Chicago w szoku po masakrze, jakiej dokonał Polak. "Diabeł na sterydach"

Tomasz Ławnicki
Początkowo przed domem przy 6733 West Irving Park Road w Chicago stanęły cztery białe krzyże. Gdy w szpitalu zmarła kolejna ofiara masakry, postawiono kolejny krzyż. Na każdym imię i nazwisko ofiary. Wszyscy zamordowani to sąsiedzi sprawcy, 66-letniego Polaka Krzysztofa M.
Polak sprawcą masakry w Chicago. Fot. screen ze strony YouTube.com / CBS Chicago
Z zimną krwią
Na polonijnych forach komentarze pełne rozpaczy mieszają się z pełnymi oburzenia żądaniami kary śmierci. Mieszkający w Chicago Polacy podają dalej także prośbę o finansową pomoc w zorganizowaniu pochówku jednej z ofiar. Nikt nie jest w stanie zrozumieć, jak mogło do tego dojść. I każdy pyta – czy musiało.

Dramat rozegrał się w sobotę ok. 5.30 popołudniu w dzielnicy Dunning w północno-zachodniej części Chicago. Według ustaleń policji Krzysztof M. wszedł do mieszkania na pierwszym piętrze należącego do jego pochodzących z Bułgarii sąsiadów. Zastał ich przy stole, gdzie jedli obiad. Z zimną krwią zastrzelił wszystkie cztery osoby.


Potem poszedł piętro wyżej, gdzie mieszkała pochodząca z Ełku Polka, Jolanta Topolska. Do niej oddał dwa strzały – najpierw wycelował w brzuch 53-letniej sąsiadki, potem, gdy usiłowała uciec, wymierzył broń w tył głowy.
Kobieta trafiła do szpitala w krytycznym stanie. Lekarzom nie udało się jej uratować, zmarła dzień później.

Odłożył broń: "Ja to zrobiłem"
Cudem śmierci uniknął jej syn, który też był w mieszkaniu. Jemu udało się ukryć przed strzałami. Sam sprawca natomiast nigdzie nie uciekał. Poszedł do swojego mieszkania, broń odłożył na stoliku, a gdy nadjechała policja, wyszedł przed budynek i sam oświadczył funkcjonariuszom, że to po niego przyjechali. "Ja to zrobiłem" – przyznał.

W jego mieszkaniu znaleziono notatki wskazujące, że zbrodnię planował. Na jednej nalepionej na drzwiach napisał po polsku: "Bez litości. Pamiętaj, cokolwiek ci zrobią, ty sam to kontrolujesz, nie oni. Wystarczy. Musicie za to zapłacić". Na drugiej napisał: "Jutro. Bez litości, bez głupiego wahania. Pamiętaj, kim jesteś. Pamiętaj, co to gówno ci robi. Wystarczy". Chicagowskie media pełne są relacji z 6733 West Irving Park Road oraz z sali sądowej, gdzie sędzia hrabstwa Cook absolutnie nie zgodził się na wypuszczenie Krzysztofa M. za kaucją, nazywając go "diabłem na sterydach". Opisują broń, jaką posiadał Polak (kaliber 40) i zastanawiają się, w jaki sposób wszedł w jej posiadanie.

Był ciepły i miły, zamienił się w potwora
Z tego, co mówią sąsiedzi, ale i z samych pozostawionych przez Krzysztofa M. notatek, można wnioskować, że mężczyzna miał problemy psychiczne. Zatem broni mieć nie powinien (a pozwolenie posiadał).

Sąsiedzi nie mają wątpliwości, że tego dramatu można było uniknąć. Z ich komentarzy na Facebooku i relacji w polonijnej prasie wynika, że problem z Krzysztofem M. od paru lat narastał.
West Irving Park Road to rejon gdzie mieszka wielu Polaków. Tu znają się niemal wszyscy. I wiele osób wiedziało, jak zmieniał się Krzysztof M., który mieszkał tu od 15 lat. Zanim przeszedł na emeryturę pracował jako kierowca ciężarówki.

Jeszcze w 2015 r. sąsiedzi określali go jako ciepłego, miłego człowieka. Potem jednak z wieloma z nich popadł w konflikt. Sygnałem alarmowym powinno być to, co stało się kilka miesięcy przed masakrą. W sierpniu Krzysztof M. zaatakował 22-letniego syna Jolanty Topolskiej, uderzył do w twarz. Wówczas na miejsce wezwano policję, ale 66-latek nie został aresztowany. Okolicznością decydującą było to, że nie był wcześniej karany.

"Krzesło i tyle w temacie"
– Dlaczego nie sprawdzono wtedy, czy ma broń, choć były podejrzenia, iż sprawca ma problemy psychiczne? – pytają dziś okoliczni mieszkańcy. Wiadomo, że ofiar mogło być o wiele więcej – feralnego dnia Krzysztof M. dobijał się do jeszcze jednego mieszkania, w którym żyła polska rodzina. Całe szczęście nie było ich w środku. Gdyby byli w mieszkaniu, zapewne ich los byłby podobny.
Z opinii, jakie krążą na polonijnych forach, wynika, iż dla wielu osób ewentualna choroba psychiczna Krzysztofa M. nie ma znaczenia. Żądają dla niego kary śmierci.

"Brak słów. Krzesło i tyle w temacie", "Tym biednym ludziom nic już życia nie przywróci. Wyrwać chwasta i tyle" – czytamy w komentarzach na profilu chicagowskiego polonijnego radia Deon. Kara śmierci wciąż obowiązuje i jest wykonywana w wielu stanach USA. W stanie Illinois, gdzie leży Chicago, została zniesiona całkiem niedawno – w 2011 r.

Pogrzeb w Polsce
Jolanta Topolska zostanie pochowana w Polsce. Aby znaleźć pieniądze na transport ciała, przyjaciele zamordowanej zorganizowali zbiórki pieniędzy. Oczekiwane sumy już prawie zostały zgromadzone.
Więzienie zamiast szpitala psychiatrycznego
"Masowa strzelanina w budynku przy West Irving Park jest tragiczna i wydawałaby się niewyobrażalna, gdyby nie to, że tego typu sytuacje wydarzają się zbyt często – nie tylko tutaj, ale w całym naszym kraju” – napisała burmistrz Chicago Lori Lightfoot z Partii Demokratycznej. Burmistrz złożyła kondolencje rodzinom ofiar i zapewniła, że będzie kontynuować starania, aby ograniczyć dostęp do broni osobom z problemami psychicznymi.

Pod wpisem pani burmistrz pojawiły się komentarze, że w USA niestety państwo nie zapewnia taniej i efektywnej pomocy osobom, które wymagają opieki psychiatry. Stąd potem tego typu tragedie. "Więzienie hrabstwa Cook jest największym szpitalem psychiatrycznym w kraju" – skomentował jeden z mieszkańców Chicago.