"Upadek poczucia humoru". Andrzej Mleczko odpowiada na awanturę wokół ostatniego rysunku

Tomasz Ławnicki
Są tacy, którzy twierdzą, że Andrzej Mleczko "obraził z lekka 6 mln 200 tys. ludzi, którzy głosowali na PiS", a do tego wszystkich, którzy zmagają się z chorobami psychicznymi. Są też tacy, którzy są zachwyceni. Podkreślają, że uwielbiają poczucie humoru Mleczki i że akurat ten rysunek idealnie odzwierciedla sytuację w Polsce.
Andrzej Mleczko w rozmowie z naTemat o rysunku ze szpitalem psychiatrycznym i nie tylko. Fot. Kuba Ociepa / Agencja Gazeta
Rysunek ukazał się w poniedziałek na profilu Andrzeja Mleczki na Facebooku. Wydrukowany został także w tygodniku "Angora". Na nim – czerwony budynek szpitala psychiatrycznego i dochodzące z okien okrzyki "Jarosław! Jarosław!".
W ciągu niecałej doby grafika uzyskała prawie 10 tys. reakcji i niemal 3,5 tys. udostępnień. Komentarzy są setki. Do tego rysunek żyje swoim życiem na Twitterze.

Skąd takie zamieszanie? I czy faktycznie autor chciał kogoś obrazić? Z tym pytaniem zadzwoniliśmy do Andrzeja Mleczki.

Trochę głupio tak pytać, jak w szkole, ale... Co poeta miał na myśli? Znaczy – jakie jest tu przesłanie rysownika?



Z rysunkami satyrycznymi jest tak, że każdy sam powinien je interpretować. Niestety, może być z tym pewien problem, bo ze smutkiem dostrzegam totalny upadek poczucia humoru w naszym wspaniałym społeczeństwie.

To poczucie humoru jest zabijane z obu stron. Po stronie tzw. liberalnej zabija go poprawność polityczna. Po stronie, nazwijmy to, prawicowej humor zabija zaś bogoojczyźniane i hurrapatriotyczne podejście do wszystkiego, które nie pozwala pożartować na żaden temat.
W tym konkretnym przypadku – są tacy, którzy uważają, że hurtowo utożsamia Pan wyborców PiS z osobami chorymi psychicznie. Lub na odwrót.

O Boże, żart jak każdy inny! Martwi mnie, że dziś coraz częściej jakiś drobny żarcik robi na niektórych odbiorcach nieproporcjonalnie wielkie wrażenie. Tymczasem ja jestem facetem z gatunku tych, co dla żartu dałby się powiesić.

Sprawa zmiany poczucia humoru to jest temat dla dobrego socjologa, który zbadałby, co się ze społeczeństwem porobiło. Bo z jednej strony język zrobił się strasznie ordynarny, a z drugiej - nastąpiło totalne przewrażliwienie. Już nie można w żartach tknąć ani kobiety, ani Murzyna, ani patrioty, ani jakiegoś polityka, bo wszyscy zaraz są obrażeni.
Obserwuję, że sam coraz częściej poddaję się temu terrorowi. Z wielu swoich pomysłów zrezygnowałem, ponieważ nie chcę się ze swoich rysunków tłumaczyć – tak jak to robię w tej chwili – co autor miał na myśli. Co miałem, to miałem i kropka.

A najzabawniejsze w całym zamieszaniu z tym rysunkiem jest to, że on powstał co najmniej 10 lat temu.

Poważnie?!


Jak najbardziej.

I też w dymkach był wtedy "Jarosław"?

Dokładnie tak. Owszem, rysunek ukazał się teraz w "Angorze" i na moim profilu na Facebooku, ale on nie jest nowy.

Pan się przejmuje tym dokąd zmierza świat?

Nie przejmuję się, bo wiem, że zmierza w złym kierunku, ku jakiejś hekatombie.
A przejmuje się Pan opiniami o Pana rysunku?

Nie, nie przejmuję się. Jest to o tyle łatwe, że nie korzystam z internetu.

Na co dzień można mnie spotkać w galerii w Krakowie lub w Warszawie. Jestem na widoku. Nie muszę zaglądać do internetu, żeby wiedzieć, co ludzie o mnie myślą.

Codziennie rozmawiam z wieloma osobami, które przychodzą do moich galerii i nie spotykam się z żadnymi reakcjami negatywnymi. Bardzo rzadko zdarza się, że przyjdzie ktoś, kto ma wobec mnie jakieś pretensje.

Bo co innego spotkać się z człowiekiem twarzą w twarz, a co innego rzucić bluzgiem w internecie.


Może. Ja o sobie w internecie nie czytam. Po co wkładać rękę w szambo?

Zdarzało się, że ktoś do Pana się zwracał o poprawienie rysunku? Żeby tam, gdzie jest twarz przypominająca Kaczyńskiego, pojawił się wizerunek Tuska czy Schetyny?

Dziś w niektórych pismach cenzura bywa porównywalna do tej za komuny. To jest cenzura prewencyjna. Zdarza się, że jakiś rysunek jest odrzucany. Ale to raczej ze względu na treść niż na pojawiające się na nim postacie.
Jeśli chodzi o przeróbkę rysunku, to zdarzyło mi się to jeden jedyny raz jeszcze w latach 70. Zadzwonił do mnie przerażony redaktor jednej z gazet. Chodziło o rysunek, na którym para leżała w łóżku. Mniejsza o to, co tam było napisane. Problemem okazało się to, że facet z rysunku przypominał komendanta Milicji Obywatelskiej w Warszawie. Redaktor zapytał mnie, czy mogą temu facetowi domalować wąsy. Powiedziałem: a domalujcie, co mi tam zależy.

Kręci Pana polityka?


Do niedawna mnie kręciła. Teraz mnie już tylko brzydzi.

Ale musi Pan przecież śledzić bieżące wydarzenia, skoro Pan z nich żartuje.


Kiedyś śledziłem obrady Sejmu, różne polityczne dyskusje. Od pewnego czasu nie mam już siły. Została przekroczona pewna granica. Nie kręci mnie to, że jakaś kretynka obrazi jakiegoś kretyna i vice versa.
Polskie stacje są swego rodzaju ewenementem. Oglądam czasem telewizje zagraniczne i tam nie ma takiej formuły programu, że sprasza się do studia siedmiu polityków i oni się nawzajem naparzają.

Ale to się ogląda.

To niech sobie oglądają ci, których to kręci. Ja nie muszę.

Dwa razy był Pan w komitecie poparcia Bronisława Komorowskiego - w 2010 i 2015 r. Za rok kolejne wybory prezydenckie. Jest ktoś taki, do czyjego komitetu dołączyłby Pan bez obaw?

Nie sądzę. Choć Komorowskiego uważam za na pewno lepszego prezydenta niż Dudę. Ale kolejny raz do żadnego komitetu poparcia się nie wybieram. Wtedy dołączyłem do niego za namową moich kolegów artystów, którzy licznie znaleźli się w tym komitecie. To był wypadek przy pracy. Raczej się nie powtórzy.