Nikt ich nie widział, ale tacy ludzie naprawdę istnieją. Zarobili na własnym weselu

Piotr Rodzik
To najgorętszy moment poweselnego dnia. Poprawiny skończyły się, goście już rozjechali się do domów. Para młoda siada i liczy. Najczęściej już po chwili młodzi wiedzą, że do imprezy dopłacili. Niby każdy wie, że tak będzie, a w praktyce większość... i tak łudzi się, że może zabawa zwróci się. Ale uwaga: wieść gminna niesie, że w Polsce naprawdę są tacy, którzy na swoim weselu zarobili.
Taka sesja ślubna może być kosztowna. Lepiej zrobić ją od razu w dniu wesela, jeśli się chce na nim zarobić. Fot. Agnieszka Sadowska / AG
– To nie jest tak, że robiliśmy wesele z myślą o tym, żeby na nim zarobić – mówi mi 30-letni Wojtek, który niedawno wziął ślub. Jemu i jego świeżo upieczonej żonie udało się na tym całym zamieszaniu wyjsć na swoje. Niedużo, ale jednak.

– Tak naprawdę wydaje mi się, że właściwie zawsze możesz wyjść na swoje. Przynajmniej teoretycznie, bo to głównie kwestia tego, jak bardzo jesteś w stanie ciąć koszty i potem pokazać się bez żenady przed całą rodziną – podkreśla.

Tym bardziej, że przecież nie wystarczy, żeby każdy zapłacił za swój mityczny "talerzyk". To za mało, bo przecież dochodzą kolejne koszty: samochód do ślubu, zaproszenia, kwiaty, sam ślub przecież też kosztuje. I tak dalej, i tak dalej.


– Tak naprawdę ludzie mniej więcej orientują się, ile kosztuje talerzyk, i najczęściej zapłacą za swoje jedzenie. Ale przecież nikt nie myśli o tym, że trzeba zapłacić księdzu czy kwiaciarce. I stąd najczęściej wychodzi ujemny bilans – zauważa Wojtek.

Zapłać, ale po znajomości
Tak naprawdę więc żeby zarobić na weselu trzeba nie tylko mieć szczodrych gości, a umiejętnie ściąć koszty w trakcie przygotowań. Sposobów na to jest wiele.

– My "zaprzągliśmy" do pracy znajomych. Ale nie tak po chamsku, że na przykład kazaliśmy komuś puszczać muzykę przez całe wesele tylko dlatego, że jest didżejem. Tylko bardziej ze smakiem – podkreśla Wojtek.

Co się kryje pod tym określeniem? – Samochód do ślubu. Fajny, sportowy, była szansa załatwić za darmo dzięki pracy świadka. Jego też to nic nie kosztowało, więc problem z głowy – mówi.
Fot. Cezary Aszkiełowicz / Agencja Gazeta
– Kolejna sprawa to same zaproszenia, choć tutaj było dużo przypadku. W każdym razie znajoma niedługo przed ślubem otworzyła firmę zajmującą się projektowaniem różnych graficznych rzeczy i zaoferowała nam projekt. Zapłaciliśmy tylko za druk, a ona miała coś do portfolio. Gdybyśmy chcieli mieć projekt od innej firmy, na pewno poszłaby na to czterocyfrowa kwota – dodaje.

Wojtek i jego żona nie robili sobie też oddzielnej sesji ślubnej. – To duży koszt, a na dodatek trzeba jeszcze raz robić fryzurę i makijaż w przypadku mojej żony. Mieliśmy wesele w hotelu nad jeziorem, więc po prostu w trakcie obiadu na pół godziny "wyskoczyliśmy" na zdjęcia z fotografem – wspomina.

I wreszcie film z wesela. – Mam znajomego operatora. Nie zapraszałbym go inaczej, bo to nie tak dobry znajomy, on o tym też wie, więc nie było problemu. Zapytałem go wprost, ile by za to chciał. Dostaliśmy dobrą wycenę, ale też nie taką, żeby on pędził na wesele po kosztach – podkreśla.

