Był w centrum afery hejterskiej. Kim jest Wojciech Biedroń, pistolet braci Karnowskich?

Anna Dryjańska
Nawet politycy mylili go do niedawna z Robertem Biedroniem, teraz chyba jednak zapadnie im w pamięć. To m.in. z nim korespondowała hejterka Emilia Szmydt, żona członka neoKRS, która w podsyłała mu donosy na niezależnych sędziów, stworzone po cichu we współpracy z urzędnikami Ministerstwa Sprawiedliwości. A on publikował. Wiadomo, że przynajmniej raz dał hejterce swój tekst do akceptacji. Na Twitterze nie mógł się jej nachwalić. Kim jest Wojciech Biedroń, pracownik braci Karnowskich?
Wojciech Biedroń, pracownik portalu, tygodnika i internetowej telewizji braci Karnowskich. Fot. YouTube/wPolityce
"Wielki szacun i ukłony dla @MalaEmiE (nazwa użytkownika Emilii Szmydt na Twitterze – red.), mam taką cichą nadzieję, że kiedyś wszyscy się dowiedzą ile dobrego ta Kobieta zrobiła i robi dla sprawy. Potężne dzięki dla Ciebie" - napisał Wojciech Biedroń do hejterki 20 kwietnia 2018 roku. Niemal półtora roku później, gdy rząd PiS znajdzie się w opałach z powodu prowadzenia nagonki na sędziów, Wojciech Biedroń skasuje ten wpis i kilka innych. Ale screeny zostają. O to, dlaczego ten wpis zniknął, naTemat pyta samego zainteresowanego. – Wszystkie tweety są wciąż widoczne i łatwo je odnaleźć. Te z "dobrym słowem" także. Jeśli jakiegokolwiek brakuje, to stało się tak przypadkowo. Wciąż jest ich jednak sporo – pisze nam Biedroń w odpowiedzi. Za co tak chwalił Emilię? – Niestety nie pamiętam. Na 99 proc. może to dotyczyć jakichś jej ustaleń dotyczących patologii w środowisku sędziowskim. Nic innego nie przychodzi mi do głowy – dodaje. Zaznacza, że ich "naprawdę krótka" współpraca zakończyła się w sierpniu lub wrześniu ubiegłego roku.


Bianka Mikołajewska z OKO.Press jest zdania, że Biedroń był świadomy tego, w co wchodzi, gdy zaczął pisać z Emilią – Czytałam udostępnione mediom przez Emilię Szmydt rozmowy z Wojciechem Biedroniem i rozmowy Emi z innymi osobami o nim. Wynika z nich jasno, że dziennikarz dobrze wiedział kim jest Mała Emi, znał jej działalność na Twitterze, znał jej związki z Ministerstwem Sprawiedliwości i z pełną świadomością publikował wrzutki, które od niej otrzymywał. Jeden z urzędników resortu udostępnił nawet Emi wiadomości od Wojciecha Biedronia, w których oburzał się on, że jakiś "news" z ministerstwa nie trafił do niego, tylko do innego prawicowego portalu – mówi naTemat Mikołajewska.

Tak jest teraz. A jak w ogóle do tego wszystkiego doszło? Zanim Wojciech Biedroń zostaje zatrudniony w mediach jawnie sympatyzujących z PiS braci Karnowskich, przez 11 lat pracuje w popularnym "Fakcie". Wtedy niewiele osób zna jego poglądy, a jeszcze mniej spodziewa się, że po rozstaniu z pracodawcą "pójdzie na wojnę z kolegami" i stanie się dyżurnym piórem dobrej zmiany.

Droga na szczyt i z powrotem
Z "Faktem" Wojciech Biedroń wiąże się w 2003 roku. Nie jest całkowicie zielony – wcześniej szlify zdobywał w "Super Expressie". Zaczyna w krakowskiej redakcji, zyskuje opinię sprawnego dziennikarza. Po drodze kilka razy zmieniają mu się stanowiska i zakresy obowiązków. Trafia do Warszawy. Oprócz sukcesów są też porażki, ale z przewagą tych pierwszych. Biedroń pnie się po szczeblach korporacyjnej drabiny, aż dochodzi do stanowiska szefa działu "Wydarzenia".

Dobrze odnajduje się w tabloidzie. Nie ma oporów, by coś podkoloryzować, a nawet pójść krok dalej. Współpracownicy wspominają, że nie przepadał za tym, by coś, co zapowiadało się na atrakcyjny materiał, konfrontować z faktami. Weryfikacja mogłaby zabić hitowy tekst. Dlatego jego znakiem rozpoznawczym staje się powiedzonko "po ch*j dzwonić do tego urzędnika?!". W dziale "Wydarzenia" Wojciech Biedroń nie ma do czynienia z polityką. Zajmuje się takimi sprawami, jak wypadki, koncerty, czy tłumy turystów nad Bałtykiem.

