Chipsy, serek, paluszki rybne. Na półki polskich sklepów trafią gorsze produkty – wiemy jakie

Aneta Olender
Dlaczego w sprzedawanych w Polsce paluszkach rybnych jest więcej panierki? Co sprawia, że dostępna w Chorwacji cola jest bardziej kaloryczna niż u nas? W którym kraju czekolada z orzechami ma najwięcej orzechów? Odpowiedzi na te pytania zna Róża Thun. Polska europosłanka zasiada w Komisji Rynku Wewnętrznego i Ochrony Konsumentów, która zleciła badania dotyczące różnic produktów na europejskich rynkach.
Gorsze produkty trafiają nie tylko do krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Fot. Adrianna Bochenek / Agencja Gazeta
Aneta Olender: Które produkty w polskich sklepach są gorsze niż teoretycznie takie same w innych europejskich krajach?

Róża Thun: Mój ulubiony przykład to napój herbaciany o smaku brzoskwiniowym. Ten, który kupiłam w Polsce, ma 0,1 proc. soku brzoskwiniowego z koncentratu, w tym, który kupuje się w Niemczech, jest 3 proc., a w produkcie z Danii jest 5 proc. koncentratu.

Takich przykładów jest naprawdę bardzo dużo. Kiedy jestem w Strasburgu na sesji plenarnej, to mogę wsiąść w tramwaj, jechać do miasta, które leży po drugiej stronie Renu i jestem w Niemczech. Wtedy mogę też kupić produkty i je porównać.


Kolejnym przykładem jest np. serek twarogowy na kanapki. Ten kupiony w Niemczech składa się z twarogu, ziół, cebuli i jest w 100 proc. naturalny, a do kupionego w Polsce dodaje się jeszcze kwasek cytrynowy, mleko w proszku i "naturalne aromaty". Lista składników w polskich produktach bardzo często jest dużo dłuższa niż na w praktycznie takiej samej żywności w innych krajach. Czyli, mówiąc najprościej, nieuczciwość polega na tym, że kupujemy produkt, który ma takie samo opakowanie, nazywa się tak samo, ale jego zawartość jest inna?

To samo albo prawie to samo. Opakowanie zawsze trochę się różni, np. obydwa są niebieskie, ale jedno trochę ciemniejsze, a drugie trochę jaśniejsze, albo zakrętka w tym kraju jest czerwona, a w tym zielona.

I to jest właśnie problem obecnie obowiązujących przepisów. Chodzi o przyjętą pod koniec poprzedniej kadencji Parlamentu Europejskiego dyrektywę, która miała zakazać sprzedaży produktów podwójnej jakości.

My w Komisji Rynku Wewnętrznego i Ochrony Konsumentów chcieliśmy, żeby przepisy zawierały zapis, że jeżeli skład produktu się różni, to opakowanie nie może być takie samo, ale nie może też być łudząco podobne. Konsument musi od razu wiedzieć, że to jest inny produkt.

Natomiast to, co przyjęła Rada UE – niestety bez protestu ze strony przedstawiciela UOKiK-u, który reprezentował Polskę – i co przeszło później przez PE z poparciem europosłów PiS-u, różni się od tej propozycji.

W tym rozwiązaniu, które w tej chwili obowiązuje, jest napisane, że opakowanie nie może być identyczne, że produkt nie może być sprzedawany pod tą sama marką i w tym samym opakowaniu, jeżeli różni się znacząco. Nie jest jednak napisane, co oznacza "znacząco". Czy 3 proc. mniej czekolady to jest znacząco, czy nie?

W dyrektywie jest też zawarta długa, otwarta lista sytuacji wyjątkowych, kiedy mimo różnic opakowania mogą być podobne, czyli choćby gust i różny produkt sezonowy. Najgorsze jest to, że to prawo zasadniczo legitymizuje te różnice.

Poza tym jeśli konsument czuje się oszukany, to sam musi udowodnić nieuczciwość w odpowiednim urzędzie. To skomplikowana procedura, bo musi udowodnić, że gdyby wiedział, że czegoś jest mniej lub więcej w zawartości np. ciastek, to by ich nie kupił. Ale kto się będzie szarpał o paczkę ciastek?

Sytuacją wyjątkową jest różny gust?

Przychodził do mnie przedstawiciel polskich producentów żywności, który walczył o to, żeby przepisów w ogóle nie zmieniać. To, o czym on mówił, jest tutaj koronnym przykładem. Nie chciał zmiany opakowania żelków, ponieważ, jak tłumaczył, różnica w składzie wynika z tego, że Niemcy wolą smak bardziej kwaśny, a Polacy słodszy.

