"Możesz mi skoczyć, za mną stoi Kaczyński". Scheuring–Wielgus o przemianie posłów PiS

Anna Dryjańska
"Nie jesteś Polką", "idiotka", "Ukrainka", "Żydówka", "Niemra" – to wyzwiska, które ze strony członków klubu PiS słyszy posłanka Joanna Scheuring-Wielgus (niezrzeszona). Polityczka, która startuje w wyborach z drugiego miejsca listy Lewicy w Toruniu, nie jest pewna, czy zdobędzie mandat, ale zachęca do pójścia na wybory. – Każdy jeden głos ma znaczenie – podkreśla.
Joanna Scheuring–Wielgus (bezpartyjna) startuje w wyborach do Sejmu. Jest dwójką Lewicy w okręgu toruńskim. fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Anna Dryjańska: Dostanie się pani do Sejmu?

Joanna Scheuring–Wielgus: Prowadzę intensywną kampanię, spotykam się z ludźmi, bardzo dużo rozmawiamy. Czasem dowody sympatii i deklaracje poparcia przychodzą w najmniej oczekiwanych momentach. Czuję, że ludzie są ze mną, ale na nic się nie nastawiam. Przez 4 lata ciężko pracowałam i teraz ocenią to wyborcy. Cokolwiek się stanie, cieszę się, że moje głosy pomogą Lewicy.

Ile pani teraz sypia?

Dziś po raz pierwszy od dawna się wyspałam. Aż 5 godzin z kawałkiem. Podsumujmy tę kadencję. Dużo ma pani procesów?


TVP żąda ode mnie przeprosin i 25 tysięcy za to, że wskazałam jej szczucie jako jedną z prawdopodobnych przyczyn zamachu na prezydenta Adamowicza. Miałam też dwa pisma przedprocesowe ws. jawnej części rejestru pedofilów za słowa, że nie ma tam nazwisk księży.

Jedno pismo było od ministra Zbigniewa Ziobry, drugie od obywatela Zbigniewa Ziobry. Każde na 50 tys. zł. Ostatecznie nie skierował na razie sprawy do sądu. Poszłam na ugodę z Elbanowskimi, wygrałam z Międlarem, pociągnęłam do odpowiedzialności przed sądem mężczyznę, który groził mnie i mojej rodzinie… Trochę tego było.

W 2018 roku po akcji antypedofilskiej "Baby Shoes Remember", polegającej na wieszaniu dziecięcych bucików na ogrodzeniach świątyń, zainteresowała się panią policja. Jak to się skończyło?

Nijak. Nic z tym nie zrobili. Nalegałam, by mnie przesłuchano, bo wtedy sprawa trafiłaby pod obrady Sejmu, który musiałby podjąć decyzję dotyczącą odebrania mi immunitetu za to, że broniłam dzieci gwałconych przez księży.

Wtedy dostałabym 15 minut na mównicy, podczas których mogłabym dużo powiedzieć o pedofilii w Kościele, a nie zwyczajowe 30 sekund. PiS zrobił jednak wszystko, by do tego nie doszło. Podsumowując: sprawa jest w prokuraturze, ale jest zawieszona. Nic się nie dzieje.

Czy rozmawiała pani o tym z Elżbietą Witek, nową marszałek Sejmu?

Nie ma sensu rozmawiać z kimś, kto jest kolejną marionetką Kaczyńskiego.

Z Kuchcińskim też pani nie rozmawiała?

Proszę mi pokazać kogoś, komu udało się rzeczowo porozmawiać z Kuchcińskim. Nawet dziennikarzom się to nie udało. Pani koleżance z TVN24 powiedział, że mu przeszkadza.

Pamiętam jaką miał opinię na początku tej kadencji – uchodził za osobę miłą, z klasą. Pewnego dnia, na samym początku tego Sejmu, stałam za nim w kolejce do stołówki sejmowej i zauważyłam, że zabrakło mu 2 zł do kawy - i ja mu te 2 zł pożyczyłam. Uśmiechnął się, obiecał, że następnym razem to on mi postawi kawę.