Wszystko zmienia się w 2014 roku. Wojciech Biedroń zostaje zwolniony z "Faktu". Dlaczego dziennik nie chciał z nim dłużej współpracować? Informatorzy naTemat jako powód wskazują niewłaściwy sposób, w jaki Biedroń miał traktować pracowników. – Był skuteczny, ale to była skuteczność ponad wszystko. Ludzie byli dla niego tylko trampoliną do dalszej kariery – mówi jeden z nich.

Źródła, z którymi rozmawiamy, różnie nazywają to, co działo się wówczas w dziale, którym kierował Wojciech Biedroń. – Był śliski. Gotowy na bardzo dużo, by odnieść sukces – słyszymy.

W rozmowach z byłymi kolegami Wojciecha Biedronia pojawiają się takie obrazy, jak karczemne awantury urządzane z byle powodu i bez powodu. Podczas gdy podwładne i podwładni zbierają się, by coś z tym zrobić, Wojciech Biedroń wylatuje z "Faktu". Wszyscy dają spokój. Spokoju jednak nie będzie.

Zbratanie z Karnowskimi
Jest początek 2015 roku. To ostatnie miesiące rządów Platformy Obywatelskiej i PSL, upływające pod znakiem afery podsłuchowej. Po zwycięstwo wyborcze idzie Prawo i Sprawiedliwość. Wojciech Biedroń obejmuje stanowisko zastępcy redaktorki naczelnej nowo powstałego tygodnika "ABC" wydawanego przez Fratrię. Członkiem zarządu spółki jest Michał Karnowski.

Pismo ma konkurować z tabloidami – aby to zrobić, oferuje dodatek z programem telewizyjnym dzień wcześniej niż "Fakt". Walka o utrzymanie się na rynku będzie jednak krótka. "Fakt", który zwietrzył pismo nosem, w tym samym czasie wypuszcza tygodnik "od A do Z". Trolling na papierze.

"ABC" upada, nie kończy się jednak współpraca Wojciecha Biedronia z braćmi Karnowskimi, którzy mają kilka innych projektów, a od momentu zdobycia władzy przez PiS mogą liczyć na szeroki i regularny strumień pieniędzy ze skarbu państwa, którymi nowa administracja hojnie opłaca swoje ogłoszenia. Biedroń odnajduje się w nowej sytuacji – pisze dla związanego z nową władzą tygodnika "W Sieci", portalu wPolityce, a w końcu próbuje swoich sił w internetowej telewizji braci Karnowskich.

Palenie mostów
Wiosna 2017 roku. Wojciech Biedroń upublicznia mail Marka Dekana, szefa Ringier Axel Springer Polska AG, wydawcy "Faktu". W jednej z cotygodniowych wiadomości do pracowników Dekan, przy okazji ponownego wyboru Donalda Tuska na szefa Rady Europejskiej (wbrew woli PiS), podkreślił, że większość Polaków popiera obecność Polski w Unii Europejskiej. – Podpowiedzmy im co zrobić, żeby pozostać na pasie szybkiego ruchu i nie skończyć na parkingu. Stawką w tej grze jest wolność i pomyślność przyszłych pokoleń – napisał Dekan.

Tygodnik braci Karnowskich widzi to inaczej. – Instrukcje do ataku na polski rząd przychodzą z zagranicy – głosi napis na okładce "W Sieci". Podobnie przedstawia to kontrolowana przez PiS telewizja publiczna.

Dekan kieruje przeciwko Biedroniowi prywatny akt oskarżenia z art. 212 Kodeksu karnego (zniesławienie). "Jeżeli sprawca dopuszcza się czynu określonego w § 1 za pomocą środków masowego komunikowania, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku" – głosi § 2.

Biedroń komentuje sprawę na Twitterze. "Dobre! Mark Dekan,czyli nadzorca ze szwajcarsko-niemieckiego wydawnictwa, które przez lata wywoziło stąd wywrotki pieniędzy, chce mnie, polskiego dziennikarza, wsadzić do kryminału na podst. 212 KK :) Już im się naprawdę w głowach poprzewracało :) Nie wiedzą jeszcze, że nie są u siebie?" – pyta.

