"Grażyna, tu jest jakby luksusowo". Z tego samochodu po prostu nie chce się wysiadać

Michał Mańkowski
BMW samo w sobie bywa kontrowersyjne – zwłaszcza w polskiej rzeczywistości. Projektanci postanowili mieć to jednak w głębokim poważaniu i wszystkim krytykom oraz zwolennikom pozostawania w cieniu postanowili pokazać jeden wielki środkowy palec. Tak wielki jak wielki jest grill w nowym BMW serii 7. Flagowa limuzyna niemieckiego producenta doczekała się najnowszej odsłony, do której najchętniej bym się przeprowadził i jeździł w niej w kółko, czy to po trasie, czy po mieście. I nie ma znaczenia, na którym fotelu w aucie będę siedział.
BMW serii 7 to flagowiec niemieckiego producenta. Fot. naTemat
Niektóre modele przechodzą taki facelifting, że zmiany ledwo co widać i naprawdę trzeba się dokładnie przyglądać. BMW postanowiło pójść zupełnie inną drogą i z nowym BWM serii 7 zrobiło coś, o czym mówiło się jeszcze na długo zanim model faktycznie pojawił się na drogach.
Grill nowego BMW serii 7 to najbardziej kontrowersyjny element tego modelu.
Nowa siódemka wjeżdża jak dzik w żołędzie. Jest jak gość w kapeluszu i świecącym garniturze na imprezie, na której wszyscy są ubrani na szaro. I wbrew pozorom wcale nie chodzi o kolor. Znacie to powiedzenie, że rozmiar nie ma znaczenia? W niemieckiej centrali BMW chyba go nie kojarzą, bo etap projektowania musiał wyglądać w ten sposób:


Projektant do ostatniej chwili przed spotkaniem zarządu dopracowywał szkice, które pokaże szefostwu. Wieczorem zmęczony padł głową na klawiaturę przyciskając guzik powiększający. Traf chciał, że trafiło na front auta, który z i tak dużych rozmiarów rozrósł się do kolosalnych. Biedak tego nie zauważył, wydrukował i poszedł na spotkanie.
A tam? – Das ist perfekt Herr designer! – usłyszał od siwych panów.

Efekt? Grill, który pożera kilometry i auta przed sobą. Śmieją się, że za duży. Że dla kierowców z kompleksami. Że wręcz karykaturalny. A jak jest w rzeczywistości? Dla mnie doskonale. Majestatycznie. Czy jest duży? Owszem. Czy to źle? Nie. W dzisiejszych czasach trzeba się czymś wyróżnić. Być trochę jak postać z kreskówki. Trzeba być jakimś. Nie kolejnym samochodem, który praktycznie niczym się nie wyróżnia.
W praktyce nerki zostały powiększone aż o 40 proc., maska uniesiona (to akurat trudno zauważyć), a logotyp nieco rozciągnięty (z 82 mm średnicy do 95 mm). Laserowe reflektory, które same w sobie są arcydziełem technologii, schodzą trochę na drugi plan, ustępując grillowi. Co ciekawe, nowy wygląd "siódemki" został opracowany na podstawie ankiet. Decydujący głos mieli użytkownicy z Chin i USA, gdzie trafia 62 proc. samochodów bawarskiego producenta. A jak wiadomo, tam lubią duże rozmiary.
Ci sami klienci stwierdzili, że poprzednia wersja była nieco zbyt sportowa, a za mało luksusowa. I właśnie dlatego podczas liftingu położono nacisk właśnie na ten aspekt. Najnowsza odsłona "siódemki" wynosi luksus na zupełnie nowy poziom.
Długa na pięć i szeroka na dwa metry dwutonowa limuzyna to istny król szos. A jak wiadomo król czasem budzi szacunek, a czasem strach. Pewnie dlatego kierowcy, którzy widzieli rozpędzone nerki w lusterkach zjeżdżali na prawy pas w oka mgnieniu.
Zmiany naturalnie dotknęły także tył auta, ale tutaj jest już po bożemu. Zwężono reflektory i dodano pasek świetlny, a końcówki wydechów poszerzono. Dodatkowo w pakiecie ze zmianami do gamy wchodzi kilka nowych kolorów nadwozia czy wzorów felg. To jednak już kosmetyka.

