Znał wszystkie utwory na pamięć i wiedział, jak to wykorzystać. Bez niego nie ma polskiej piosenki
Śpiewać każdy mógł zawsze. Jednak dopiero gdy Jonasz Kofta pozwolił Jerzemu Stuhrowi uroczyście “zafałszować” te słowa ze sceny opolskiego amfiteatru, zyskały one swój unikalny charakter. Pomijając komizm mistrzowskiego wykonania, dość zabawny wydaje się fakt, że słowa te ułożył poeta, odpowiedzialny za stworzenie najpiękniejszych i (lub?) najpopularniejszych tekstów w historii polskiej piosenki.
„Równie serio piszę prostą piosenkę, jak i poetycki song – mówi w wywiadzie. – Można to nazwać «wszystkoizmem», i traktować jako słabość, ale przemieszanie stylów, form, konwencji jest cechą naszej epoki. Interesuje mnie to pogranicze; zapisanie obrazu poetyckiego, który będzie funkcjonował jako szlagier i odwrotnie – wyrażenie maksymalnie prostym językiem sofistycznego przełamania piosenki kabaretowej” - cytuje wypowiedź Kofty Piotr Derlatka, autor książki pod tytułem: “Jego portret. Opowieść o Jonaszu Kofcie”.
Warto zaznaczyć, że “Jego portret” to pierwsza tak dokładnie udokumentowana książka o autorze “Pamiętajcie o ogrodach”, “Wakacji z blondynką”, “Radości o poranku” i ponad 600 innych tekstów, które Kofta tworzył niemal dla wszystkich gwiazd estrady lat 60. i 70.: Hanny Banaszak, Łucji Prus, Zdzisławy Sośnickiej, Maryli Rodowicz, Ireny Santor, Czesława Niemena, Jerzego Połomskiego.
Fot. archiwum rodzinne Kofty
“Czy czuł się tekściarzem dostarczającym piosenek do kabaretu, rzemieślnikiem, czy jednak poetą? Mówił autoironicznie o sobie «tekściarz», pozornie lekceważył swoją pracę, pozował na błazenka, choć był lirykiem najczystszej wody”.
Kofta rzeczywiście był kimś więcej niż tylko rzemieślnikiem, który potrafił sprytnie dopasowywać słowa do nut. Zakładał “Kabaret pod Egidą”. Wraz ze Stefanem Friedmannem stworzył niezapomniane cykle satyryczne: “Fachowcy” i “Dialogi na cztery nogi”, a z Janem Pietrzakiem “Duety liryczno-prozaiczne”. Publikował ironiczne teksty w “Polityce”, wcześniej w “Szpilkach” czy “Płomyku”. Był autorem sztuk teatralnych, pisał słowa do muzyki w filmach. Studiował na Akademii Sztuk Pięknych, ale nigdy nie odebrał dyplomu.
Jonasz Kofta i Stefan Friedmann•Fot. archiwum rodzinne Kofty
Triumf tekściarzy — Opole 77’
Festiwal Polskiej Piosenki w Opolu, rok 1977. Kofta przechadza się od jednego końca sceny do drugiego — zwiewnie i płynnie, bujającym się, nieco “weselnym” krokiem. Jest uśmiechnięty od ucha do ucha.Nic dziwnego: jako dyrektorowi artystycznemu festiwalu udało mu się zgromadzić na jednej scenie najgorętsze w tamtym momencie nazwiska: przy pianinie siedzi Marek Grechuta, który intonuje “Pamiętacie o ogrodach” - pierwszy wielki przebój Kofty. Na scenie pojawiają się Łucja Prus, Maryla Rodowicz, Bogusław Mec - pierwszy wykonawca piosenki “Jej portret”.
Festiwal w 77. roku to dla Kofty najwyższy moment w karierze. Dość powiedzieć, że powyższy fragment to część koncertu “Nastroje, nas troje”, a wspomniany tercet to właśnie Kofta oraz Osiecka i Młynarski.
Przegląd piosenek wielkiej tekściarskiej trójki to tylko jedno z wydarzeń, które przeszło do historii tego pięciodniowego wówczas festiwalu. Dla publiczności, przyzwyczajonej do zamkniętej w sztywne konferansjerskie ramy określonej konwencji stylistycznej, pomysły Kofty były, lekko mówiąc, kontrowersyjne. Jonasz uparł się na przykład, aby do repertuaru jednego z koncertów dopuścić “Kolorowe jarmarki” Janusza Laskowskiego.
“Wojtek Młynarski nigdy w życiu nie dopuściłby tego utworu do konkursu – uważałby, że to nie wypada! A Jonasz wyczuwał gust publiczności i nie widział w tym nic złego. Potrafił oswoić kicz i dać go ludziom, zupełnie się tego nie bał! (...) W Opolu bardzo liczyła się nagroda dziennikarzy i wtedy my daliśmy ją Laskowskiemu na złość jury. Podobała nam się odwaga Jonasza – to, że dotąd takiej piosenki na festiwalu nie było!” – Derlatka cytuje w książce słowa Marii Szabłowskiej.
Jonasz Kofta w czasach liceum•Fot. archiwum rodzinne Kofty
“Przydałoby się, żeby na końcu ten techniczny przenoszący mikrofony zaśpiewał» – powiedziałem. «A cóż to za problem?» – odparł Jonasz. Wziął serwetkę ze stolika i zaczął coś smarować na tej serwetce. To było “Śpiewać każdy może” - wspomina aktor.
Fakt, że Kofta potrafi na poczekaniu wymyślić utwór czy wiersz imponował wielu. Sytuacji podobnych do tej wspomnianej przez Stuhra Derlatka opisuje wiele. Bardziej jednak niż na błyskotliwość, są one dowodem na genialną pamięć Kofty.
