"Dłużnik pisze z więzienia, że jak wyjdzie, to mnie dopadnie". Komornik o kulisach zawodu

Rafał Gębura
dziennikarz, autor kanału na YouTube "7 metrów pod ziemią"
Monika Janus od lat pracuje jako komornik przy Sądzie Rejonowym w Wałbrzychu. W rozmowie z Rafałem Gęburą na kanale "7 metrów pod ziemią" opowiedziała o tym, z jakimi trudnościami musi się mierzyć na co dzień i czy pracę komornika da się polubić.
Gościem "7 metrów pod ziemią" była Monika Janus, komornik przy Sądzie Rejonowym w Wałbrzychu. fot. youTube.com / 7 metrów pod ziemią
Badania pokazują, że komornicy to jedna z najbardziej znienawidzonych grup zawodowych w Polsce. Ty wykonujesz ten zawód od 12 lat. Lubisz swoją pracę?

Chyba cię zaskoczę tym, co powiem, ale rzeczywiście lubię swoją pracę, bo widzę jej sens. Komornik jest w grupie znienawidzonych zawodów, z tym że nie na pierwszym miejscu. Jesteśmy za nauczycielami. To wynika z niezrozumienia naszego zawodu.

Ludzie widzą tylko tego biednego dłużnika, a przecież po drugiej stronie stoi ktoś, kto czeka na te pieniądze. To niejednokrotnie jest dziecko, które czeka na alimenty albo pracownik, któremu nie zapłacił przedsiębiorca, bo ktoś go oszukał. Widzę sens tego zawodu wtedy, gdy co roku dostaję kartkę od pewnej pani Krystyny z podziękowaniami za szybkie ściąganie alimentów od ojca dziecka, który nie płacił.


Domyślam się, że są też sytuacje, kiedy nie jesteś do końca szczęśliwa. Jakie są nieprzyjemne aspekty pracy, którą wykonujesz?

Praca jest stresująca i niebezpieczna. Ten stres pomimo tego, że pracuję w zawodzie kilkanaście lat, nie maleje z upływem czasu. Mam techniki opanowania go i radzenia sobie z nim. Jest parę grup sytuacji, które przeszkadzają mi wykonywać ten zawód dobrze.


Jakie to sytuacje?

To jest to, że ilekroć byśmy się nie starali, ja i moi koledzy, którzy na co dzień dobrze wypełniamy swoje obowiązki, zawsze jesteśmy opluwani, wyzywani. Zdarza się, że strony traktują nas jak złodziei, jakąś mafię. Rzeczywiście, w naszym zawodzie są osoby, które robią nam dużo złego, my cierpimy z powodu bezprawnych czy nieudanych egzekucji. Ten stereotyp cały czas ciągnie się za nami.

Jakich egzekucji nie lubisz najbardziej?

Nie ma takich sytuacji, że powiem lubię czy nie lubię. Wydaje się, że powinnam powiedzieć, że nie lubię eksmisji, bo wyrzuca się z domu człowieka. Tymczasem w 2017 r. przeprowadziłam trzy eksmisje. W jednej z tych spraw to był alkoholik, który znęcał się od lat nad rodziną.

Czyli eksmitując tego człowieka właściwie ratowałaś kobietę i dzieci?

Można tak powiedzieć. Ludzie na klatce schodowej dziękowali mi za to, że go wyrzuciłam. Robił dużo złego nie tylko dla tej rodziny, ale dla wszystkich mieszkańców. Imprezy, libacje…

A pozostałe eksmisje?

Osoba zajęła samowolnie lokal. Dostała pomieszczenie tymczasowe, które standardem było lepsze niż to dotychczas zajmowane. Mniejsze, ale czyste, odmalowane, z wymienionymi oknami. Miała orzeczoną eksmisję, ale z gminy dostała tak naprawdę lepszy lokal.

Są sytuacje, kiedy jedziesz na miejsce, widzisz biedę, głód, nieszczęście? I trzeba zająć telewizor, lodówkę, inny sprzęt. Po ludzku boli cię serce, bo musisz?

Muszę zająć to, co ma wartość rynkową. Nie zajmuję rzeczy, które mają wyłącznie wartość emocjonalną dla ludzi. To mogą być zwierzęta, np. jeżeli pies jest członkiem rodziny. Mimo że w świetle polskiego prawa on podlega obrotowi handlowemu.

Tak samo jak ktoś jest biedny, nie płaci za prąd, wodę, to znaczy, że nie ma z czego zapłacić. Jemu też należy się minimum socjalne i pewnych rzeczy komornik nie ma prawa zająć. Sąd Najwyższy dawno temu orzekł, że kolorowy telewizor podlega zajęciu, ale czarno-biały już nie. Czasy się jednak zmieniają.

A lodówka?

To zależy jaka, bo jeśli jest "wypasiona” i kosztuje 10 tys. zł, nie uważam, że jest to sprzęt niezbędny do egzystencji rodziny. Wtedy taką lodówkę można zająć, a w zamian kupić tańszą.

Czasem słyszymy o bezduszności komorników, albo że zajmują rzeczy, które nawet nie należą do dłużników. Tobie zdarzyła się taka pomyłka, że po czasie doszłaś do wniosku, że można było postąpić inaczej?

