"Prezentowałem zdanie, które nie było po linii partii". Popularny senator o tym, jak stracił poparcie PiS

Katarzyna Zuchowicz
Aleksander Bobko, profesor filozofii i były rektor Uniwersytetu Rzeszowskiego, od 2015 roku jest senatorem z ramienia PiS. W tym roku w wyborach jednak nie wystartuje. Senator podał, że PiS cofnął mu swoją rekomendację. Jednak według Krzysztofa Sobolewskiego, szefa Komitetu Wykonawczego PiS, profesor sam zrezygnował. O co chodzi? – Jestem trochę zdziwiony tym kłamstwem – mówi senator naTemat.
Senator Aleksander Bobko nie otrzymał rekomendacji PiS w wyborach do Senatu 2019. Fot. Patryk Ogorzałek / Agencja Gazeta
Poinformował Pan media, że nie dostał rekomendacji PiS w wyborach do Senatu, a Krzysztof Sobolewski podaje, że to Pan sam zrezygnował z kandydowania. Jak to rozumieć?

Jestem trochę zaskoczony stwierdzeniem pana Krzysztofa Sobolewskiego. Delikatnie mówiąc, mija się z prawdą.
Krzysztof Sobolewski
za "Wyborcza"

"Z tego co wiem, to pan senator sam zrezygnował z kandydowania. Nic mi nie wiadomo, że PiS nie udzielił mu rekomendacji. Uważam, że ten temat jest już zamknięty". Czytaj więcej

Czyli jak było naprawdę?

Jakiś czas temu wszyscy senatorowie otrzymali pytanie dotyczące startu w wyborach ze strony władz klubów i pana marszałka Senatu, który pilotował sprawę doboru kandydatów. Wtedy złożyłem deklarację woli. Moja deklaracja była taka, że jeżeli PiS jest zainteresowane moją dalszą pracą w Senacie, to ja jestem otwarty i gotowy.


Kilka tygodni temu dostałem od pana marszałka Karczewskiego informację, że mają innego kandydata i mi dziękują. Jak Pan to odebrał?

Nie byłem tym specjalnie zaskoczony. Trochę się tego spodziewałem. Choć wcześniej miałem takie sygnały od pana marszałka i od innych polityków, że być może pomimo moich kilku niesubordynacji, pan marszałek będzie popierał moją kandydaturę na radzie politycznej. Ale decyzja zapadła jaka zapadła. Przyjąłem ją do wiadomości.

Nie obraził się pan?

Nie. Trochę jestem tylko zdziwiony tym kłamstwem. To trochę niesmaczne. Bez sensu. Myślę, że to było trochę na odczepkę, żeby zamknąć temat.

Przypomnijmy te niesubordynacje. Co było największą?

Były dwie. Jedna, najbardziej znana, w sprawie Sądu Najwyższego. Dziś widać, że miałem 100-proc. racji. Ustawa została potem zmieniona pod wpływem UE. Skrócenie kadencji, zwłaszcza pierwszego prezesa i innych sędziów zepsuło tę reformę i zatrzymało proces reformowania sądu. Spór, moim zdaniem, dotyczył sprawy niepierwszorzędnej. Nie jest sprawą kluczową dla sądownictwa w Polsce to, czy I prezes kończy kadencję w roku 2018 czy 2020. A druga to uposażenia. Ja nie biorę uposażenia, ale to było poniżenie parlamentarzystów i deprecjacja parlamentu. To był populizm czystej wody. Dlatego nastąpiła moja indywidualna reakcja. Byłem jedynym parlamentarzystą PiS, który temu się sprzeciwił. I pan prezes lojalnie wtedy mówił publicznie, że ci, którzy się temu nie podporządkowują, wylatują.

I w tym sensie nie mam pretensji. Bo PiS jakby konsekwentnie wykonał to, co pan prezes zapowiedział. Krytykował pan też marszałka Kuchcińskiego.

Tak. Zachowywał się jakoś niepoważnie. Był niemym marszałkiem. To dotyczyło całej kadencji. To niestety nie była dobra kandydatura. Prestiżu parlamentowi raczej nie przyniosła.

Odbiera Pan brak rekomendacji jako karę za to wszystko?

Kara to nie jest dobre słowo. Odchodzę z poczuciem ulgi. Trochę z poczuciem zawodu, że polityka wygląda tak jak wygląda. Pomimo tego, że byłem w stronnictwie, które według mojego przekonania działa na rzecz dobra i więcej było rzeczy dobrych niż złych, to jednak ceni się tam głównie karność, a nie próbę samodzielnego zwrócenia uwagi na coś.

Pan nie bał się mówić, co myśli. Jak patrzono w PiS na Pana niesubordynację?

Dostawałem pewne sygnały, ale były one bardzo kulturalne. Natomiast ja, mówiąc otwarcie co myślę, nawet się trochę hamowałem. Poczucie lojalności było dla mnie bardzo ważne. Mówię też o poczuciu lojalności wobec PiS, nie tylko do wyborców. Ale mówienie o tym to już musztarda po obiedzie. Zostawmy to.

Jak zareagowałby Pan dziś?

Tak samo. W pierwszej sprawie widać, że miałem rację. W drugiej też jestem przekonany, że populizm nie popłaca i w dłuższym dystansie przyniesie więcej szkody niż pożytku.

Cztery lata temu wygrał Pan z prezydentem Rzeszowa. Tadeusz Ferenc miał być teraz jedynką do Sejmu z list KO, ale zrezygnował. Pan też ostatecznie zrezygnował ze startu. Dlaczego?

Cztery lata temu to był niewątpliwie sukces. Rozważyłem teraz możliwość kandydowania samodzielnie z Rzeszowa. Jest to możliwe i myślę, że miałbym realne szanse na wygraną. Kontaktowano się nawet ze mną z PO, proponując niewystawianie kandydatów przez opozycję, gdybym wystartował. Ale rozważyłem wszystko i podziękowałem. Uznałem, że byłoby to trochę nielojalne wobec PiS. A to, jak Pana potraktowano nie było nielojalne?

Nie stosuję zasady symetrii. Poza tym kilkakrotnie prezentowałem zdanie, które nie było zgodne z linią partii. W tym sensie mieli prawo mi podziękować. Nie mam specjalnych pretensji.

Co teraz, Panie Senatorze?

Jestem profesorem uniwersytetu. To funkcja nie mniej prestiżowa niż senator.