Decydujące starcie 2020. Kampania Dudy trwa, a PO zachowuje się jak Komorowski przed porażką

Karolina Lewicka
dziennikarka radia TOK FM, politolog
Andrzej Duda jeździ po kraju i szykuje się do starcia o reelekcję. Po stronie opozycyjnej panuje bierność – kandydata na prezydenta należałoby przedstawić jak najszybciej, tymczasem postawa PO przypomina tę otoczenia Bronisława Komorowskiego z 2015 roku.
Kto wystartuje w wyborach prezydenckich 2020 przeciwko Andrzejowi Dudzie? Fot. Albert Zawada / AG
Kraków, 11 listopada 2014 roku. PiS - podobnie, jak w dwóch poprzednich latach - Święto Niepodległości obchodzi z daleka od tego, co dzieje w stolicy. Jarosławowi Kaczyńskiemu nie jest po drodze ani z narodowcami, ani tym bardziej z prezydentem Komorowskim i jego "Marszem dla Niepodległej”. PiS nie uznaje przecież głowy państwa, „wybranej przez nieporozumienie”. Stąd dziwny rozkrok - wigilia Święta przy pomniku Piłsudskiego, a zaraz potem na Wawel. Tamtego wieczora wydarzenia przyspieszają, bo Kaczyński - dość nieoczekiwanie - prezentuje dziennikarzom kandydata jego formacji na prezydenta. To Andrzej Duda. Do wyborów jest pół roku.


Przez kilka dni żartom nie ma końca. Komentatorzy śmieją się, że szerzej nieznany europoseł będzie się wyborcom mylił z popularnym szefem "Solidarności”, Piotrem Dudą. I że oczekiwania wobec niego nie są wygórowane: ma po prostu - jak to szło w marynarskiej piosence - "na dnie z honorem lec”. Brak szans w starciu z Komorowskim jest przecież dla większości - w tym samego prezesa - "oczywistą oczywistością”. Już wtedy wiadomo też, dlaczego Duda i dlaczego w tym momencie.

Bo potrzebny był ktoś, kto niefrasobliwie podejmie się tej mission impossible (a mocni pisowscy zawodnicy nie mieli ochoty na porażkę, która przykryje cieniem ich indywidualne kariery), a termin był warunkowany aferą madrycką, czyli bolesnym wizerunkowo rozstaniem partii z trójką posłów, w tym rzecznikiem partii, Adamem Hoffmanem. Kaczyński zatem, podczas krakowskiego "spotkania patriotycznego”, zachwala Dudę, jako posiadającego "odwagę i determinację Józefa Piłsudskiego”. Ma on być "kandydatem wszystkich polskich patriotów”.

Belweder, 5 lutego 2015 roku. Czyli cztery miesiące później Komorowski ogłasza, że będzie się ubiegał o reelekcję. Brak pośpiechu w wysiłkach kampanijnych jego współpracownicy tłumaczą tym, że "prezydent musi dokończyć kadencję”. Zresztą, od listopada przy Krakowskim Przedmieściu panuje rozprężenie. Kandydaturę Dudy przywitano z ulgą. Kiedy po pierwszej – świetnej – konwencji Dudy powstaje notatka analityczna, której autor pisze o "dużym potencjale” konkurenta, zostaje okpiona przez najbliższych współpracowników prezydenta.

Kampania od początku będzie niemrawa, dadzą o sobie znać wewnętrzne animozje w partii rządzącej. Podczas wielkanocnego spotkania dla dziennikarzy, jeden z prominentnych polityków mówi mi nawet, że to przegrana Komorowskiego wzmocni szanse PO na wygraną w wyborach parlamentarnych, bo "Polacy nie będą chcieli oddać całej władzy w państwie PiS”. Takie myślenie wówczas obowiązuje.

Jaki był finał tej rozgrywki, wszyscy wiemy. Pięć lat później PiS - który poprzednimi wyborami prezydenckimi rozpoczął swój marsz na szczyt - musi zapewnić reelekcję Dudzie, by zapewnić sobie władzę. To warunek sine qua non dalszego trwania. Tak, jak wybory w 2015 określiły tendencję wznoszącą dla PiS, tak wybory w maju 2020 zdecydują, czy PiS utrzyma się na szczycie, czy z niego spadnie, tłukąc się boleśnie. Jarosław Gowin mówi o tym wprost w Dzienniku Gazecie Prawnej: "Na tym polega plan opozycji: pozbawić nas większości senackiej, odebrać urząd prezydenta, a potem grillować tak długo, dopóki sami nie wystąpimy o skrócenie kadencji. Dlatego najważniejszym obecnie celem naszego obozu jest reelekcja Andrzeja Dudy. Temu muszą być podporządkowane nasze działania przez najbliższe półrocze”. Dla opozycji to też ostatnia szansa na przejęcie kontroli. Potem nastąpią trzy lata bez wyborów.

Zagrzeb, 20 listopada 2019 roku. To w Chorwacji europejscy chadecy wybiorą szefa, następcę Francuza Josepha Daula. Donald Tusk, którego zgłosiła Platforma Obywatelska, raczej nie będzie miał konkurencji. "Ewentualne przywództwo w Europejskiej Partii Ludowej nie powstrzyma mnie przed pełnym zaangażowaniem w sprawy Polski” - stwierdza szef RE, kiedy sprawa staje się oficjalna. W podobnym tonie mówią jego stronnicy i sympatycy w kraju. Bogdan Zdrojewski przekonuje mnie na antenie, że jedno (przewodniczenie EPL) nie przeszkadza drugiemu (start w wyborach prezydenckich). Naprawdę?