Postawił?

Nie, nigdy. Bardzo się zmienił. Chyba wszyscy w PiS albo się zmienili, albo teraz pokazują dopiero prawdziwą twarz. Jeszcze na początku kadencji dało się z nimi normalnie rozmawiać. Po niecałym roku, gdy zaczęli przejmować instytucje i rozdawać frukty po rodzinach i znajomych, to wszystko się ucięło. Nie mam kontaktu z nikim z PiS.

Trudno w to uwierzyć. Dosłownie z nikim?

Od czasu do czasu rozmawiam z Tadeuszem Cymańskim, Małgosią Wassermann, posłanką Joanną Borowiak, Iwoną Michałek…

Bardzo lubiłam rozmawiać z Kornelem Morawieckim. My się kompletnie nie zgadzaliśmy, ale on mnie szanował i lubił. Z wzajemnością. Na przykład dyskutowaliśmy prawie przez półtorej godziny przed ostatecznym głosowaniem ws. Trybunału Konstytucyjnego. Powiedział mi "pani poseł, to ja w takim razie się wstrzymam od głosu". Pomyślałam wtedy, że jakbyśmy mieli jeszcze godzinę na rozmowę, to zagłosowałby przeciw.

Choć, prawdę mówiąc, są tacy posłowie PiS, z którymi o kontakt nie zabiegałam. Taki np. Piotrowicz, prokurator stanu wojennego, który w wolnej Polsce bronił księdza pedofila, tego z Tylawy. Kilka razy przypomniałam mu to z mównicy. Tylko się śmiał. Gdy dotarłam do nagrania, na którym tłumaczy pedofila i je pokazałam, przestał się śmiać.

A tak to w ogóle nie ma żadnego kontaktu z posłami partii rządzącej. Politycy PiS stali się bardzo pewni siebie. Tak jakby myśleli, że mogą wszystko. "Możesz mi skoczyć, kim ty jesteś, za mną stoi Kaczyński". Emanują pogardą. Lubią nas poniżać, wyzywają, gdy stajemy na mównicy.

Co krzyczą w pani kierunku?

"Nie jesteś Polką", "idiotka", "Ukrainka", "Żydówka", "Niemra"...

Próbowała im pani powiedzieć, by przestali?

Reaguję, ale w momencie gdy to robię, a robię to spokojnie, to i tak jestem uważana za wichrzycielkę. Ale nigdy nie przekroczyłam granicy: nigdy nie potraktowałam kogoś bez szacunku.

Nazwała pani Kaczyńskiego tchórzem.



Niczego. Każda rzecz, która się wydarzyła, każdy błąd i potknięcie, musiały się wydarzyć, żeby się czegoś nauczyć. Wszystko jest po coś. To filozofia, której trzymałam się także wcześniej, gdy przez 7 lat byłam szefową serwisu konsumenta w dużej, międzynarodowej firmie. Najważniejszą rzeczą jest konstruktywna krytyka, a nie pochwały.

Zapytam inaczej: co panią najbardziej rozczarowało w polityce?

Media. Patrzenie na to, jak kreują rzeczywistość, której nie ma, jest przerażające. Jak dają się wodzić za nos.

Na przykład?

Szerzej to opiszę w mojej książce, przez te kilka lat w Sejmie zabrałam sporo materiałów, robiłam notatki, zdjęcia, filmiki... Jestem socjolożką, to było nieuniknione. Tematów do opisania jest bardzo dużo. Jednym z nich jest to, jak zniszczono Nowoczesną.

Ma już pani roboczy tytuł książki?

