"Lodowiec cofnął się o 2 km". Polak na własne oczy widział, co w Arktyce zrobiła zmiana klimatu

Adam Nowiński
Profesor Krzysztof Migała jest jednym z nielicznych Polaków, którzy przewodzili ekspedycjom polarnym w Arktyce. Na własne oczy widział zniszczenia, których dokonało ocieplenie klimatu w tej części ziemi. W rozmowie z naTemat dzieli się swoimi obserwacjami. Tłumaczy nam, jak doszło do pożarów na Syberii i co wspólnego ma klimat z... wyginięciem cywilizacji Majów.
Arktyczne krajobrazy zmieniają się z roku na rok. Najlepiej widzą to polscy naukowcy, którzy przebywają w polskiej placówce na Spitsbergenie. Fot. Facebook.com / Polish Polar Station Hornsund / Joanna Perchaluk
Był pan wielokrotnie uczestnikiem polskiej ekspedycji polarnej, a jedną z nich pan kierował. Jak z tej perspektywy i naukowej, i emocjonalnej, patrzy pan na to, co dzieje się z klimatem nie tylko w Arktyce, ale i w innych częściach globu?

Trudno jest opowiedzieć o wszystkich obszarach, szczególnie tych na półkuli południowej naszego globu, np. Antarktyki, gdzie byłem tylko przelotnie i raz.. Ale z moich własnych doświadczeń, tych organoleptycznych z wypraw w rejony Arktyki można zaobserwować stałe zmiany.
Niedźwiedzie polarne przychodzą z wizytą do Polskiej Stacji Polarnej na Spitsbergenie. Niedługo nie będzie to częsty widok.Fot. Krzysztof Migała / archiwum prywatne
Jakie?


Przede wszystkim kurczy się masa lądolodów i lodowców. Coraz mniejszą powierzchnię zajmuje zimowa pokrywa lodów morskich i śniegu na lądach. To są niestety efekty nasilających się gwałtownych zmian idących w kierunku ocieplenia, które może zniszczyć nasze ekosystemy.

Weźmy na przykład naszą stację badawczą na Spitsbergenie, w Hornsundzie, która została założona w latach 50. XX wieku i nieustannie pracuje od lat 70. W zatoce Białego Niedźwiedzia jest tam, a w zasadzie był, lodowiec Hansa, który cofnął się o jakieś dwa kilometry w ciągu ostatnich 50 lat.
Nawet jak pan pojedzie tam co kilka lat, to te zmiany są dostrzeże pan gołym okiem. To jest spore przeżycie, bo ich tempo jest zastraszające. Nie mówimy tutaj o tysiącach lub nawet setkach lat, a o zmianach, które dzieją się na przestrzeni dorosłego życia jednego pokolenia. Jest więc czym się martwić.
Badania meteorologiczne na Lodowcu Hansa w sąsiedztwie Polskiej Stacji Polarnej.Fot. Krzysztof Migała / archiwum prywatne


Tyle że temat globalnego ocieplenia jest wałkowany od jakichś 30 lat. Skąd więc teraz takie zamieszanie wokół klimatu?

We wszystkich rządach, a szczególnie państw na półkuli północnej, trwa obecnie debata na temat groźby katastrofy klimatycznej. Szokujące jest to, że dopiero teraz, a nie wcześniej. Potrzebny był chyba do jej rozpoczęcia jakiś bodziec, którym jest niezwykle ciepła ostatnia dekada i zdecydowanie wyjątkowo ciepły w tym roku sezon letni na półkuli północnej. Nie wiadomo, czy to zbieg okoliczności, czy po prostu działanie sił wyższych, żeby pogrozić palcem ludzkości i pokazać, że ma poważny problem przed sobą.

