Walka wywiadów i zaginione arcydzieło. Były oficer UOP i dziennikarz i ich niesamowita historia

Dawid Wojtowicz
Co stało się ze słynnym "Portretem młodzieńca" pędzla Rafaela Santi? Co ma wspólnego z nim stary list pewnego niedoszłego artysty, byłego przemytnika i współpracownika wywiadu II RP , któremu podczas wojny zlecono tajną misję? Poszukiwaniem odpowiedzi na te pytania zajmują się twórcy "Operacji Rafael", najnowszej powieści zaglądającej za kulisy służb.
O pracy w wywiadzie, zaginionym arcydziele oraz kulisach pracy nad historyczno-szpiegowską książką "Operacja Rafael" rozmawiamy z jej autorami – Marcinem Falińskim, byłym funkcjonariuszem UOP i Agencji Wywiadu, oraz Markiem Kozubalem, politologiem i dzien Materiały prasowe / Wydawnictwo Czarna Owca
O pracy w wywiadzie, zaginionym arcydziele zabranym z polskiego muzeum w okresie II wojny światowej oraz kulisach pracy nad historyczno-szpiegowską książką "Operacja Rafael" rozmawiamy z jej autorami – Marcinem Falińskim, byłym funkcjonariuszem Urzędu Ochrony Państwa i Agencji Wywiadu, oraz Markiem Kozubalem, politologiem i dziennikarzem.

Panie Marcinie, jak wspomina Pan swoją pracę, najpierw w Urzędzie Ochrony Państwa, a następnie w Agencji Wywiadu?

Marcin Faliński: Z dużą sympatią i dumą, również z nostalgią, a czasem smutkiem, bo paru moich kolegów nie żyje, niektórzy z nich stracili życie podczas służby. Cofając się do czasów UOP, to oceniam, że życie prywatne młodego oficera było wówczas skromne, ale atmosfera bardzo dobra, a różne, powiedzmy przywileje socjalne, wyższe.

To było najważniejsze?

Marcin Faliński: Nie, najważniejsze było wsparcie i profesjonalizm starszych kolegów – oficerów. Wtedy młody oficer uczył się na konkretnych przykładach operacji, o których można byłoby nakręcić filmy. Były wśród nich i takie, o których wiele znanych powszechnie osób nie chciałoby, aby o nich wspominać. Zresztą, niektóre operacje doczekały się powieści.

Jak zakończyła się Pana przygoda z UOP-em?

Marcin Faliński: Lata 90. to był ważny okres działania polskiego wywiadu. Pamiętam czerwiec 2002 roku. Znalazłem się w delegacji wydziału na ostatnim spotkaniu z ostatnim Dyrektorem Zarządu Wywiadu UOP – gen. Bogdanem Liberą. To było około godziny 22.00, a jemu zostały dwie godziny służby jako szefowi wywiadu. Było to duże przeżycie nie tylko dla mnie.

Dlaczego?

Marcin Faliński: Pewien świat się wtedy skończył. Z czasem do działania wywiadu coraz bardziej zaczęła wchodzić polityka. Nie polegało to jednak na stawianiu zadań dla wywiadu przez polityków. Weszła personalnie. Pewne zasady zaczęły się chwiać, ale tego nie było jeszcze tak wyraźnie widać.

Wspomniał Pan o zasadach. Co miał Pan na myśli?

Marcin Faliński: Jestem przekonany, że ciągłość doświadczeń, wzorców, solidarności pokoleniowej oficerów oraz etosu oficera są niezbędne dla właściwego funkcjonowania służb specjalnych, niezależnie, o jakim kraju i jakich czasach mówimy.

Która z operacji wywiadowczych przeprowadzonych za granicą utkwiła Panu szczególnie w pamięci?

Marcin Faliński: O takich sprawach się nie mówi. To oczywiste [śmiech]. Ale można uogólnić, że w pamięci najbardziej zapadają takie, w których oficer wywiadu ociera się o ludzką tragedię, ból, cierpienie i śmierć. Ale również takimi, które rozgrywają się na bieżąco i jest o nich głośno. Działanie w takim środowisku daje poczucie dobrze wykonanej pracy.