Powiedziałam więc temu panu, że nie jestem taką rasistką, żebym uważała, że po jednej stronie rzeki 83 mln ludzi ma podniebienie, któremu odpowiadają kwaśne smaki, a po drugiej stronie jest 38 mln i wszyscy wolą słodkie.

Tu chodzi tak naprawdę o normy cukru w produkcie, które są regulowane w innych krajach. Dając słodkie rzeczy uzależnia się od słodyczy. Już nie mówiąc, że to jest niezdrowe.

Jakie produkty jeszcze się różnią?

Czekolada z orzechami miała na cm2 więcej orzechów w Austrii niż w Bułgarii. Bardzo zabawny był argument, który padł także na jednej z konferencji w Polsce. Przedstawiciel producenta mówił, że czekolada jest produktem droższym i lepszym niż orzechy, w związku z tym ta czekolada z mniejszą ilością orzechów jest w ogóle lepsza.

Absurd. Jeśli chcę mieć lepszą czekoladę i bez orzechów to kupuję bez orzechów, ale jak kupuję z orzechami, to chcę z orzechami.

W Polsce są też ciasteczka, które nazywają się "Petit Beurre", czyli ciasteczka maślane, ale nie ma w nich w ogóle masła. Jest bardzo dużo takich mylących praktyk na rynku.

Ogromne różnice są w chipsach. Według opublikowanych badań Komisji na rynku europejskim mamy cztery typy produktów, każdy jest smażony na innym oleju. Kukurydziany olej wykorzystywany jest w Hiszpanii, słonecznikowy i rzepakowy w Danii, we Francji i w Holandii, słonecznikowy w Niemczech, słonecznikowy i palmowy w Polsce, na Węgrzech, Litwie, Słowacji i w Czechach. A przecież olej palmowy jest niezdrowy.

W wielu produktach jest także inna zawartość energetyczna. Jeśli chodzi o Coca-Colę, to np. produkt z Chorwacji ma więcej cukru i jest bardziej kaloryczny niż w Polsce. Nieznacznie, ale jednak.

Bardzo dobrym przykładem jest też ilość ryby w paluszkach rybnych. W Polsce jest więcej panierki i jest to argumentowane tym, że Polacy podobno lubią więcej panierki.

Następne różnice dotyczą passaty pomidorowej. Produkt z Polski ma w składzie kwas spożywczy, czyli kwas cytrynowy, którego nie ma w produkcie niemieckim, czy francuskim. Poza tym produkt z Polski zawiera więcej cukru, jest bardziej kaloryczny (154kJ/100g) i ma więcej węglowodanów niż produkt z Danii (108 kJ/100g).

Fanta w Polsce jest bardziej energetyczna niż produkt z Francji (PL: 179 kJ/100g , FR: 109 kJ/100g ), a także ma więcej węglowodanów i cukrów (PL: 10.3, FR: 6.5). Podwójna jakość żywności jest po prostu oszukiwaniem konsumentów?

Czy to jest oszukiwanie, czy nie, to już musiałyby jakieś sądy decydować. Nie używałabym tego określenia. Myślę, że firmy robią to, co jest najwygodniejsze dla nich, to, co się im najbardziej opłaca.

Jeżeli konsumenci to kupują, a instytucje odpowiedzialne za ochronę konsumentów w danym kraju nie chronią ich, to hulaj dusza.

Wcześniej spotkałam się z taką reakcją, jak usiłowaliśmy wbić to do porządku obrad, nakłonić Komisję Europejską, żeby zaproponowała jakąś legislację – KE musi zaproponować rozwiązanie, żebyśmy później nad tym pracowali w Parlamencie Europejskim – moi koledzy z zachodnich krajów często mi mówili: "Ale jak to uważasz, że produkty, które trafiają do polskich sklepów są gorsze niż te, które trafiają do niemieckich, czy francuskich? Nie macie instytucji, które to zablokują, nie wpuszczą takich produktów na półki?".

Okropnie się dziwili, że coś takiego jest możliwe: "Jak to jest, że wasze proszki do prania piorą gorzej? Nie mogą prać gorzej? Nie ma instytucji, która je bierze, sprawdza, porównuje i wymaga od producenta, czy importera, żeby były takie same?"

To jest odpowiedzialność UOKiK-u i odpowiednich ministerstw, ale najwyraźniej tego nie robią, więc łatwiej jest to regulować europejskim prawem. I to nie jest tak, że te gorsze produkty trafiają tylko do Europy Środkowej i Wschodniej, a lepsze do zachodnich krajów. Te różnice dotyczą europejskich rynków w ogóle.

Choć oczywiście nie ma co ukrywać, że jednak na te nasze rynki wschodnie, czy do tych biedniejszych krajów trafiają produkty, które my uważamy, że są niższej jakości.