Chadecy wyszli z majowych wyborów do PE osłabieni. Stracili kilkadziesiąt mandatów. Wprawdzie razem z socjaldemokratami zachowują pakiet kontrolny, ale w wielu sytuacjach będą się musieli układać z liberałami i/lub Zielonymi. To nie będzie łatwa i prosta kadencja, nowy szef chadeków - w swym brukselskim biurze - będzie miał co robić.

Jak Tusk miałby pogodzić tę pracę z trwającą non stop kampanią prezydencką? Zwłaszcza, że początek kadencji na stanowisku szefa EPP (przełom listopada i grudnia) zbiega się z momentem, kiedy trzeba ogłosić swoją gotowość do walki o Krakowskie Przedmieście i zaraz potem wystartować. Już raz liczono na Donalda Tuska - gdy odchodził do Rady Europejskiej, bliscy mu politycy twierdzili, że będzie nadal trzymał rękę na pulsie spraw krajowych. I tyle go widziano. Praca na wysokim szczeblu, której Tusk w dodatku musiał się nauczyć, wykluczyła jakiekolwiek inne jego zaangażowanie. A kampanii naprawdę nie da się prowadzić na pół gwizdka.

Warszawa, 3 listopada 2019 roku. Posiedzenie Rady Naczelnej PSL. Marek Sawicki od kilku dni przekonuje, by już w tę najbliższą niedzielę powołać sztab wyborczy prezydencki i namaścić prezesa Kosiniaka-Kamysza na kandydata. "Prawyborów na opozycji nie będzie, to już wiemy na pewno” - podsumowuje Sawicki. To prawda, wszystko wskazuje na to, że opozycja nie jest gotowa na wspólnego kandydata. Ludowcy i lewica chcą - po ocenionych jako udane wyborach parlamentarnych - iść za ciosem i budować swoją tożsamość: wystaw swojego kandydata lub giń. Tym bardziej, że wiele wskazuje na to, że ewentualnym wspólnym kandydatem byłby polityk PO. A na to mniejsze ugrupowania nie mają ochoty, nie w I turze, bo atmosfera na opozycji nie jest dobra.

Tymczasem Platforma jest zajęta głównie sobą. Jeśli Schetyna zgłosi kandydaturę Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, to będzie to ruch wyłącznie na potrzeby osobistej ucieczki do przodu, przed żądnymi jego krwi kolegami partyjnymi. Słaby wynik do Sejmu uruchomił te same odśrodkowe tendencje, które pogrążyły partię w hamletyzowaniu po majowej elekcji. Zbierano się całe lato. Teraz też się na to zanosi, a po drodze są jeszcze wybory szefa ugrupowania (swoją drogą, jest zdumiewające, że nikt nie dostrzega tego, że kalendarz wewnętrzny jest niefortunny, bo powoduje kolizję z kalendarzem zewnętrznym i nie proponuje przesunięcia wyborów na "po maju”. Nie, nie teraz. Tylko wtedy, kiedy należało planować strategię na cały kampanijny czteropak). Na razie politycy PO przekonujący, że jest jeszcze "dość czasu”, zachowują się jak Komorowski "dokańczający kadencję”. A czasu nie ma.

Biłgoraj, 22 października 2019 roku. Andrzej Duda zaszczyca swoją osobą tę 26-tysięczną miejscowość w województwie lubelskim. W pierwszych zdaniach przemówienia podkreśla, że "to nie jest dobry znak dla Rzeczypospolitej, że dopiero po trzydziestu latach po raz pierwszy urzędująca głowa państwa przyjeżdża do Biłgoraja, na ziemię, która jest na wskroś polska”. Potem prezydent radzi, by ludzie "nie słuchali tych bzdur”, czyli opozycji straszącej negatywnymi konsekwencjami podniesienia płacy minimalnej do 4 tys. zł. Słuchają go tłumy. Taka kampania Dudy – skrupulatny objazd miast, miasteczek, mieścinek - trwa od pięciu lat. Teraz będzie po prostu jeszcze intensywniejsza. A kandydat / kandydaci opozycji dopiero zaczną, kiedy dokładnie - wciąż nie wiadomo.

Pytanie także o dojrzałość polityczną strony opozycyjnej. Jeśli wystartuje wielu kandydatów, ale zostanie zawarty pakt, że później wszyscy popierają tego, który przejdzie do drugiej tury, to należałoby oczekiwać, że w I turze kandydaci opozycji nie będą się kopać po kostkach, a w II rzucą wszystkie partyjne siły i środki, by wspomóc tego jednego jedynego kandydata. Wolne żarty, prawda?

Nie trzeba być wnikliwym obserwatorem sceny politycznej, by domyślić się, że Lewica i PSL będą próbowały ugryźć kawałek elektoratu KO, a w II turze ograniczą się do smutnych i rytualnych konferencji prasowych, na których zaapelują do swoich elektoratów, by "głosowały na kandydata X”. Poza tym – zapewne palcem nie kiwną. Bo po tej stronie nie ma ani taktyków, ani strategów, którzy byliby władni wyjść poza kilkutygodniowy horyzont czasowy i malutkie interesiki własne. A zatem będzie w maju 2020 roku, jak do tej pory: być może wyborcy opozycji się zmobilizują i zwycięstwo dla opozycji wyszarpią. Ale raczej pomimo tego, co zrobi - lub nie – sama opozycja.