Bezpartyjni samorządowcy pójdą sami do wyborów. Nie dogadali się ani z PSL, ani z Kukizem

Paweł Kalisz
Kusiły ich Koalicja Obywatelska, PiS i lewica, prowadzili rozmowy z Kukiz'15 i PSL. A jednak Bezpartyjni Samorządowcy nie dogadali się z żadnym ugrupowaniem i ostatecznie podjęli trudną decyzję. Do wyborów parlamentarnych pójdą sami.
Bezpartyjni samorządowcy podjęli decyzję o samodzielnym starcie w nadchodzących wyborach parlamentarnych. Fot . Krzysztof Ćwik / Agencja Gazeta
Bezpartyjni samorządowcy w ostatnich dniach rozmawiali na temat wspólnego startu z politykami Kukiz'15 i PSL. Ostatecznie podjęli jednak decyzję, że w najbliższych wyborach parlamentarnych wystartują jako osobny blok. Tłumaczą, że "w natłoku informacji o budowanych koalicjach, ich rozpadach i kolejnych egzotycznych połączeniach, trudno się połapać".

Wolą postawić na własną tożsamość. Tym bardziej, że ani sojusz z Kukiz'15, ani tym bardziej z Polskim Stronnictwem Ludowym nie dawał gwarancji, że uda się przekroczyć próg wyborczy. Samorządowcy stawiali też dwa warunki współpracy. Po pierwsze mieli nie brać udziału w sporach ideologicznych (in-vitro, LGBT, aborcja, pozycja Kościoła w Polsce), a blok, w którym by wystartowali, miałby nie pobierać subwencji z budżetu na działalność partyjną. Żaden z potencjalnych koalicjantów nie zgodził się na takie warunki.


Chyba największym przegranym w związku z tą decyzją jest PSL. Ludowcy wcześniej odrzucili zaproszenie na wejście do Koalicji Obywatelskiej, Liczyli, że uda im się stworzyć własny blok polityczny. Władysław Kosiniak-Kamysz i inni liderzy partii nie ukrywali, że liczą na współpracę właśnie z bezpartyjnymi samorządowcami. Piątkowa decyzja praktycznie kończy budowę bloku wokół PSL, nie ma już właściwie nikogo, z kim ludowcy mogliby zawiązać koalicję. Ostatnie sondaże dają partii Kosiniaka-Kamysza poniżej 3 proc. poparcia.