Myślałam o "Jak wejść do polityki i nie zwariować". Nie chcę zrobić tabloidu, lecz pokazać, jak to wyglądało naprawdę. Bez dziennikarskich komentarzy i piętrowych narracji. Chcę pokazać, że bycie posłem to bardzo ciężka praca, której często nie widać. Dlatego szlag mnie trafia gdy słyszę teksty, że posłowie biorą pieniądze za nic.

Tyle że istnieją posłowie, którzy ograniczają się do minimum.

Policzyliśmy ostatnio w moim biurze ile miałam samych indywidualnych spotkań z mieszkańcami regionu. Okazało się, że 518. To więcej niż jedno na trzy dni, a przecież było też mnóstwo innych działań. Od podejmowanych po cichu interwencji poselskich po głośny 40–dniowy protest w Sejmie.

Tymczasem media interesują się jakimiś skrajnymi lub dziwnymi sytuacjami, takimi jak "Atlas kotów". To dla mnie niepojęte.

Media nie zwracały uwagi na mój sejmowy zespół ds. walki z mową nienawiści. Dopiero po zamachu na Pawła Adamowicza dziennikarze się ocknęli. Podobnie aż rok musiałam przebijać się do mediów z tematem ukrywania pedofilii kleru. To była mrówcza praca.

Do dziś pamiętam reakcję części posłów Nowoczesnej, gdy podniosłam temat pedofilii w kościele. Usłyszałam, że zwariowałam i chcę wysadzić partię w powietrze. Za wariatkę wzięto mnie też wtedy, gdy powiedziałam, że chcę jechać do papieża. Wręczyliśmy mu raport o tym, kto w polskim kościele kryje pedofilów. Papież Franciszek nie będzie mógł powiedzieć "nie wiedziałem".

Jak zmieniły panią te 4 lata w Sejmie?

Nie zmieniły. Moi znajomi mówią, że nie widzą różnicy między Aśką przed i po wejściu do Sejmu.

Rok temu mojego środkowego syna potrącił samochód. Gdy przyjechałam na miejsce, zostałam rozpoznana jako posłanka. Sprawca wypadku dzwonił do nas codziennie. Może się bał, że pójdę z tym do prasy albo w inny sposób wykorzystam "poselskie" wpływy? Po pierwsze nigdy bym tego nie zrobiła, po drugie liczył się i liczy tylko syn. Wszystko całe szczęście skończyło się dobrze.

W tym roku ten syn został mistrzem Polski w wioślarstwie, w ósemce. Bardzo jestem z niego dumna. Z pozostałej dwójki oczywiście też.

Mówiła pani, że odbyła ponad 500 indywidualnych spotkań. Z jakimi sprawami przychodzą do pani mieszkańcy regionu?

To zazwyczaj kwestie lokatorskie, bytowe. Moje biuro jest otwarte od poniedziałku do piątku 8 godzin dziennie, a nie przez dwie godziny w dwa piątki miesiąca. Stoją w nim dwie czerwone kanapy, urządziłam je tak, by goście czuli się jak u siebie, by nie byli onieśmieleni. Często przychodzą wyborcy PiS-u, którzy pocałowali klamkę próbując spotkać się z posłem, na którego głosowali.

Skąd pani wie, że to wyborcy PiS?

Sami mi o tym mówią. Opowiadają na przykład, że byli u posłanki Sobeckiej, ale ona im nie pomogła. Tak poznałam na przykład Iwonę Hartwich, późniejszą liderkę protestu opiekunów dorosłych osób z niepełnosprawnością. Takie otwarte biuro ma też jednak swoje wady. Dochodziło do wielu podejrzanych sytuacji.

Na przykład?

Do mojego biura pewnego razu wszedł pan z torbą, powiedział, że ma dla mnie pieniądze. Oczywiście od razu wylądował za drzwiami. Myślę, że to była ustawka. Takich przypadków było więcej.

Mimo to to były fajne 4 lata. Jest kilka rzeczy, z których jestem dumna. Jestem na przykład pierwszą posłanką z Polski, która współpracuje z EPF – European Parliamentary Forum for Sexual and Women Rights. To międzynarodowa organizacja, której jestem ambasadorka na Polskę, a która nagłaśnia najważniejsze tematy wolnościowe dotyczące kobiet.