Kiedyś po piosenkę zgłosili się do niego Michał Bajor i Włodzimierz Korcz. Ten ostatni spotkał się z Koftą w SPATiF-ie. Kofta zasugerował, że poprzedniego wieczoru wymyślił piosenkę dla Bajora, ale jeszcze jej nie spisał. Rozentuzjazmowany Korcz poleciał do kiosku po zeszyt i ołówek, posadził Koftę przy stoliku i kazał pisać. “Napiłbym się” – odpowiedział Kofta. Kompozytor posłusznie zamówił kolejkę. I kilka następnych. Poeta tekst spisał. Tak powstało “Popołudnie”, które Bajor umieścił na swojej płycie.
Kiedy po kilku latach Korcz postanowił zarejestrować utwór w ZAiKS-ie, okazało się, że Kofta za słowa do “Popołudnia” tantiemy pobiera już od… 15 lat. “Wtedy zrozumiałem: Jonasz wcale nie wymyślił "Popołudnia" dla mnie. Chciał się po prostu napić…” — wspomina Korcz.
Pić Kofta musiał często. Jego problemy z alkoholem zaczęły się we wczesnej młodości. Czy to zasługa jego nostalgicznej, lekko neurotycznej osobowości, czy raczej matki, która nikomu, nawet nastoletniemu Jonaszowi, nie odmawiała kieliszeczka nalewki — nie wiadomo.
Faktem jest, że Kofta poskromił nałóg na kilka lat — dokładnie siedem, kiedy intensywnie angażował się w życie rodzinne opiekując się żoną Jagą i synkiem Piotrkiem. Pić zaczyna ponownie, paradoksalnie, w najszczęśliwszym dla siebie, jako twórcy, momencie: kiedy zaraz po sukcesie Festiwalu w Opolu przyszedł kolejny: nagroda Grand Prix Festiwalu w Sopocie za piosenkę “Kochać aby żyć” wykonywaną przez Zdzisławę Sośnicką. Kofta świętuje — do utraty świadomości.
Jaga Kofta z synem Piotrem•Fot. archiwum rodzinne Kofty
Słowa piszą się same — Opole 1980’
Trzy lata później, ta sama publiczność, która po równo rozdzielała oklaski pomiędzy wykonawców, kompozytorów i autorów tekstów piosenek, kompletnie zmieniła front. Na opolską scenę wkracza zespół Maanam i obwieszcza nadejście nowej fali — zespołów samowystarczalnych — również, a może zwłaszcza, tekstowo.
“Występ ten uznano za szokujący i rewolucyjny: Maanam zaprezentował coś, czego do tej pory publiczność festiwalowa nie oglądała. Jest inny pod względem muzycznym, tekstowym, inne są specyfika wykonania czy image artystów. Zespół okrzyknięto głosem pokolenia, zwrócono też uwagę na autorskie teksty Kory. Dla poetów piosenki jest to przełom. W sensie negatywnym, niestety. Jonasz i jego koledzy po piórze zaczynają rozumieć, że instytucja tekściarza przestaje funkcjonować” - komentuje Derlatka.
Lata 80. to czas przemian oczywiście nie tylko w kwestiach muzycznych. Społeczna rzeczywistość kipi od niepewności. Kofta nie potrafi odnaleźć się w takich czasach:
“Jonasz jest rozczarowany. W obecnej sytuacji politycznej nie widzi powodów ani
do śmiechu, ani do pisania satyry. Snuje się po mieście. Pije, odwiedza znajomych,
często w nocy. „To był jego bohemiański tryb życia. Dzwonek do drzwi. Druga w nocy. Otwieram. W drzwiach stoi Jonasz i pyta: «Czy ja mogę wejść i ogrzać stópki pod kołderką?» – cytuje słowa Magdy Dudzińskiej autor “Jego portretu”.
Alkoholizm nie jest jedyną chorobą, z jaką zmaga się Kofta. Guzek w okolicach ucha okazuje się zmianą nowotworową. Złośliwy rak ślinianek upośledza cały jego aparat mowy, a radioterapia niszczy struny głosowe — do śmierci w 1988 roku będzie mówił głównie szeptem.
“Czasie mój groźny i bezsenny / Ślę ci swój uśmiech popromienny” - taką fraszkę publikuje w swojej kolumnie, którą prowadzi na łamach “Polityki”. To jedyny opublikowany w oficjalnym obiegu satyryczny komentarz na temat katastrofy w Czarnobylu, ale jednocześnie bardzo osobiste wyznanie: “Kofta nawiązuje tu do swojej terapii onkologicznej – na chorobę popromienną cierpiał na kilka lat przed wybuchem w elektrowni jądrowej” – komentuje Derlatka.
„Nie wołam – Muzo! Daj mi skrzydła! / Zwyczajnie proszę – Podaj szczudła” – taki apel zamieszcza w tej samej rubryce jakiś czas później. Skromnie, jak na tak utytułowanego artystę, który właściwie do końca swojego życia był rozchwytywany. Prośby o utwory — czy to wiersze, czy teksty do muzyki filmowej, napływały niemal do ostatnich dni.
Wbrew pozorom Kofty nie pokonał ani nowotwór, ani nałóg. Umarł kilka dni po obiedzie w ulubionym SPATiF-ie. Udzielając wywiadu, zadławił się kęsem golonki i osunął pod stół. Sytuacja absurdalna — jak z kabaretów, które kochał. Tym razem jednak zamiast braw, zapadła kurtyna.
Fot. materiały prasowe
Artykuł powstał we współpracy z wydawnictwem Prószyński i S-ka.