"Katecheta jest kąsany z wielu stron". Nauczyciel religii opowiada, jak dziś wygląda jego praca

Aneta Olender
Coraz mniej uczniów na szkolnej katechezie, walka rodziców o przesunięcie tych nieobowiązkowych zajęć na początek lub koniec planu lekcji, a wreszcie propozycje niektórych partii, aby usunąć religię ze szkół. Każdy w tej dyskusji ma swoje argumenty, mają je też katecheci. W rozmowie z naTemat Sebastian Polakowski z Olsztyna opowiada, jak wygląda dziś praca katechety w coraz bardziej podzielonym kraju.
Coraz więcej uczniów rezygnuje z katechezy w szkole. Fot. Arkadiusz Wojtasiewicz / Agencja Gazeta
Aneta Olender: Łatwo jest dzisiaj być katechetą?

Sebastian Polakowski: Postawiłbym inaczej pytanie. Czy łatwo być katolikiem, czy łatwo być chrześcijaninem i człowiekiem porządnym? Czy łatwo jest być człowiekiem, który jest tu i teraz i chce robić swoje, który chce wzajemnego szacunku i tolerancji, ale nie chce być dla innych wilkiem?

Oczywiście, że nie jest łatwo być katechetą. Katecheta reprezentujący Kościół, nie można oczywiście diabolizować, ale z wielu stron jest kąsany, jest szczypany. Wiadomo, że nie jest łatwo, ale czy życie w ogóle jest łatwe? Nie, bo jest prawdziwe.


Co ma pan na myśli mówiąc, że jest kąsany?

Nie traktuję tego tak, jakby ktoś chciał mnie na siłę sprawdzić. Jeśli odczuwam jakąś złośliwość, to traktuję to jako potwierdzenie, że jestem na właściwej drodze. Inaczej zastanawiałbym się, czy dobrze robię swoją robotę. Jeśli katecheta na początku studiów myśli, że ta praca będzie dla niego łatwym zarobkiem, to jest w błędzie. To nie jest pójście do szkoły i zarobek, tylko to jest misja i trzeba być godnym tej wypłaty.

To jest tak jak w przypowieści, w szkole katecheta nie szuka już jednej zagubionej owcy, a szuka 99 zagubionych owiec. Jest taka tendencja, która się utrzymuje od jakieś czasu, że łatwiej człowiekowi po bierzmowaniu podjąć decyzję o rezygnacji z lekcji religii, bo odfajkował to, co było do odfajkowania, ale tego nie przeżył.

Jeśli chodzi o moje spostrzeżenia, to chciałbym, żeby katecheza była ewangelizacją, bo tutaj czasami przychodzi młody człowiek, który w Boga nie wierzy. To wszystko jest dla niego obce. Ten młody człowiek nawet wie o tym, że ta sprawa jest w tradycji, w świętowaniu, ale to jak to przeżyć, to czasami jest to droga mleczna.

To jest chyba normalne, że spotyka się pan z młodzieżą, która poszukuje, sprawdza i ma wątpliwości.

Dla mnie katecheza to jest dotarcie do człowieka. Zdarza się, że jest ktoś taki, kto nie deklaruje się, a przychodzi. U mnie są drzwi otwarte. Zajrzy, posiedzi, posłucha i wyjdzie. Później znowu trafi do tej klasy albo i nie trafi.

Są też tacy, którzy się deklaruję z różnych powodów, najczęściej są to kwestie rodzinne, czyli opiekun nie wyobraża sobie, żeby dziecko nie pojawiało się na religii. On jest, ale nie rozumie dlaczego jest. Być może jednak na pewnym etapie dotrze do niego, jak ważne to było.

Nie można jednak zmuszać kogoś do takich zajęć.

Nic na siłę. Nie można człowieka do niczego zmusić. Sam musi się przekonać, sam musi to sprawdzić. Pojawia się wzburzenie, czasami niezrozumienie, być może i kpienie. Nawet w buncie człowieka kształtuje się osobowość. To jest zdrowe i w tym momencie można coś podpowiedzieć.

Dużo jest uczniów, którzy przychodzą, żeby tylko "odbębnić" zajęcia?

Łaska i słowo boże pracują. Nawet kawałek modlitwy, który ten człowiek usłyszy, ma sens. Czasami zabieram młodzież do kościoła. Czasami za pomocą jakieś ciekawego gadżetu, wprowadzam ważne treści.

Katecheza nie jest zagrożona jako katecheza. Kościół od 2000 lat jest na poligonie. Na pewno jesteśmy na jakimś zakręcie, ale być może jest to zakręt oczyszczenia. To nie jest tak, że nie spotykam ludzi naprawdę wierzących, ale spotykam też takich, którzy odpuścili. Mówię wtedy wprost: Nie szukałeś Chrystusa, tylko patrzyłeś na instytucję.