A czy coś może zepsuć to uczucie?

Marcin Faliński: To, że oficer pozostaje z nim zwykle sam na sam. Dlatego dobrze, jak może podzielić się nim z przełożonym, czy realizującym dane zadanie kolegą lub koleżanką.

Na podstawie swoich doświadczeń w polskim wywiadzie napisał Pan książkę "Operacja Rafael", która opowiada o walce wywiadów na tle poszukiwań "Portretu młodzieńca" Rafaela Santi. Czemu fabułę swojej debiutanckiej książki osnuł Pan wokół tajemnicy tego zaginionego arcydzieła?

Marcin Faliński: To proste. Ponieważ spotkałem się z tym zagadnieniem za granicą.

Panie Marku, a dlaczego Pan uznał, że historia tego obrazu to świetny materiał na książkę i to jeszcze podpisaną Pana nazwiskiem?

Marek Kozubal: Od kilku lat na łamach "Rzeczpospolitej" opisuję historie utraconych w czasie ostatniej wojny dzieł sztuki. Niektóre z nich udaje się odnaleźć dzięki pracy dziesiątków miłośników historii. Moim zdaniem ta powieść może nieść w sobie ładunek edukacyjny, zainteresować tym szersze grono poszukiwaczy skarbów. Popularyzacja wiedzy pozwoli na znalezienie dzieł utraconych. Bo one niekiedy znajdują się obok nas, chociaż sami tego nie wiemy.

„Portret młodzieńca” Rafaela Santi to wyjątkowe dzieło sztuki, które zaginęło wiele lat temu, ale ciągle rozpala ono naszą wyobraźnię. Gdy zatem usłyszałem o poszukiwaniu tego arcydzieła w Iraku przez polski wywiad uznałem, że sprawa jest na tyle ciekawa, że warto połączyć siły, aby na nowo odczytać losy tego zabytku, a także pokazać kulisy działania służb specjalnych. I to się nam chyba udało, kilka mitów na ich temat się rozpadło.

Jeżeli ktoś zapyta dlaczego nie jest to reportaż lub dokument , odpowiem wprost - nie znaliśmy odpowiedzi na wszystkie pytania, ale też nie wszystko mogliśmy ujawnić.
Historia zaginionego obrazu "Portret młodzieńca" Rafaela Santi stała się kanwą dla powieści "Operacja Rafael"Wikimedia Commons
Obraz "Portret młodzieńca" do dziś nie został odnaleziony. Abstrahując od wizji literackiej, macie Panowie prywatną teorię, co mogło się z nim stać?

Marcin Faliński: Niewykluczone, że "Portretem młodzieńca" cieszy się właściciel jakiejś skrytki bankowej, albo jest w posiadaniu Rosjan. Obrazu nie można sprzedać legalnie, więc jeśli wypłynie, to tylko przez przypadek albo zbieg jakiś wydarzeń. Właśnie o takiej sytuacji jest nasza opowieść.

Marek Kozubal: Jestem przekonany, że ten obraz nie został zniszczony, znajduje się w prywatnej kolekcji i jest ukryty w sejfie. Albo … co równie prawdopodobne skrywają go mury któregoś z rosyjskich magazynów, w których zgromadzone są zrabowane w czasie wojny dzieła sztuki. Wiemy, że arcydzieła, które powinny zostać zwrócone do Polski, znajdują się m.in. w moskiewskim muzeum Puszkina. Z oczywistych powodów dzisiaj Polska nie ma szans na ich odzyskanie.

Głównym bohaterem książki jest major Łodyna, doświadczony oficer polskiego wywiadu. W jakim stopniu postać ta stanowi odbicie jednego z autorów? Innymi słowy, ile Marcina Falińskiego jest w majorze Łodynie?

Marcin Faliński: W majorze Łodynie – tego nie będę zaprzeczał, mojej osoby jest dużo.