Z drugiej strony Wojtek nie ukrywa, że można było oszczędzić więcej. – Fotobudka była fajna, ale dzisiaj w sumie nikt już o niej nie pamięta, a pamiątkowa księga z gośćmi już się kurzy. Albo ręcznie robione czekoladki na początek imprezy w funkcji takiego "czekadełka". Ludzie zjedli i tyle. A na drogę powrotną i tak dostali ciasto – mówi.

Zaproś dużo rodziny
Ewa brała ślub w 2002 roku. – Konkretnych kwot już nie pamiętam, ale rzeczywiście było tak, że jak otwieraliśmy koperty, to się bardzo zdziwiliśmy. W ogóle na to nie liczyliśmy i nie myśleliśmy o tym, ale koniec końców zarobiliśmy na tym. To było zaskoczenie – wspomina.

Jej tajemnica ślubu "na plusie"? Duża rodzina. – Od strony męża jest mniej rodziny, ale moja jest naprawdę, naprawdę liczna – podkreśla Ewa.

Ktoś powie – co z tego wynika? Dużo osób na ślubie to dużo talerzyków i w pewnym sensie koło się zamyka. Jednak wtedy koszt pozostałych "składowych ślubu" (choćby sukni) rozkłada się na większą liczbę gości i jest szansa, że się zwrócą.

– Istotne jest też to, że ja mam naprawdę dużo bliskiej rodziny, a nie jakiejś siódmej wody po kisielu. Rodzeństwo mojej mamy chociaż – dodaje i podkreśla: – Takie osoby w kopertach dawały więcej. Żeby nie było gadania żadnego.

W ten sposób na weselu masz po prostu więcej gości, którzy przynoszą więcej pieniędzy. – Rodzina, co tu dużo mówić, daje więcej pieniędzy. Jak zaprosisz wielu kolegów z pracy to oni owszem, przyjadą, będą się świetnie bawić. Ale przecież w kopercie "zapłacą" tylko za siebie. Byłoby głupie, jakby dali więcej – potwierdza Wojtek.

Wreszcie twój "weselny wynik" to pochodna zachowań twoich rodziców. Można bowiem założyć, że kiedy bierzesz ślub, to w świat "dawania kopert na weselach" dopiero wchodzisz. Innymi słowy możesz liczyć na to, co w latach twojej młodości prezentowali twoi rodzice. Za siebie i... za ciebie.
Fot. Marcin Kucewicz / Agencja Gazeta
– Jest taki rewanżyzm. Skoro oni dali nam tyle, to my musimy dać im tyle. Mogło rzeczywiście tak być, że moi rodzice zawsze dawali sporo w kopertach. I potem ja z mężem dostaliśmy ten "zwrot" – mówi Ewa.

Pieniądze oczywiście bardzo się jej przydały – kupiła z mężem meble do mieszkania. I dodaje: – Ale u mnie w rodzinie chyba tak po prostu jest. Już po latach, jak robiliśmy komunię, to też na tym zarobiliśmy. I to chyba dwa razy tyle, ile nas kosztowała ta uroczystość.

Zapomnij o zasadzie: zastaw się, a postaw się
Wreszcie na weselu można zarobić odpuszczając sobie zbędne fajerwerki. Oczywiście nie chodzi tu o porady rodem z zachodu, gdzie bardzo modne jest np. wymaganie od gości, żeby zapłacili za swoje jedzenie… przelewem, jeszcze przed imprezą. A i tak trzeba przynieść prezenty.

– Nie robiliśmy dużego wesela. Jakieś 80, 90 osób. I zrobiliśmy je w restauracji. Była normalna impreza do rana, ale policzyli nas jak za obiad, a nie za wesele – wspomina Grzesiek, który brał ślub w 2015 roku.

Dzięki temu udało im się oszczędzić dużo pieniędzy. – Cena za talerzyk spadła momentalnie. Po za tym poprosiliśmy tylko o jeden ciepły obiad, a potem o podgrzewany bufet. To też bardzo pomogło – podkreśla.

W sumie cena za wesele od osoby spadła – od tej wyjściowej – o połowę. A to nie był koniec oszczędności. – Auto było z rodziny, zdjęcia robiła nam siostra, bo lubi. Filmik też mieliśmy za darmo – dodaje Grzesiek i zapewnia, że wszystko wyszło świetnie, a goście bawili się bardzo dobrze.