"Wydawałem 300 zł, teraz 2 tysiące". Pacjenci po przeszczepach mówią, co im dały rządy PiS

Katarzyna Zuchowicz
– To rachunek hańby rządu PiS – mówił podczas debaty w TVP Borys Budka. Paragon na lek Valcyte dla osób po przeszczepach, który opiewał na kwotę ponad 2 tys. zł za dwa opakowania, wywołał burzę. Przecież zgodnie z obietnicami PiS miało być tak świetnie również w służbie zdrowia. Jak jest naprawdę? Pacjenci po przeszczepach wiedzą dobrze. Oni muszą przyjmować ogromne ilości leków.
W czasie debaty wyborczej w TVP Info Borys Budka oskarżył rząd PiS o wysokie cen leków. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Paragon na lek Valcyte, o którym mówił Borys Budka, miał zrównać z ziemią wszystkie zapewnienia i obietnice PiS odnośnie służby zdrowia. Miało być przecież taniej, a jest drożej. Rozpętał przy tym nieprawdopodobną burzę.

Chodzi o lek w zawiesinie. Okazało się, że jest refundowany, ale od niedawna. I jednak nie dla wszystkich.

Borys Budka wywołał temat, dlatego postanowiliśmy sprawdzić, co myślą o nim sami zainteresowani. Pacjenci po przeszczepach. Osoby, które każdego dnia muszą przyjmować ogromne ilości leków. Czy ich leki staniały? I w ogóle jak odczuwają na codzień politykę zdrowotną PiS? – Ja bym zasygnalizował problem leku CellCept, który był refundowany przez wiele lat, a teraz częściowo. W tej chwili tylko za ten lek płacę w granicach 400-600 zł na dwa, trzy miesiące. Biorę trzy tabletki dziennie, jedno opakowanie starcza mi na tydzień – reaguje od razu jeden z pacjentów.


Pan Marek sześć lat temu przeszedł przeszczep nerki i od tego czasu przyjmuje CellCept. Kiedy wzrosła jego cena? – Rok czy dwa lata temu. Sześć lat temu był refundowany. Kosztował ponad 3 zł, a potem był drastyczny skok. Pojawił się tańszy zamiennik za 3.20 zł, ale ja nie zaryzykowałem. Kupuję oryginał do dziś – mówi.

"Rzucili hasło przed wyborami"
Za Valcytem, o którym mówił Borys Budka, też ciągnie się historia. – Na pewno ten paragon to informacja prawdziwa. Nie jest to żadna kombinacja przeciw PiS, jak zarzucają niektórzy w komentarzach – reaguje w rozmowie z naTemat Tomasz Samborski, który 17 lat temu przeszedł transplantację nerki. Valcyte'u nie przyjmował, ale sytuację zna doskonale. – To ciągnie się od maja 2017 roku. Podnosili jego cenę tak, że doszła do ponad tysiąca złotych. Temat wielokrotnie był poruszany na Komisji Zdrowia w Sejmie, byliśmy kilka razy na posiedzeniach. Bartosz Arłukowicz wiecznie kłócił się o to z PiS-em. Ale nic to nie dało. A teraz rzucili hasło 3,20 zł na miesiąc przed wyborami. I chyba tylko o to chodziło – gorzko podsumowuje.

Mimo że śledził zawirowania wokół leku, przyznaje, że zaskoczyła go informacja, która pojawiła się przy okazji "paragonu Budki". – Dzieci przyjmujących Valcyte jest garstka, ok. 150-200. I nie wiedziałem, że nie wszystkie mają refundowany Valcyte. Nie wiedziałem, że dzieci, które nie mają rozpoznanego odpowiedniego wirusa, nie kwalifikują się do refundacji leku – mówi. Samborski zaznacza, że mowa o jednostkowych przypadkach. Ale przecież nie chodzi o skalę. PiS w obietnicach wyborczych w 2015 roku obiecywał jak będzie świetnie w służbie zdrowia. Słyszeliśmy to również potem, w ciągu ostatnich czterech lat. A na przykładzie pacjentów po przeszczepach można śmiało pokazać, że wcale łatwiej i taniej nie jest. Choć pewnie znajdą się tacy, którzy będą przekonywać, że jest inaczej.

Tańsze zamienniki i dezorientacja
Tomasz Samborski przyjmuje leki od 17 lat i ma porównanie, bo w tym czasie zmieniło się już kilka ekip rządzących. – Oceniam sytuację bardzo krytycznie. Nigdy nie płaciłem za leki tak dużo jak teraz. Wydawałem na leki ok. 300 zł na trzy miesiące. Teraz, za ten sam okres, w granicach 2.200-2.300 zł – mówi.
Tomasz Samborski

Leki na nadciśnienie drożeją regularnie. Przyjmuję cztery, to wiem, że płacę dużo więcej. Może nie widać jednorazowo, jak lek drożeje 5, 10 zł. Ale jak porówna się jedną wizytę w szpitalu i leki na trzy miesiące to są różnice i to niemałe.