Panie Marku, jakby Pan przybliżył naszym czytelnikom postać majora Łodyny? Proszę jednak uważać na słowa, bo wychodzi na to, że będzie to też charakterystyka Pana Marcina [śmiech]

Marek Kozubal: Z Marcinem znamy się od wielu lat – jeszcze od studiów, więc nie boję się, że się obrazi. A na poważnie – bohater powieści major Łodyna to doświadczony oficer polskiego wywiadu, który porusza się w labiryntach trudnych spraw, balansując na granicy prawa. Człowiek dociekliwy, doskonale potrafiący radzić sobie w trudnych sytuacjach, a jednocześnie otwarty i wrażliwy. Jeżeli miałbym narysować jego postać – przypominałby Bonda z pierwszych filmów tej serii, w takiej wersji soft.

Historia rozgrywa się na dwóch planach czasowych – nie tylko w czasach współczesnych, ale także w okresie II wojny światowej. Bohaterem części historycznej jest Mieczysław Kleiner, współpracownik wywiadu II RP. Jakim wyzwaniem pisarskim dla Panów było pisanie rozdziałów przedstawiających misję tej postaci?

Marcin Faliński: Ta postać oparta jest na prawdziwej postaci i jego wspomnieniach. To dziadek współautora powieści Marka Kozubala. Staraliśmy się, aby ta postać została zbudowana na doświadczeniu pokoleniowym wielu polskich żołnierzy tułaczy, rozdartych wewnętrznie, pragnących miłości, spokoju, ucieczki od koszmaru wojny.

Marek Kozubal: Postać bohatera książkowego ciosaliśmy, opierając się na rzeczywistej postaci. Wzorem dla tego bohatera był mój dziadek Marian Klajner – uczestnik wojny obronnej 1939 roku, który uciekł z obozu jenieckiego i wszedł w struktury konspiracji, był żołnierzem Kedywu AK – wykonywał zadania specjalne m.in. wyroki, trafił też do łagru na terenie Związku Sowieckiego.

Czerpaliśmy z jego niepublikowanych wspomnień. Rysując tę postać, chciałem mu oddać hołd za to co robił, a także jak mnie ukształtował. Losy żołnierzy opisywaliśmy w oparciu o wiele zachowanych do dzisiaj, ale mało znanych wspomnień z ich tułaczki po Rosji i Bliskim Wschodzie.

Czyli losy tej postaci traktujecie Panowie też jako komentarz do tamtej skomplikowanej rzeczywistości?

Marcin Faliński: Jest to postać, która przeżywa wspaniałą podróż z Polski przez kawał świata, w czasie której spotyka dobrych i złych Ukraińców, mądrych i głupich Żydów, przyzwoitego czerwonoarmistę, przyjaznych Arabów, wrogich Kurdów, refleksyjnych i rozsądnych Niemców i Polaków – wśród których są zarówno złodzieje, zdrajcy, karierowicze, jak i imprezowicze, zgrywusy, marzący o atrakcyjnych kobietach. Bo takie jest życie.

Marek Kozubal: Rysując Losy Kleinera, potraktujmy to jako taki swoisty wyrzut sumienia i opisania tego, co spotkało Polskę i Polaków po 1945 roku.
Książka "Operacja Rafael" dostępna jest w księgarniach od 16 października 2019 r.Wydawnictwo Czarna Owca
Akcja książki rozpoczyna się w Iraku, potem przenosi się do Warszawy. Do jakich jeszcze krajów powieść zabiera czytelników?

Marcin Faliński: Związek Radziecki, w tym Ukraina, Kazachstan, Uzbekistan, Turkmenistan, Iran, Irak, Palestyna, Niemcy, Austria, Izrael, Turcja. Wszędzie byłem.

Który z nich był dla Panów najbardziej fascynujący?