Generalnie auto prezentuje się potężnie. Co ważne, ta potęga nie idzie w parze z ociężałością. BMW serii 7 jest długie i szerokie, ale nie traci nic a nic ze swojej dynamicznej sylwetki.
Wsiadając do środka na pierwszy rzut oka nie zauważymy zmian. Po bliższym zapoznaniu widać jednak, że system iDrive został zaktualizowany, dzięki czemu można go personalizować i obsługiwać nie tylko dotykiem, ale także gestami i mową. Jednak w środku BMW 7 nie to jest najistotniejsze.

Chodzi o komfort jazdy, który zachwyca. I to niezależnie od tego, na którym miejscu siedzimy. To auto, którym chcesz jeździć na każdym fotelu. Jako kierowca dostajesz samochód, którego nie czujesz w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Jedziesz gigantem, ale w ogóle tego nie odczuwasz. Prowadzi się delikatnie i zwinnie. I to nie tylko przy dużych prędkościach, ale także przy manewrach, gdzie system active steering z tylną skrętną osią pomaga kierowcy.
Testowana wersja 745Le to przedłużona wersja tej limuzyny z hybrydowym silnikiem, na którym można przejechać ok. 50 kilometrów. Na samym prądzie możemy jechać z prędkością aż do 140 km/h (250km/h ogólnie), czyli maksymalną jaką legalnie możemy podróżować po polskich drogach.

Osobiście jednak uważam, że w tym przypadku hybryda to raczej zbytek. Lepiej już delikatnie dołożyć i zdecydować się na mocniejsze wersje benzynowe (750Li) lub dieslowe (750Ld) lub zaoszczędzić i pójść w zupełności wystarczające 740-tki.
Kierowca i wszyscy pasażerowie odczują także zaskakujący komfort podróży pod względem wyciszenia. To zasługa m.in. laminowanych szyb, które dodatkowo wygłuszają odgłosy z zewnątrz. Jedziemy sobie w swoim wygodnym i zamkniętym świecie wyraźnie oddzielonym od tego, co jest za szybami. To także nieco zdradliwe, bo w takich warunkach prędkości, którą jedziemy praktycznie nie czuć. Czuć za to jakość materiałów, które są mięciutkie i przyjemne w dotyku. Definicja premium.

Jako pasażer doświadczasz tego wszystkiego i... jeszcze więcej. Zwłaszcza na tylnych kanapach, które są stworzone do jakichkolwiek podróży. Jeśli jedziesz z grupą znajomych, lepiej od razu zrób losowanie, kto siądzie z tyłu, bo gdy zobaczą, jak to wygląda, sami się będą o to zabijać.
To jak miks biznes i pierwszej klasy w samolocie. Brakuje tylko stewardessy. Grube fotele, które mogą masować ciebie w każdej możliwej konfiguracji zaraz po tym jak rozłożysz się do pozycji półleżącej, a na nogi będziesz miał tyle miejsca, że możesz sobie nimi pomachać (lub położyć na podnóżku) – pozycję "prezesa" można przygotować do tego stopnia, że przedni fotel pasażera złoży się niemal całkowicie robiąc jeszcze więcej miejsca.
Miękkie poduszki na zagłówkach, 10-calowe ekrany, na których można oglądać telewizję, lub tablet, którym posterujesz muzyką, nawiewem czy popatrzysz na nawigację. A gdy zgłodniejesz, możesz wyciągnąć składany stolik. To wszystko jest do dyspozycji pasażerów – poezja. Wspomnianą grupę znajomych (łącznie cztery osoby) śmiało zapakujesz do środka na długą podróż. Łącznie z bagażami.
Ile kosztuje taka przyjemność? Co najmniej 450 tys. złotych za podstawową wersję diesla o mocy 265 KM. Na szczęście dokładając parę dziesiątek można znacząco podrasować silnik. Testowana wersja hybrydowa to wydatek od blisko 529 tys. złotych w górę.

Czy to będą rozsądnie wydane pieniądze? Oczywiście, że nie. Każde auto premium w cenie jednego albo nawet kilku mieszkań jest tylko fanaberią właściciela. Nie znaczy to jednak, że nie warto, w końcu czego się nie robi dla przyjemności. Na szczęście dzisiaj nic nie musimy kupować na zawsze i na własność.

Nowe BMW serii 7 to dla mnie auto kompletne. Gwarantuje "radość z jazdy", którą w swoim haśle ma producent, na najwyższym poziomie. Do tego dorzuca jeszcze nie szczyptę, ale kilka kilogramów luksusu. Efekt? Dla mnie najlepsza flagowa limuzyna premium, w której fajnie nawet być szoferem.