To jednak nie koniec zmagań Biedronia z byłym pracodawcą. Również wiosną 2017 roku Biedroń publikuje artykuł o tym, że polityczne teksty w "Fakcie" ma zatwierdzać niemiecki przedstawiciel wydawnictwa Ringier Axel Springer Media. Koncern szybko pozywa zarówno tygodnik braci Karnowskich, jak i samego Biedronia – zarzuca mu pisanie nieprawdy i zniesławienie.

Zniesmaczenie
Postępowanie Biedronia dziwi byłych współpracowników. Czują się zniesmaczeni. – Musi mieć świadomość, że tak naprawdę nie atakuje Dekana, tylko nas. I nigdy nie przypominam sobie, by przez te wszystkie lata narzekał na to, że zarabia duże pieniądze "u Niemca" – mówi naTemat jeden z jego byłych kolegów. Twierdzi, że było wręcz przeciwnie.
Wojciech Biedroń o "niemieckim nadzorcy mediów"
– Może mu chodzi o zemstę? Odegranie się za zwolnienie? A może jako neofita chce się wykazać przed prawicą? – zastanawia się informator. Inna osoba zwraca uwagę, że w środowisku "braci klęczących" - jak niektórzy złośliwie nazywają Karnowskich - Wojciech Biedroń był kimś obcym, więc palenie mostów, zwłaszcza jeśli mogłoby przynieść korzyść PiS-owi, byłoby skutecznym sposobem na to, by się w nim uwiarygodnić. A przecież Biedroń znany jest ze skuteczności.

Gdy "Superwizjer" TVN ujawnia, że polscy naziści świętują w lesie urodziny Adolfa Hitlera, Biedroń publikuje cykl tekstów, w których sugeruje, że cała sprawa została wyreżyserowana przez stację za pieniądze. Posiłkuje się tajnymi zeznaniami oskarżonego ze śledztwa prokuratury, na której czele stoi Zbigniew Ziobro – jednocześnie minister sprawiedliwości w rządzie PiS. Ważny fakt, o którym wiele osób nie ma pojęcia: każdy oskarżony w procesie karnym ma prawo skłamać w swojej obronie. Jak mówią źródła naTemat, Wojciech Biedroń ma bardzo dobre relacje z najbliższym otoczeniem Ziobry. – Dlatego zupełnie nie zdziwiło mnie, gdy w aferze hejterskiej pojawiło się nazwisko Biedronia. Byłoby dziwne, gdyby go tam nie było – mówi nasz informator.

Peany na cześć Emilii i zarzucanie jej kłamstwa
Biedroń publicznie chwali Małą Emi, która znana jest na Twitterze z tego, że lży sędziów w internecie. Wysyła wiadomości wulgarne, obleśne, rzuca epitetami typu "gnidy". Gdy dzięki publikacji Onetu na światło dzienne wychodzi afera z nagonką Ministerstwa Sprawiedliwości na sędziów, Biedroń twierdzi, że nie wiedział o uwikłaniu Emilii Schmydt we współpracę z urzędnikami.

Hejterka pisała nie tylko do Biedronia. Realizując misję niszczenia sędziów zwracała się również do pracowników TVP, ale – przynajmniej z tego, co wiadomo do tej pory – tylko on konsultował z nią tekst na podstawie jej donosu. "Skrajny brak profesjonalizmu pana Biedronia" – ocenia na Twitterze Patryk Słowik, dziennikarz "Dziennika Gazety Prawnej".

Tymczasem Biedroń nie próżnuje i wkrótce po wybuchu afery nagonkowej kasuje z Twittera wpisy, w których publicznie wychwalał Małą Emi. Śledzi, co dzieje się wokół sprawy. Odpowiada mediom, które ujawniają jego rolę w transmitowaniu rządowego hejtu. – Kilkakrotnie skorzystałem z jej informacji, każdą drobiazgowo sprawdziłem. Była jedną z wielu osób, z którymi współpracowałem – mówi Biedroń redakcji naTemat.

Gdy "Press" ujawnia zapisy jego czatów w tekście o "dziennikarzach, którzy pomagali hejterce Emilii", Wojciech Biedroń komentuje, że "szkoda tylko, że redakcje Press i GW 'zapomniały', iż kilkakrotnie i kategorycznie odmówiłem publikowania hejterskich tekstów o prywatnym życiu sędziów Markiewicza, Gąciarka, Nawackiego i innych". Przypina ten wpis do swojego profilu, tak by każdy, kto na niego zajrzy, miał go od razu przed oczami.