Marcin Faliński: Irak, a w zasadzie iracki Kurdystan zdecydowanie najbardziej mnie do dzisiaj fascynuje. Ostatnio byłem tam na feriach zimowych. Zachowało się tam wiele śladów po polskich żołnierzach. Zupełnie nieznanych, to również temat na następną powieść szpiegowską. Choć klimat postsowieckiego społeczeństwa muzułmańskiego w Azji Centralnej również jest niezwykle interesujący.

Marek Kozubal: Kuwejt mógł oczarować swoją nowoczesnością i otwartością. Ale na mnie jednak wrażenie zrobił Kazachstan, w którym miałem okazję obejrzeć muzeum w posowieckim łagrze dla kobiet. Opowieści, które tam usłyszałem były przerażające. Głód, zimno, przemoc i gwałty ze strony strażników – tak wyglądała codzienność „sowieckiego raju” na stepie. Do dzisiaj są tam ślady kobiet, które nosiły polsko brzmiące nazwiska.

Powieść szpiegowską napisaliście Panowie razem. Jak wyglądała praca nad książką?

Marcin Faliński: Generalnie za sprawy i część historyczną odpowiadał Marek. Takie było założenie. Ale szybko się zmieniło. I po prostu pisaliśmy, jakkolwiek to by brzmiało, razem. To były dwa lata naszej pracy. Takiej książki nie da się napisać szybko, w dodatku siedząc za biurkiem.

To może od Pana Marka dowiem się kulis pisania książki na cztery ręce? Łatwiej pisać w pojedynkę czy jednak we dwójkę? Zdarza się, że wizje współautorów się rozmijają?

Marek Kozubal: Nie do końca, bo na początku była burza mózgów, z której wyszliśmy ze szkieletem – swoistym scenariuszem powieści. Na początku umówiliśmy się, że ja skupię się na wątku historycznym, a Marcin – współczesnym. Potem wszystko się mieszało, obydwaj nasycaliśmy książkę treścią i kolejnymi pomysłami. Uzupełnialiśmy się.

Cóż, przed laty w "Gazecie Wyborczej", a potem "Rzeczpospolitej" wraz z Janką Blikowską tworzyliśmy chyba jeden z lepszych tandemów dziennikarskich – pisząc o przestępczości zorganizowanej w Warszawie. Dla mnie praca we dwoje nie była, ani niczym nowym, ani tym bardziej sprawiającym jakieś poważniejsze problemy.

Z jakich materiałów źródłowych korzystaliście Panowie, pisząc "Operacje Rafael"?

Marcin Faliński: Na końcu książki jest posłowie, w którym opisane jest to zagadnienie. Dla mnie najbardziej wartościowymi i zarazem wzruszającymi materiałami była korespondencja od różnych osób, prywatne rozmowy oraz rękopisy. Właśnie w nich czuć było pewną magię. Podobną sytuację i takie odczucia opisaliśmy właśnie w czasie poszukiwań Łodyny.

Marek Kozubal: Praca dziennikarska, ale też w tym przypadku nad książkę daje ten komfort, że można korzystać praktycznie z wszystkich źródeł. W przypadku "Operacji Rafael" nie były to tylko wspomnienia, relacje, opracowania naukowe. Dużo rozmawiałem też z ekspertami, ale też sięgnąłem po materiał zdjęciowy i filmowy – obejrzałem wiele niemieckich kronik filmowych, poznałem też muzykę tamtych czasów. Marcin miał możliwość zapoznania się także z prywatną korespondencją żołnierzy z armii generała Władysława Andersa.

Skoro źródłami była m.in. prywatna korespondencja, to czy mógłbym usłyszeć jedną z takich poruszających historii?

Marcin Faliński: Kiedyś otrzymałem maila od wnuka żołnierza z armii generała Andersa, który zginął w Iraku. Prosił o informację o grobie jego dziadka, o cokolwiek namacalnego.

Namacalnego?

Marcin Faliński: Pytał o możliwość dotarcia kogoś na miejsce, dotknięcia, może zrobienia zdjęcia. Prosił również o informacje, w jakiej okolicy spoczywa jego dziadek, jak wygląda ukształtowanie terenu, jak pachną tamtejsze kwiaty, jakie rosną drzewa. Przypomnę, że wówczas i częściowo teraz był to teren kontrolowany przez terrorystów z Państwa Islamskiego.

