Tajniki zawodu, o którym marzą wszyscy. Jak naprawdę wygląda życie aktorów?

Monika Przybysz
Aktorstwo to ciężka praca. Jeśli czytając to zdanie mimowolnie — lub całkowicie — umyślnie, macie ochotę niedowierzająco parsknąć, książka Kingi Burzyńskiej pod tytułem “Szkoła filmowa” jest pozycją dla was. Drugi tom wywiadów z największymi, najbardziej rozpoznawalnymi polskimi aktorami i aktorkami (i jedną reżyserką) trafi na półki księgarń 18 września. Zdecydowana większość rozmówców Burzyńskiej wcale nie idealizuje swojej pozycji społecznej — wręcz przeciwnie.
Aktorstwo to ciężka praca. Wywiady Kingi Burzyńskiej z najbardziej znanym polskimi aktorami i aktorkami są na to dowodem Fot. unsplash.com / Kyle Head
Sami zainteresowani potrafią mówić o pracy nad filmem czy spektaklem jako o trwaniu w „stanie na granicy zdrowia psychicznego”. Taką definicją posługuje się Sonia Bohosiewicz. Agnieszka Grochowska mówi o pasji, ale wcześniej opisuje, jak przed wejściem do domu musi chwilę porobić „biegi i skoki”, aby z „rozhisteryzowanej aktorki” stać się na powrót sobą. Z kolei Jan Englert o sobie, jako aktorze, mówi tylko i wyłącznie w trzeciej osobie, co, być może również jest swego rodzaju mechanizmem obronnym.

Wielu aktorów twierdzi, że szkoła filmowa tak naprawdę nie przygotowuje do zawodu. Owszem daje warsztat, technikę, podstawowe umiejętności, jednak po opuszczeniu murów akademii, jej absolwenci trafiają do zupełnie innego świata — takiego, w którym stykają się z emocjami i stanami niemożliwymi do wcześniejszego przećwiczenia czy przepracowania.

Pojawia się pytanie, jak „oni” to wytrzymują? Jak radzą sobie z nieustanną huśtawką emocjonalną? Z tym że jednego dnia, na deskach teatru, zabijają własną matkę, a drugiego, na planie filmowym, wchodzą w rolę wynoszonych na ołtarze kapłanów? Kinga Burzyńska nie pyta o to jako pierwsza. Jako jedna z nielicznych otrzymuje jednak szczere, jak się wydaje, odpowiedzi — mimo że porusza kwestie trudne, które nas, widzów, nieodmiennie fascynują.

Nic dziwnego więc, że autorka zebrała wywiady w drugim już tomie książki pod tytułem „Szkoła filmowa”. Burzyńskiej zwierzają się — i to sformułowanie jest tu absolutnie na miejscu — najważniejsze postaci polskiej kinematografii. W pierwszej części w gronie jej rozmówców znaleźli się min. Marek Kondrat, Agata Kulesza, Anna Dymna czy Cezary Pazura. W części drugiej, która właśnie trafia na półki księgarń, dziennikarka przepytuje kolejnych zasłużonych dla historii polskiego kina i teatru.

Jeśli ostatnie zdanie wydaje się nieco egzaltowane, to tylko dlatego, że również ten pierwiastek — wyobcowania, pychy czy dumy z wykonywanego zawodu — część aktorów posiada. Jeśli jednak należycie do tych, którzy postrzegają „gwiazdy” zgodnie z ich dosłowną definicją, pewnie zdziwi was fakt, że wiele z nich traktuje swoją profesję w sposób bardzo przyziemny. Jeszcze bardziej osobliwe wyda się stwierdzenie, że aktor może swojej pracy… nie lubić.
Fot. materiały prasowe
Aktorstwo? Nie polecam
„Czy gdyby można było cofnąć czas, zostałby pan aktorem?” — pyta Mariana Opanię autorka. W odpowiedzi słyszy: „Nie”.

Opania nie ma złudzeń: aktorstwo to ciężka praca i niewiele poza tym. Kiedy ktoś prosi go więc o radę, „bo syn lub córka chce iść do szkoły teatralnej”, mówi: „Niech tego nie wybiera” — i jest w tym śmiertelnie poważny.

„Przecież nie ze strachu przed konkurencją — chcę tylko przestrzec. To jest zawód naprawdę niewdzięczny, pełen upokorzeń, załamań, grania tego, czego się nie chce grać. Ja czasem go kocham, a czasem nienawidzę” — stwierdza.

Od Opani dowiemy się również, że aktor to osobnik nie tylko skłonny do masochizmu, ale i z gruntu samolubny. W pewnym momencie musi bowiem wybrać, co jest dla niego ważniejsze: aktorstwo czy rodzina. Jeśli ma przed sobą perspektywę kariery, wybór jest, niestety oczywisty. „To bardzo zazdrosny zawód” — twierdzi Opania.

Wtóruje mu Jerzy Stuhr, który przekonuje: „Trzeba całe życie temu poświęcić, a nie że tak trochę, a tutaj na Majorkę z żoną wyjechać” i wspomina czasy, kiedy żonę widywał tylko pomiędzy przedstawieniami, kiedy przez okno taksówki podawała mu świeże koszule na zmianę. Teatr był natomiast przedszkolem dla jego syna — problem w tym, że Stuhr senior nie miał czasu na rozmowy — „młodego”, który siedział na widowni — oglądał ze sceny. „To były nasze jedyne momenty spotkań” — wspomina.