– Rzeczywiście nie opublikował artykułu dotyczącego prywatnego życia sędziego, na którego materiały oferowała mu Emi. Odesłał ją do innych dziennikarzy – mówi naTemat Bianka Mikołajewska z OKO.Press, która śledzi aferę związaną z nagonką w Ministerstwie Sprawiedliwości. – Nawiasem mówiąc równocześnie to m.in. od niego Emi dostała list z plotkami i pomówieniami na temat sędziego Markiewicza – dodaje dziennikarka.

Sytuacja jest dynamiczna. Pojawiają się kolejne publikacje. Już nie chodzi tylko o to, że Biedroń był – jak twierdzi nieświadomie – trybikiem w machinie nagonki działającej w Ministerstwie Sprawiedliwości. Na horyzoncie pojawia się kolejny problem. Okazało się, że w sprawie Wojciecha Biedronia interweniował sam Zbigniew Ziobro.

Interwencja Ziobry
Chodzi o skazanie Biedronia z art. 212 kk – nie w związku z procesem wytoczonym przez Dekana (ten nadal trwa), ale za pomówienie sędziego Łączewskiego. Biedroń niezgodnie z prawdą napisał, że wobec sędziego toczyło się postępowanie dyscyplinarne, podczas gdy wszczęto postępowanie wyjaśniające po tym, jak opublikowano fałszywe screeny przedstawiające rzekome antypisowskie wiadomości sędziego Łączewskiego na fejkowe konto podszywające się pod Tomasza Lisa.

W lutym 2019 roku, po apelacji, stanęło na tym, że Biedroń ma zapłacić za pomówienie grzywnę w kwocie 3 tys. zł. Kilka miesięcy później prokurator Ziobro ujął się Wojciechem Biedroniem: wniósł w jego sprawie skargę nadzwyczajną. Ta interwencja w prawomocny wyrok sądu to specjalny mechanizm wprowadzony mimo protestów społecznych przez rząd PiS.

Dziennikarze, którzy nie są związani z partią rządzącą, negatywnie oceniali fakt skazania Biedronia z art. 212. Wskazywali, że nawet drobna pomyłka w materiale – a o taką nietrudno zwłaszcza wtedy, gdy padają terminy specjalistyczne – może być pretekstem do zamykania ust wolnym mediom groźbą więzienia lub wysokiej grzywny. W podobnym duchu wypowiadał się zresztą sam Biedroń.

Jego sprawą kilka miesięcy temu zainteresował się również Rzecznik Praw Obywatelskich dr Adam Bodnar. RPO od lat domaga się zniesienia przepisu, który może być batem na dziennikarzy.

"Od 2016 r. apeluję o zniesienie art. 212 kk. Powoływałem się m.in . na deklaracje Jarosława Kaczyńskiego z 2007 roku. Niestety Zbigniew Ziobro, Ministerstwo Sprawiedliwości oraz komisja senacka nie podzielały mojego stanowiska" – napisał dr Bodnar na Twitterze. Koniec końców art. 212 wisi nad dziennikarzami – akurat w sprawę Biedronia włączył się Zbigniew Ziobro.

We wtorkowym tekście "Gazety Wyborczej" hejterka Emilia twierdzi, że to dzięki niej roztoczono nad Biedroniem parasol ochronny. – Była również taka sytuacja, że wyrok karny i 3 tys. zł grzywny dostał redaktor Biedroń. Napisał o tym do mnie, a ja napisałam do wiceministra (Piebiaka). On poprosił o sygnaturę i jakieś dokumenty związane ze sprawą – powiedziała Szmydt.

Wojciech Biedroń broni się na Twitterze. Twierdzi, że jego była informatorka Emilia kłamie, bo nie prosił jej o pomoc. "Sprawa (procesu z Łączewskim - red.) była powszechnie znana, mówiłem i pisałem o niej publicznie. Domagam się natychmiastowego usunięcia poniższej sugestii" – pisze do "Gazety Wyborczej". – Pani Emilia niczego mi nie załatwiała – powtarza w rozmowie z naTemat.

W swoim profilu na Twitterze Wojciech Biedroń ma tylko jedno słowo: dziennikarz. Jednak prawie wszyscy rozmówcy naTemat z branży medialnej nie są skłonni, by używać tego określenia. Ktoś zwraca uwagę, że sprawy zaszły za daleko. Ktoś inny zauważa, że skoro nawet wielokrotnie skazana Aleksandra Jakubowska funkcjonuje jako dziennikarka (też u braci Karnowskich), to dawne kryteria nie mają racji bytu. Są jednak i tacy, którzy wierzą, że pewne zasady się nie zmieniają. – Zawód, który uprawia, ma wiele nazw, ale to nie jest dziennikarstwo – słyszymy.