Rozmawiałem nawet z kolegami, żebyśmy wspólnie napisali artykuł naukowy na temat tego wyjątkowo suchego lata, bo jest to rzecz niespotykana od dziesiątków lat, żeby od wiosny było tak sucho w skali połowy globu, a przynajmniej w sektorze atlantyckim, gdzie jest dużo wilgoci i generowane są niże atmosferyczne, które zwykle przenoszą zasoby wody nad kontynent. Bo to, że opady nawalne spłatały psikusa np. w Niemczech czy Wielkiej Brytanii, nic nie znaczy. To są opady burzowe, punktowe, które nie decydują o bilansie wodnym na całym obszarze. Wiadomym jest, że od lat rośnie deficyt w opadach i rośnie temperatura. Ale w tym roku ten ujemny bilans wodny od Kanady po Europę jest przerażający.

Stanowi on więc naturalny scenariusz, który jest tłem debaty świata cywilizowanego, w której głównym pytaniem jest: kiedy skończymy tak brutalnie eksploatować zasoby naturalne i środowisko naszej planety?

Czyli ta wyjątkowa susza ma wpływ na pożary w Kanadzie czy na Syberii?

Owszem. Jeżeli zbyt szybko zanika pokrywa śnieżna, a zmarzlina rozmarza głębiej, to przesusza się gleba, bo woda w niej zawarta ucieka w głąb ziemi. Jeśli więc formacje roślinne, a nawet całe ekosystemy, nie dostają jej z zewnątrz z opadów atmosferycznych, to musi się wydarzyć w końcu taki moment, w którym dojdzie do zapłonu.

Nie musi być to spowodowane działaniem człowieka. Wystarczy uderzenie pioruna, żeby wzniecić pożar nawet gdzieś na północnych krańcach Kanady, czy Syberii, gdzie wydaje się nam to nieprawdopodobne. Tak, w Arktyce też występują burze. W ostatnich czasach nawet coraz częściej.
Mówi się, że na Syberii pożarem objęty jest obszar wielkości Belgii. Mimo to rosyjskie służby nie gaszą go, bo to się nie opłaca...

Obszar pożarów na Syberii jest przeogromny, to bezdyskusyjna prawda, ale my w Europie nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak rozległa jest Syberia. Kiedyś miałem przyjemność lecieć w dzień samolotem z Tokio do Frankfurtu i przelatywaliśmy nad Syberią. Na własne oczy widziałem niezmierzone pustkowie pozbawione jakiejkolwiek cywilizacji.

To, że płonie obszar wielkości Belgii jest owszem bardzo smutnym faktem, ale proszę pamiętać, że płoną tam nie tylko lasy, ale także przesuszone torfowiska, a te nie są tak łatwe do ugaszenia. Ogień w nich może się tlić bardzo długo. Nie wystarczy, że zalejemy je wodą. To tak, jakby zapaliła się hałda węgla.

Trzeba więc zrozumieć Rosjan, Kanadyjczyków, czy Amerykanów, u których szczególnie na północy to zagęszczenie mieszkańców jest bardzo małe, że gaszą pożary tylko wtedy, kiedy może dojść do zagrożenia życia i mienia. Gdy ogień może zagrażać jakiemuś miastu. W innych miejscach ten pożar musi się po prostu sam zagasić. A źródła historyczne znają przykłady takich ogromnych pożarów np. w Kalifornii.

Jeżeli będą powtarzały się tak długie okresy suche jak teraz, a zdarza się to coraz częściej, zwłaszcza w tych umiarkowanych szerokościach, to wzrośnie także częstotliwość pożarów.


I będziemy dążyli do tej katastrofy klimatycznej, którą wieszczą naukowcy i media? Czy rzeczywiście zostało nam 30-40 lat?

Trudno powiedzieć i podać konkretną datę, bo to jak opierać się na przepowiedniach i gusłach. Co to znaczy, że mamy 30 lat? To po przekroczeniu tej magicznej daty będziemy bezpieczni? No oczywiście, że nie, bo to może nawet nie być 30 lat. Bazować trzeba na danych i prognozach naukowców, a te mówią, że w ciągu ostatnich 100 lat średnia temperatura na świecie wzrosła o jeden stopień Celsjusza, a w ciągu ostatnich lat ta tendencja nasiliła się dwukrotnie.