Podaje przykład leku Myfortic, który przyjmuje. – Bój o niego toczy się od 2,5 roku. Kosztował 20 kilka złotych, w tej chwili prawie 700 zł. Zdecydowana większość pacjentów przeszła na tańszy zamiennik. Ja nie. Nie ryzykowałem. Jak kupię trzy opakowania tego leku na trzy miesiące, to za jeden lek płacę 2 tys. zł – mówi.

Sytuacja nie dotyczy tylko cen. Pacjenci po przeszczepach zwracają uwagę na ogólne zawirowanie wokół leków, które pojawiło się mniej więcej półtora roku temu. Tomasz Samborski różnicę dostrzegł dokładnie w maju 2017 roku.

– Wtedy Radziwiłł zafundował nam zamienniki i się zaczęło. Tak naprawdę mnóstwo pacjentów zmusił do przyjmowania zamienników, bo ludzi nie stać na drogie leki. Poza tym większość lekarzy nie znała wtedy tych zamienników, bo one zwyczajnie nie były stosowane w Polsce. Wielu pacjentów się ich obawiało. Ja też. I albo nie przeszli na zamienniki, albo przeszli na nie, ale potem musieli wrócić do oryginałów – opowiada.

I tu rządzący mogą powiedzieć, że przecież są tańsze leki. Tyle że zamienniki wywołały dezorientację.

– Pacjenci po przeszczepieniach stoczyli ciężką batalię o swoje zdrowie. Dla nich każda zmiana, jeśli są przyzwyczajeni do jednego leku, będzie stresem. Leki nie mogą różnić się od oryginału substancją czynną, ale mogą mieć różne inne pomocnicze, na które pacjent może zareagować w sposób nieokreślony – mówi naTemat Robert Kucharski, prezes Stowarzyszenia Życie po przeszczepie.

Jest lekarzem. Sam przeszedł przeszczepienie wątroby. Zmiany dostrzegł zwłaszcza w ubiegłym roku. – Wtedy było zawirowanie, gdyż część leków podstawowych dość wyraźnie zmieniła ceny. Pacjenci nie byli w stanie ich wykupować. Na przykład lek Cellcet zdrożał o około 50 zł i pacjenci mieli dylemat, czy wybrać zamiennik za 3,20 zł, czy płacić za dotychczasowy – tłumaczy.

On wybrał lek oryginalny. – Jestem pacjentem od 9 lat. Nie pamiętam, żeby były takie problemy – dodaje.

Czy odczuwa, że w ostatnich latach pacjentom po przeszczepach jest łatwiej, lepiej, taniej? – Nie. Nie widzę tego. Nie powiedziałbym, że jest gorzej, ale też nie powiedziałbym, że jest lepiej – słyszę.

Zmiany na listach leków refundowanych
Pacjenci i lekarze na bieżąco muszą śledzić listy leków refundowanych. Publikowane są co dwa miesiące i mogą przynieść znaczące zmiany.

Marek: – Wczoraj w aptece zamówiłem leki. I nie wiem, czy jak za dwa dni przyjdą, to zostawię pół wypłaty, czy całą.

Wymienia, co przyjmuje: leki immunosupresyjne, sterydy, leki na ciśnienie, na wątrobę. – Po latach przyjmowania tylu leków wątroba ma dość. To jest kupa leków. To nie jest tak, że po przeszczepie człowiek bierze jeden lek i ma spokój. Za poprzednich rządów też cudów nie było, ale było trochę taniej. Kupuję leki raz na trzy miesiące. To wydatek rzędu 600-1000 zł – ocenia. – Na forach internetowych widać, że jak jest publikacja listy, to wszyscy śledzą ją z wypiekami i zastanawiają się, czy dziś cena ich leku będzie w porządku, czy nie, czy będą zmuszeni do zmiany aktualnie przyjmowanego leku na jakiś generyk. Sytuacja cały czas jest dynamiczna. To działa na niekorzyść pacjentów. I to jest główne zmartwienie. Że dziś leczymy się jednym preparatem, a za dwa miesiące pacjent będzie musiał go zmienić, jeśli nie będzie go stać na oryginał – mówi Robert Kucharski.

Tomasz Samborski przyznaje, że przez lata nie robił zapasów leków. Teraz właśnie mu się pokończyły: – Niebezpieczne są braki leków. Kiedyś raz za PO raz były braki Neoralu, lek bardzo podrożał, ale potem wrócił do rozsądnej ceny. Teraz nie ma spokoju, nie ma stabilności. Ktoś ma zapasy, ktoś nie. Pacjenci pożyczają sobie leki. Przesyłają z drugiego końca Polski, potem odsyłają.

Ideał, który pacjenci by widzieli? – Refundacja leków i stabilizacja cen. Żeby nie było tak, że w jednym miesiącu płacę 3 zł, a w drugim 400 zł. Uważam, że leki immunosupresyjne powinny być na stałe wpisane do pełnej refundacji – słyszę od jednego z rozmówców.