I gdyby Burzyńska zdecydowała się na wydanie rozmów z aktorami jednego pokolenia czy tworzących jeden zespół, pewnie namalowałaby w swojej książce taki właśnie jednobarwny obraz. Na szczęście, jej rozmówcy, pochodzą z różnych środowisk i dokonują często bardzo odmiennych wyborów zawodowych. Ich wspólnym mianownikiem jest właściwie tylko to, że wszyscy skończyli którąś z krajowych szkół aktorskich.

Kwestia pogodzenia obowiązków rodzinnych z zawodowymi zupełnie inaczej wygląda z perspektywy aktorek młodego pokolenia — Sonii Bohosiewicz i Agnieszki Grochowskiej. Ta pierwsza z maluchem przy piersi kręciła jeden ze swoich największych serialowych hitów „Usta, usta”. Ta druga, kołysząc w nocy noworodka na rękach, nagrywała zdjęcia próbne na casting do hollywoodzkiej produkcji. Wypadła na tyle przekonująco, że dostała rolę u boku Toma Hardy’ego w „Child 44”.

Nie należy jednak sądzić, że rodzinne są tylko aktorki. Mężczyźni również potrafią się przyznać, że to głównie dzięki wsparciu bliskich potrafią zachować jako taką równowagę. O znaczeniu rodziny wspomina między innymi Adam Woronowicz, a do zasobu życiowych motywacji dodając również... wiarę.

Jak wspomina odtwórca głównej roli w filmie „Popiełuszko”, w czasie studiów każdy niemal dzień zaczynał od mszy. Po szkole krążyła też ponoć plotka, że miał dziewczynę-zakonnicę, podczas wywiadu z Burzyńską dementuje: : „To była rodzona siostra mojej mamy, przyszła mnie odwiedzić do akademika”.
Kinga BurzyńskaFot. materiały prasowe
Ale oni tak… naprawdę?
„Szkoła filmowa 2” to książka, co oczywiste, o aktorach. Jednocześnie można w niej odnaleźć dość adekwatny, kolektywny obraz nas samych — widzów. Pytania Burzyńskiej trafiają bowiem dokładnie w te obszary, które najbardziej „łaskoczą” naszą ciekawość. Jak wejść w rolę? Jak z niej wyjść? Jak rozmawiać z partnerem o zakupach na jutrzejszy obiad, kiedy godzinę wcześniej graliśmy scenę brutalnego gwałtu? Jak spojrzeć w oczy żonie, kiedy poprzedniego dnia całowaliśmy się na planie z piękną koleżanką?

Łatwo nie jest. Żona Mariana Opani nie rozumiała na przykład tego, że mąż musi grać sceny miłosne. Po szkoły aktorskiej zarzekał się ponoć, że nie będzie tego robił. Okazało się jednak, że rzeczywistość jest bardziej wymagająca, o co małżonka już zawsze miała mieć żal: „Ja nie jestem zazdrosna. Mnie chodzi tylko o komentarze koleżanek. Te pytania: ‘Ciekawe, czy mu było przyjemnie?’” — zwykła ponoć mawiać.

Magda Boczarska wspomina z kolei, że sceny miłosne są przereklamowane. Te, które mieli do nakręcenia do „Sztuki kochania”, były odarte z jakiejkolwiek intymności — przypominały raczej choreografię. Zanim zagrali je przed kamerami, Boczarska wraz z Erykiem Lubosem i Piotrem Adamczykiem próbowali poszczególne „ustawienia”, leżąc w obcisłych trykotach, tak aby operator mógł ustawić światła.

Z kolei w filmie pod tytułem „W ukryciu”, kiedy wraz z Tomaszem Kotem kręcili scenę brutalnego gwałtu, nie mogli przestać się śmiać. Zdjęcia, jak wspomina Boczarska, trwały osiem godzin, a oni, jako starzy znajomi, niemal cały ten czas rozśmieszali się nawzajem.

Czy to właśnie poczucie humoru i dystans do wykonywanego zawodu pozwala w nim wytrwać? Być może, bo to jedna z cech, którą sprawdzają u kandydatów egzaminatorzy szkół aktorskich. Rzekomo właśnie w celu określenia, czy kandydat posiada tę właśnie cechę, rzuca mu się legendarne wyzwanie: „Proszę zagrać zsiadłe mleko”.

„To się zdarza” — potwierdza Leszek Lichota. Wie, co mówi, bo dokładnie o to poproszono go na pierwszym egzaminie (który, notabene, oblał). „Chodzi o to, żeby sprawdzić inteligencję, poczucie humoru, wyobraźnię zdającego. Mnie z tych trzech rzeczy zabrakło inteligencji i poczucia humoru. Oraz wyobraźni” — stwierdza samokrytycznie.

Zaglądając do książki Kingi Burzyńskiej, można więc rzeczywiście poczuć się przez chwilę, jakbyśmy spacerowali korytarzami szkoły filmowej. Jej wychowankowie prowadzą nas od jednej anegdotki do drugiej, potwierdzając nasze domysły lub wprawiając w osłupienie, odzierając swój zawód z wszelkiej tajemnicy. Nie myślcie sobie jednak, że robią to dla was.

„Popularność jest jedynie odpryskiem tego zawodu. Skutkiem ubocznym [...] Robisz to, bo chcesz opowiedzieć jakąś historię” — twierdzi Lichota. W „Szkole filmowej 2” znajdziecie 23, bardzo osobiste historie.

Artykuł powstał we współpracy z Grupą Wydawniczą Foksal.