Jak zakończyła się ta historia?

Marcin Faliński: Udało się. To było wspaniałe uczucie. Dlatego wspominamy w książce tego wówczas młodego chłopaka, który spoczywa gdzieś pod resztką zarosłego obelisku z orłem w koronie, w miejscu, gdzie kiedyś był największy polski cmentarz, w Chanakin.

Powieść szpiegowska zdobywa coraz większą popularność nad Wisłą. Jakich autorów tego gatunku poleciliby Panowie swoim czytelnikom? Macie jakieś swoje ulubione tytuły?

Marcin Faliński: To, że moim ulubionym autorem jest Vincent. V Severski i dlaczego, nie muszę tłumaczyć. Proszę się domyślić albo doczytać w jego serii "Nielegalnych", czyli tzw. trylogii plus. W naszej powieści jest kilka odniesień do bohaterów książek Severskiego i niego samego. To takie mrugnięcie okiem do czytelnika.

Ktoś jeszcze jest dla Pana inspiracją?

Marcin Faliński: Mógłbym tu wymienić La Carre, Forsytha, Clancego. Ale powiem coś, co będzie może niepopularne i kontrowersyjne dla recenzentów literatury. Lubię twórczość Alistaira MacLeana, również poprzez pryzmat filmowy. Nie jest to jakaś wielka literatura. Ale cenię ją właśnie za konstrukcję poznawczą i wartkość akcji.

Co należy rozumieć przez "konstrukcję poznawczą"?

Marcin Faliński: Kiedyś zwiedzałem z przyjaciółmi przez kilka dni południe Francji. Przewodnikiem była jedna z jego powieści "Tabor do Vaccares". Była tak dokładna w swoich opisach, że nawet zgadzał się konkretny widok przez okno z pewnego stolika w hotelowej restauracji. To było w Les Baux-de-Provence, a przypomnę książka była pisana przed erą internetu. Właśnie taka jest też "Operacja Rafael". Może służyć jako przewodnik po wielu miejscach.

Panie Marku, proszę opowiedzieć o swoich literackich gustach.

Marek Kozubal: Staram się poznawać te książki, które wydają się ciekawe. Czytam dużo opracowań historycznych – głównie brytyjskich autorów, lubię dobry kryminał – w tym przypadku wzorem byli dla mnie Stieg Larsson oraz Henning Mankell. Ostatnio przeczytałem doskonały reportaż o wojnie w Afganistanie napisany przez amerykańskiego weterana Clintona Romesha "Czerwony pluton". Wybieram książki prawdziwe, w których autor stopniuje napięcie, są emocje, ale jest też jakaś tajemnica, a bohater wymyka się utartym schematom.

Czy zamierzacie Panowie kontynuować twórczość literacką, tworząc np. sequel "Operacji Rafael"?

Marcin Faliński: Już ją kontynuujemy. Pewne wątki zamykamy, inne wyjaśniamy. Niektóre postaci będą głównymi bohaterami, inni drugoplanowymi. Można zdradzić, że akcja zacznie się w sierpniu 1939 roku.

A gdzie będzie się rozgrywać akcja następnej powieści?

Marcin Faliński: W Bieszczadach, potem przeniesie się na tereny kurdyjskie w Iraku i do Palestyny w 1943 r., by współcześnie przenieść się do Wenezueli, Danii, USA, Rumunii, a potem cofnąć na chwilę do lat 60. do Polski, Czechosłowacji, Węgier i Austrii. Ale czy to się uda? To zależy od czytelników.

Marek Kozubal: Mamy nadzieję, że spodobają im się nasi bohaterowie. W końcu zależy to również od Wydawnictwa Czarna Owca, bo ciężko wyobrazić sobie, abyśmy wydali kontynuację gdzie indziej.

Artykuł powstał we współpracy z Wydawnictwem Czarna Owca