Cieszę się też, że weszłam – na samym początku kadencji – na posiedzenie komisji sprawiedliwości, na którym gościli członkowie Komisji Weneckiej, by pokazać jej członkom, jak naprawdę wygląda sytuacja w Polsce. Jestem też zadowolona ze spotkania z papieżem Franciszkiem. Choć efektów tego drugiego niestety jeszcze nie widać. Niedawno okazało się, że szef fundacji Nie Lękajcie Się, z którą pani współpracowała w obnażaniu przestępczości seksualnej księży, nie jest kryształowy. Miał wyłudzić pieniądze od jednej z ofiar.

Tak, ale temat kościelnej pedofilii już został wywołany. Już nie uda się go zamieść pod dywan. Jeśli komuś się wydaje, że o problemie ucichło, to się myli. Zmiana mentalności już się zaczęła. Przemiany już nic nie zatrzyma - jak w Irlandii. Trzeba być tylko cierpliwym i konsekwentnym.

Staram się taka być i to już przynosi owoce. Wszyscy, którzy mnie zaczepiają na ulicy - ludzie młodzi, w średnim wieku, starsi - mówią właśnie o tym. Dla porównania: w czasie Czarnego Protestu zaczepiały mnie tylko młode dziewczyny.

Często się pani spotyka z wrogością na ulicy?

Tylko 3 razy w czasie całej kadencji. Za każdym razem to były starsze panie. Jedna chciała, bym się odczepiła od Kaczyńskiego, druga powiedziała mojemu 8-letniemu synowi "wstydź się za swoją mamę", trzecia zobaczyła mnie, gdy wieszałam plakaty wyborcze i wykrzyczała, że mnie nienawidzi.

To chyba niezły wynik jak na jedną kadencję?

Tak, ale mój mąż i tak się o mnie boi. Jest w nim lęk, że ktoś mnie skrzywdzi. To uczucie się bardzo nasiliło po zamordowaniu prezydenta Adamowicza.

Nienawiść płynie do mnie głównie przez internet. Cały czas dostaję groźby, w tym groźby śmierci. Straszą, że obleją mnie kwasem, że zniszczą moją rodzinę.

Chcą mnie zastraszyć, bym nie zajmowała się sprawami pedofilii i finansów Kościoła. Muszę ich rozczarować: nie uda im się. Jeśli wejdę do Sejmu, nadal będę to robić. Jeśli nie wejdę, to też będę to robić. Co ciekawe, ostatnio dostałam nagranie rozmowy, na którym jeden z biskupów mówi, że ja, Sekielski i Smarzowski zawarliśmy pakt, by rozwalić kościół.

O którego biskupa chodzi?

Jeszcze nie mogę powiedzieć. Wiem, że cały czas jestem obserwowana.

Skąd taki wniosek?

Bo gdy zawieszę na moim biurze flagę polską lub unijną, to ona jest od razu zrywana. Podobnie tabliczka z moim imieniem i nazwiskiem. Monitoring nic nie daje, twarzy sprawców nie widać, policja jest bezradna.

Ma pani plan B na wypadek, gdyby nie zdobyła mandatu?

Z tyłu głowy, choć sama przed sobą się do tego nie przyznaję. Powrót do niepolitycznego życia byłby trudny biorąc pod uwagę jak drażliwe kwestie poruszałam. Ukrywanie pedofilii w Kościele, finanse kościelne...

Wierzy pani w przewagę wyborczą zsumowanych wyników KO, Lewicy i PSL nad PiS-em?

To nie jest kwestia wiary. Politycy opozycji powinni walczyć do końca, a jej wyborcy głosować i przekonywać innych do głosowania. W tych wyborach każdy jeden głos ma znaczenie. Naprawdę każdy jeden.