie, to wszystko w jakiś sposób go otrzeźwiło. Oczywiście to są wszystko deklaracje, ale wierzę, że tak było.

Czy ci ludzie zdają sobie sprawę, że mogli zrobić komuś krzywdę?

Widać, że w niektórych z nich jest jakaś trauma. To są prawdopodobnie te przypadki, gdzie nie skończyło się na tym, że dmuchnął i zabrali mu prawo jazdy. Na pewno pojawiają się ludzie, którzy mają wyroki. Jestem też biegłym sądowym z tego zakresu i pewne nazwiska kojarzę.

Z całą pewnością jedna rzecz jest ważna. Zawsze pada pytanie: to ile można pić, żeby móc jechać? Jak to sprawdzać? Żadną profilaktyką nie jest to, że ktoś kupuje sobie alkomat. Żadną profilaktyką nie jest to, że ktoś może skorzystać z alkomatu np. policyjnego.

Opieranie się na jakimś urządzeniu, niepoleganie na własnej odpowiedzialności, mocno narusza zasady. Skoro piłem i następnego dnia źle się czuję, to nie idę się sprawdzać. Jak się źle czuję, to nie jadę.

Jeśli chcemy znaleźć jakąś bardzo prostą wytyczną, to jeśli dziś piłem, to jutro nie jadę, a jeśli piłem dwa dni, to dwa dni nie jadę.

A ludzie, którzy zrobili komuś krzywdę? Jako biegły sądowy pewnie spotkał pan takie osoby.

Znam z sal sądowych takie przypadki. Zawsze robi to na mnie ogromne wrażenie. To są normalni ludzie, żadni przestępcy, żadna patologia. Pamiętam taki przypadek, kiedy cała rodzina wybrała się do Zakopanego. Pili do 12 w sobotę, ponieważ w niedzielę mieli wracać. Kierowca bardzo pilnował, żeby wypocząć.

Następnego dnia ruszyli w trasę. Wypadek śmiertelny. Ten kierowca uderzył w człowieka, który wyjeżdżał z drogi podporządkowanej. Wina leżała po stronie tego drugiego. Kierowca, który spędzał weekend w Zakopanem, miał 0 promili alkoholu we krwi.

Ja miałem powiedzieć sądowi, jaki wpływ ma trzydniowe picie na ewentualne następstwa w organizmie. Rzeczywiście pochyliłem się nad kilkoma zagadnieniami: czas reakcji, widzenie oboczne. To są takie parametry, które są naruszone jeszcze bardzo długo po bezpośrednim działaniu alkoholu.

Kierowca, który przeżył, mówił, że zabił tamtego człowieka, że bierze winę na siebie, mimo że był uniewinniony, bo miał zero alkoholu we krwi. Stwierdził też, że gdyby był w pełni dyspozycji, to prawdopodobnie by inaczej zareagował.

Nie ma pewności, że skończyłoby się to inaczej, ale to pokazuje, jak straszliwy dramat ten człowiek przeżywa. Jak wielkie piętno odcisnęło to w jego psychice, że zaczął się obwiniać.