Jak głosować, by nie wspomagać PiS? Krótkim spotem tłumaczą, co z tym d'Hondtem

Bartosz Świderski
Ogromny wpływ na ostateczny wynik jesiennych wyborów parlamentarnych będą miały nie tylko partyjne sympatie Polaków, ale także system d'Hondta – służący do przeliczania oddanych głosów na mandaty poselskie. Jest skomplikowany, ale w sieci pojawiło się jego proste wytłumaczenie.
Więcej list to tylko pozorna szansa na zwycięstwo opozycji w wyborach parlamentarnych, bo system d'Hondta premiuje największe komitety. Fot. Twitter.com / Jerzy Borowczak
Obowiązująca w Polsce metoda d'Hondta premiuje większe komitety wyborcze kosztem mniejszych. O tym powinni pamiętać ci, którzy myślą, że trzy bloki opozycyjne to pewny sposób na większą sumę głosów dla opozycji niż dla Prawa i Sprawiedliwości. W dyskusjach politycznych można łatwo zauważyć, że tak myśli wielu Polaków, którzy z nadzieją na zmianę władzy będą głosowali na PSL-Kukiz'15 albo blok lewicowy.

Niektórzy wręcz zakładają, że zsumowanie około 30 proc. głosów na Koalicję Obywatelską, 10 proc. na Lewicę i choćby nieco ponad 5 proc. na PSL-Kukiz'15 pozwoli na stworzenie koalicji rządzącej i odsunięcie od władzy PiS, które dostanie prawdopodobnie ponad 40 proc. głosów. Ale tak to nie działa. Główne zasady systemu d'Hondta wyjaśnia krótki filmik, który rozpowszechniany jest wśród sympatyków opozycji prodemokratycznej. Wyjaśniono w nim, że wyniki w granicach 5 – 10 proc. dadzą notującym je ugrupowaniom zaledwie około 1 mandat za każde oddane 100 tys. głosów.


Jeśli natomiast założymy – zgodnie z ostatnimi sondażami – że najsilniejsza koalicja opozycyjna uzyska około 30 proc. poparcia, to za każde oddane na tę listę 100 tys. głosów dostanie prawdopodobnie 2 mandaty w Sejmie. Taki właśnie wpływ na polskie wybory ma niezmiennie Victor D’Hondt, który co prawda od 118 lat po tym świecie już nie stąpa, ale wciąż mocno miesza na scenie politycznej.