Jeśli będzie się ona utrzymywała i temperatura wzrośnie o kolejne pół, to może środowisko to wytrzyma, ale dwóch już nie. Kiedy to nastąpi, tego nie wiemy dokładnie. Możemy tylko rezumować, jakie będą konsekwencje wzrostu temperatury.

Co będziemy mogli zaobserwować? Jak będzie za te przypuśćmy 20 lat?

Z pewnością będziemy mieli do czynienia z silniejszymi i poważniejszymi zjawiskami atmosferycznymi, niż w tej połowie roku. Zaobserwujemy np. dłuższe i częstsze fale upału. Upał może sam w sobie nie jest uciążliwy, chyba że ktoś spalił się na węgiel, no to inna sprawa. Zawsze jednak może się schłodzić. Sęk w tym, że upały to susze, a susze to brak wody.

Proszę zauważyć, że nie mówi się już w przypadku ocieplenia klimatu o podniesieniu się poziomu mórz, a o tym, że nie będzie wody, a co za tym idzie, pojawią się problemy z żywnością. To jest teraz jedno z największych zagrożeń dla ludzkości.
Fot. Krzysztof Migała / archiwum prywatne

Czy możemy sobie z tym jakoś poradzić i oddalić od siebie zagrożenie globalnego głodu i katastrofy klimatycznej?

Mam nadzieję, że tak i będę w tym przypadku znowu posiłkował się historią. Mało kto podnosi ten temat, a z mojej perspektywy nakłada się on z tak gwałtownym ociepleniem, które obecnie obserwujemy.

Co ma pan na myśli?

W nauce, co słusznie popularyzują media, nacisk kładziony jest głównie na szkodliwą działalność człowieka, który pompuje gazy cieplarniane do atmosfery i tym samym powoduje wzrost temperatury oraz kryzys klimatyczny.

Trzeba jednak zaznaczyć, że wzmacnia to także cykliczne procesy naturalne. Obecnie na przykład obserwujemy wzrost temperatury przypowierzchniowych wód Atlantyku. Para wodna dostaje się do ciepłej atmosfery, nie kondensuje lecz pozostaje w niej i powoduje wzrost efektu cieplarnianego, bo para wodna jest jego pierwotnym źródłem.



Problem teraz w tym, że przez topniejący lód morski mamy coraz więcej wolnej powierzchni wody, z której parowanie prowadzi do wzrostu efektu cieplarnianego. Historia zna przypadki, w których cykliczne procesy naturalne sprowadziły cywilizację do parteru.

Są badania, które dowodzą, że cywilizacja Majów wyginęła, bo pogorszyły się naturalne warunki sprzyjające produkcji żywności. I nie był to efekt jednorocznej suszy tylko całych dziesięcioleci bez opadów. Potomkowie Majów przetrwali dzięki najprostszej kulturze rolnej, produkując "na przetrwanie".

W jaki sposób ma być to optymistyczne dla nas?

Wierzę, że to, co dzieje się obecnie na świecie, mówię tutaj o klimacie, ma w pewnym stopniu podłoże naturalne, że to sam klimat zmienia się. Podałem przykład wyginięcia Majów dla porównania. Obecnie dysponujemy przecież bardziej zaawansowanymi technologiami, niż za ich czasów. To daje więc nadzieję, że pomimo kłód rzucanych nam przez klimat, uda nam się przetrwać podejmując mądre działania ochronne w celu zmniejszenia zagrożenia.



***
Fot. Mieczysław Michalak / Agencja Gazeta
Prof. dr hab. Krzysztof Migała – kierownik Zakładu Klimatologii i Ochrony Atmosfery Instytutu Geografii i Rozwoju Regionalnego Uniwersytetu Wrocławskiego. Ekspert w dziedzinie klimatologii obszarów górskich i polarnych. Był kierownikiem Obserwatorium Meteorologicznego UWr na Szrenicy w Karkonoszach i uczestnikiem ośmiu polarnych wypraw badawczych na Spitsbergen, w tym trzech całorocznych.

Przewodził 26. wyprawie polarnej PAN na Spitsbergen w 2003 roku i kierował przez dwa lata sudeckim oddziałem Międzynarodowego Centrum Ekologii PAN.