Patrzyłeś na Kościół przez kancelarię, a w kancelarii owszem toczą się bardzo ciekawe rozmowy. Każdy ksiądz mówi, że to co tam się dzieje, to niejedna historia na film by była. A tu tak naprawdę chodzi o spotkanie z Bogiem. Nie mówię, że to jest łatwe. To jest ważne, ale trudne.

Coraz mniej uczniów chodzi na religię?

Są klasy, gdzie przychodzi 14 osób na 28 uczniów, a są klasy, gdzie mam zajęcia z 5. Teraz jestem w ośrodku specjalnym i np. w klasie branżowej wszyscy są na lekcji. To zależy. Kiedy pracowałem w przedszkolu, to zazwyczaj całe grupy chodziły. Od przedszkola do pierwszej komunii zazwyczaj dzieci są na religii, a później już jest wycofywanie się.

Ale to co dziś dzieje się wokół lekcji religii jest przede wszystkim efektem tego, co dzieje się w Kościele, odzwierciedleniem kryzysu. Jest pan w stanie zrozumieć osoby, które nie chcą brać udziału w takich zajęciach? W końcu sam pan powiedział, że reprezentuje Kościół.

Tak, ale te osoby zatrzymały się na instytucji. Zatrzymały się na reprezentowaniu Kościoła przez człowieka, jako człowieka, a Kościół to jest Bóg-człowiek. Nie poszli w głąb.

Papież w Adhortacji "Christus vivit" napisał do młodych, parafrazując: Rodzimy się jako oryginały, a zbyt wielu z nas umiera jako kserokopie. My jesteśmy Kościołem ducha świętego, którego trzeba przywoływać i w którego trzeba się wsłuchiwać.

Trzeba nam jednak pokory, pokory i jeszcze raz pokory, bo pyszni to my jesteśmy. Pycha Polaków w ostatnim czasie jest bardzo mocna, bo jak to mówił Gombrowicz, napuszymy się na siebie i skaczemy sobie do gardeł, jak dwa koguciki.

Niektórzy uważają jednak, że lekcje religii są marnowaniem czasu. Ja też pamiętam, że mój katecheta czytał gazetę, a my robiliśmy, co chcieliśmy. Nie było tam żadnych treści. Z kolei inni narzekają na treści, w których brakuje akceptacji, które uderzają w drugiego człowieka.

Klarowność i przejrzystość, jak to mówi Franciszek. Czytać trzeba papieża, czytać trzeba mądrych ludzi Kościoła. Ostatnio w liceum przyszedł do mnie chłopak, który ma zachwianie wiary i mnóstwo wątpliwości i teraz trzeba sprawić, żeby on trwał, bo jeśli zrezygnuje, to będzie nasza wspólna przegrana.

Ale przecież ma pan na pewno świadomość, że są i tacy katecheci, o których mówiłam.

Tak, ale czy inni nauczyciele są takimi świetnymi matematykami, historykami?

Oczywiście, że nie, ale dziś dyskusja toczy się właśnie wokół lekcji religii. To z niej rezygnują uczniowie.

Kościół akurat ma taką zasadę – watykańskie młyny mielą powoli, ale mielą – że jeżeli ktoś gdzieś nawali, to to i tak kiedyś się wyrówna. Trzeba zawsze dać człowiekowi szansę. Można wyrazić dezaprobatę, ale szansa jest ważna.

Dla mnie ważne jest jednak przejście od słowa do działania. Prowadzę szkolne koło Caritas i to jest żywe słowo. Inaczej to jest kiepska katecheza. Ja swoich uczniów "rozstrzeliwuję" propozycjami. Bardzo ważną działalnością jest dla mnie hospicjum.

W Olsztynie budujemy hospicjum dla dzieci, więc proponuję uczniom z liceum, żeby tam później chodzili i oni już tym żyją. Są wolontariusze, którzy mają swoje dyżury w szpitalu dziecięcym. Żeby komuś wytrącić tę niechęć i kąszenie, to trzeba coś zaproponować i na pewno trzeba coś od siebie wymagać. Jak od siebie nie wymagasz, to nie miej później do nikogo żalu.

Młodzi ludzie muszą też pytać o kontrowersyjne kwestie. Dziś Kościół nie kojarzy już się tylko z miłosierdziem. Mam na myśli pedofilię wśród księży, czy obrażanie osób LGBT.

Lepiej zrobić ten krok przed nimi. Nie czekać aż oni zapytają i sprowokują sytuację. To jest moja zasada. W innym przypadku jest to uciekanie od tematu, wyglądałoby, jakbym nie chciał tej kwestii poruszać.

Kościół, który odrzuca, to nie jest Kościół przez duże K. On nie może odrzucać. Jest pokrzyżowany ludzkim postępowaniem, ale to człowiek młody jest dobrem. Nikt nie ma prawa krzywdzić takiego człowieka. Nie ma prawa i koniec, kropka. A jeśli to robi ktoś, kto uważa się za autorytet i za nim jeszcze stoi autorytet, to trzeba to zdemaskować. Taki kat musi pokutować i przepraszać. To jest kat, ale nie można odmawiać mu miłosierdzia.