Jeżeli chodzi o decyzje, to chyba nie miałam żadnych wpadek. Natomiast oczywiście, że zdarzyły mi się pomyłki. Pamiętam sytuację, kiedy zajęłam pensję osoby, która nie była dłużnikiem. W naszym zawodzie te błędy są naprawialne. Im szybciej błąd wychwycisz, tym pokrzywdzony dozna mniej krzywdy.

Ja popełniłam błąd przez przypadek. To były czasy, gdy na nakazach zapłaty nie było numerów PESEL. Zajęłam pensję wysoko postawionemu urzędnikowi w mieście, który miał takie samo imię i nazwisko jak dłużnik. To był czeski błąd, ale ten pan natychmiast zażądał, bym oficjalnie przeprosiła go w urzędzie z kwiatami, ale wyjaśniliśmy to.

Zdarza się, że ludzie proszą cię o litość?

Ludzie biorą mnie i na litość, i na strach. Ze mną czy z wierzycielem zawsze można się dogadać, ale trzeba przedstawić konkretną propozycję. (…) Nie jestem po to, żeby niszczyć ludzi. Ja mam wyegzekwować pieniądze dla wierzyciela, ale ten drugi człowiek też niech jeszcze pożyje. To jest stereotyp, że z komornikiem nie można porozmawiać. Jest taka nieuprawniona otoczka wokół naszego zawodu.

Większość mówi o mafii komorniczej, a potem przychodzi do kancelarii kobieta i mówi mi, że całą noc nie spała, a tu jednak można porozmawiać.

Wspominałaś, że ta praca bywa dosłownie niebezpieczna. Jakie sytuacje miałaś na myśli?

Miałam kilka takich sytuacji, że obawiałam się o swoje życie, albo nierozsądne postępowanie. To było na początku, kiedy zostałam komornikiem. Miałam koleżankę, która pojechała na bardzo niebezpieczną eksmisję. Wezwała wcześniej policję do ochrony, i rzeczywiście, dłużnik rzucił się na nich z kosą. Do niczego drastycznego na szczęście nie doszło.

Ja będąc jeszcze młodym komornikiem dostałam wniosek o zajęcie stada krów. Pojechałam wieczorem, to była wczesna wiosna i głośno było wtedy o sprawie, kiedy jakiś mężczyzna zabił młodą kuratorkę, która miała go pod opieką.

Przybyłam na miejsce, to było małe pomieszczenie, gdzie siedziało trzech mężczyzn. Jeden z nich powiedział, że zapłaci mi te pieniądze. Podnieśli wersalkę i wyciągnęli mi 100 tys. zł. Powiedział, że ma tylko tyle, a jutro przywiezie pozostałe 50 tys. zł. Nie wiedziałam, co mam zrobić, a byłam sama.

Jak się zachowałaś?

Wzięłam, przeliczyłam, spakowałam, ale nie mogłam ostudzić emocji. Wszystko skończyło się dobrze i dzień później ten chłopak przyniósł mi pieniądze. Później pomyślałam sobie, że podstawowa zasada to nigdy samemu nie jechać w teren. Zawsze trzeba mieć jakiegoś świadka. Nie zastanowiłam się nad potencjalnym niebezpieczeństwem.

A nawet teraz dostaję listy od dłużnika, na którym przeprowadzałam egzekucję kilka lat temu. Siedzi w więzieniu za zabójstwo, zostało mu 15 lat i pisze mi, że jak wyjdzie, to ja będę pierwszą, którą dopadnie. Zgłosiłam to do prokuratury. To są takie listy, że ja się obawiam. Mam nadzieję, że to wszystko pod wpływem emocji i do niczego nie dojdzie.

To jest najwyższa cena, jaką płaci się za wykonywanie tego zawodu?

Chyba tak, ale mimo wszystko przeważa to, że ja lubię swoją pracę. Zdecydowanie więcej jest przypadków pozytywnych, a tamte są pojedyncze. Więcej historii kończy się tym, że ludzie okazują wdzięczność i zrozumienie. A nawet ci, którzy byli dłużnikami, teraz są po tej drugiej stronie. Proszą, żebym ściągnęła im dług.

Płeć w tym zawodzie ma znaczenie?

W tej chwili kobieta komornik nie robi wrażenia. Jakieś kontrowersje budzi tylko nazwa, czy powinno używać się żeńskiej końcówki czy nie. Pani komornik, komorniczka czy komornica? Komornica to rodzaj grzyba, zapewne jadalnego znając życie. Żarty żartami, ale kilkanaście lat temu to budziło emocje. Ja zostałam komornikiem mając niepełne 30 lat.

Kiedy pojawiłam się w kancelarii, przyszło do mnie dwóch adwokatów złożyć wniosek o przeprowadzenie egzekucji. Ale tak patrzą na mnie, wycofują się powoli i mówią, że może przyjdą innym razem. Dowiedziałam się, że ten dłużnik niczego nie ma i trzeba go postraszyć.

Jakbym miała straszyć, zatrudniłabym się na Zamku Czocha, bo moja praca nie polega na straszeniu. Powiedziałbym wtedy mecenasowi, że chyba się tutaj nie zrozumieliśmy.

Jest to zapis wywiadu, który pierwotnie ukazał się na YouTube na kanale Rafała Gębury pt. "7 metrów pod ziemią". Ten i inne materiały znajdziesz też na Facebooku i Instagramie.