Trzeba jednak stawiać pewne granice, które nie powinny być przekraczane. Czy to się podoba czy nie, pewne granice trzeba zarysować. Jesteśmy za kogoś odpowiedzialni. Ten liberalizm, jakieś dzikie podejście w marketingu dzisiejszego świata. To nie doprowadzi nas do tego, ze będzie lepiej.

A propos pytań. Historia z ubiegłego tygodnia. Jest w internecie taka grupa filmowa Darwin. Wypuścili taki filmik, gdzie pewien mężczyzna wychodzi na scenę i mówi o LGBT i o chrześcijanach, którzy w stosunku do LGBT są tacy, jacy są niektórzy. Pojawia się pytanie: Co by się stało, gdyby w momencie kiedy powróci Jezus, okazałoby się, że jest on gejem?

Uczniowie poprosili mnie, żebym to zobaczył. Mądry nauczyciel nie może tego zlekceważyć. Zobaczyłem i zastanowiłem się. Oczywiście burzę w szklance wody można wywołać, ale pokazałem im w odpowiedzi filmowy obraz ze środowiska protestanckiego "Chata". Tam także są burzone pewne schematy, ale językiem kulturalnym.

W kontekście biblijnym szybko można stwierdzić, że Jezus nie mógł być gejem, bo by go szybciutko załatwili. Takie było prawo, więc nie można było tego ukryć. Żeby obalić tę teorię, to jest 15 sekund roboty. Trzeba jednak pokazać młodym ludziom, że mogą myśleć inaczej. Nie trzeba zadawać pytań wybebeszając wszystko. Trzeba być z nimi. Na pewno od tego nie uciekać.

Czy było panu tak zwyczajnie kiedyś przykro, że niektórzy podchodzą do pana lekcji lekceważąco?

Nie było tego aż tak wiele, ale tak zwyczajnie po ludzku przykro było mi z dwa, trzy razy. Zdarzało się, że ktoś przyszedł do mnie po kilku miesiącach nawet i przeprosił: "Panie Sebastianie, chciałem pana przeprosić, bo nie miał pan ze mną przez te trzy lata łatwo". Teraz jak idzie, to z daleka się kłania.

Była taka sytuacja, że jeden z uczniów wszedł do klasy, zakręcił się za moimi plecami. Zdziwiłem się, bo jego stosunek do Kościoła był bardzo nieprzyjemny, więc zapytałem co tutaj robi.

On odpowiedział: "Przyszedłem popatrzeć na głupich chrześcijan". Proszę mi uwierzyć ja nic nie mówiłem, to klasa zareagowała. Myślałem, że go przez okno wyniosą. On zmienił szkołę, a ja zostałem zaproszony do współpracy do tej szkoły. Kiedy teraz spotyka mnie na korytarzu jest mu bardzo głupio. Nawet sobie pani nie wyobraża jak.

Co jest najtrudniejsze w pana pracy?

Żeby nie stracić tej gorliwości. Bo jak to stracę, to polegnę. Jak będę przychodził do szkoły tylko dlatego, że muszę zarobić pieniądze, to będzie źle. Pieniądze są ważne, bo trzeba utrzymać rodzinę, ale one są wypadkową tego, co się robi. Najważniejsze jest to, żeby nie stracić tej prawdziwej i żywej relacji. Cała reszta jest do uniesienia.

Niektóre kurie w Polsce zgodziły się na zredukowanie godzin lekcyjnych z dwóch do jednej w tygodniu. O to wnioskowali dyrektorzy, bo łatwiej było wtedy ułożyć plan lekcji dla podwójnego rocznika.

Nie popieram tego, ale wynika to z logistyki. Są też zresztą braki kadrowe. Jestem ponad 23 lata katechetą i nigdy nie było aż tylu ogłoszeń o pracę dla katechetów, jak w tym roku szkolnym. Może nie za rok, ale za jakieś 5 lat będzie nas mniej o jakieś 30 proc.

Jak się jednak okazuje, na studiach teologicznych na pierwszym roku nie jest źle. W seminarium jest tragicznie, na pierwszym roku nikogo, na trzecim nikogo.

Dlaczego aż tak ma się zmniejszyć liczba katechetów?

Może i właśnie z powodu tej całej otoczki, która jest teraz wokół Kościoła. Jeśli zamiast robić tego, co myśleli, że będą robić, będą pacyfikowani? Znam dziesiątki sfrustrowanych katechetów i wcale im się nie dziwię. Są zrezygnowani, mają wszystkiego po dziurki w nosie.

Weźmy np. pod uwagę taką historię jak była w zeszłym roku szkolnym, czyli strajk. Myśmy pracowali i nawet dziękuję nikt nie powiedział. Coś tu jest nie tak. Duch gaśnie i chęci nie ma. Znam takie sytuacje, gdzie katechetka wychodziła zapłakana zajęć, ale to zdarza się nie tylko na religii.