Ci którzy głosowali za przyjęciem obecnych przepisów nie widzieli tych detali, czy nie chcieli widzieć?

Mam być szczera? Myślę, że nie mieli pojęcia nad czym głosują. Myślę, że się nie przygotowali. To jest dość długi tekst, trzeba dobrze się z tym zapoznać, nie pracowali nad tym. W tej Komisji Wspólnego Rynku nie ma nikogo z PiS-u, kto by tam poważnie pracował.

Myśmy to w ogóle przegrali w parlamencie. Wielu moich kolegów z zachodnich krajów nie chciało zmian. Uważali, że przesadzamy, że to się da rozwiązać w inny sposób, że ograniczamy swobodę rynku, a musi przecież być swoboda wymiany towarów. Natomiast my nie chcemy zmuszać producentów, żeby wszędzie sprzedawali to sami, chcemy tylko, żeby uczciwie informowali konsumenta o tych różnicach.

Premier Mateusz Morawiecki na konwencji wyborczej PiS-u w Poznaniu mówił o nierównym traktowaniu przedsiębiorców i konsumentów na europejskim rynku. Jego zdaniem Polska pod tym względem jest dyskryminowana w UE. Wydawało się, że wprowadzenie zmian też jest dla polityków Prawa i Sprawiedliwości priorytetem.

No ale nic nie zrobili. Nic. Premier Morawiecki nawet brał moje przykłady, ale nic kompletnie nie zrobili z tym w Radzie. Dopytywałam nawet i albo wstrzymali się od głosu albo głosowali za.

W kampanii wyborczej mówili o wielkim sukcesie, że znikną te gorsze produkty z polskiego rynku, że oni to załatwili, bo członkowie ich partii tak zagłosowali w PE, ale moim zdaniem oni nawet nie wiedzieli, co przeszło. Moim zdaniem europosłowie PiS-u w ogóle nie wiedzieli za czym głosują.

Polacy w tę debatę o podwójnej jakości produktów się nie angażowali. W Radzie UE są tylko Polacy z PiS-u, bo rząd reprezentuje kraj, i nic nie załatwili, powinni byli zagłosować przeciwko temu.

Poszli za głosem wielkich koncernów, bo wielkie koncerny bardzo lobbowały, żeby nic nie zmieniać. Koncerny podzieliły rynek tak, jak im pasuje. Te gorsze produkty są też tańsze?

Mówi się, że tak i dlatego właśnie zawierają tańsze składniki. Nie porównywałam jeszcze tych cen, ale konsument przede wszystkim musi mieć wybór. Jeżeli chce kupić tańszy, to niech kupuje tańszy i niech wie, że ten tańszy jest też trochę gorszy.

Poza tym wiele osób, które się temu przyglądają, mówi, że te produkty wcale nie są tańsze. Oczywiście zażądaliśmy porównywania cen, ale w dalszym ciągu najważniejsze jest to, żeby konsument był traktowany na serio, żeby wiedział, co kupuje.

Nie można od niego żądać, żeby nauczył się na pamięć składu produktu kupionego we Francji i później, żeby sprawdzał w Polsce różnicę. Nie o to chodzi, chodzi o to, że jak kupuje coś, co zna z nazwy, z firmy, z wyglądu, to jest to samo wszędzie.

Musi mieć pewność, że np. tego cukru nie będzie więcej. Ten cukier to jest wielki temat. W Polsce bardzo często produkty są dosładzane jakimiś słodzikami i innymi rzeczami albo właśnie mają więcej cukru.

Jedynym rozwiązaniem jest zmiana przepisów?

Tak. Nie ma nic innego. Jasne, że byłoby dobrze, gdyby Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumenta pilnował tego sam z siebie i chronił polskiego konsumenta przed nadużyciami.

Kiedy zainteresowała się pani tym tematem?

Ludzie zaczęli mi mówić, bo ja nawet nie wiedziałam, że coś takiego się dzieje. Najsłynniejszy przykład to jest proszek do prania. W parlamencie zdecydowano jednak, że zaczniemy od żywności, a później przejdziemy do środków czystości. Wszystko trwa bardzo powoli.

Europejskie Forum Żywności, którego jest pani szefową, to całkiem nowa organizacja?

Organizacja, którą założyliśmy z czwórką europosłów, powstała w tym tygodniu. Celem działalności forum jest dyskusja o polityce żywnościowej. Ja bym chciała, żebyśmy tam rozmawiali o tym, jak w ogóle wygląda zaopatrzenie w żywność w Europie. Jak doprowadzić do tego by była zdrowsza, produkowana w sposób bardziej ekologiczny, żeby konsumenci wiedzieli co kupują itd.

Chcemy, żeby członkami forum były nie tylko instytucje, które są organizacjami konsumenckimi, ale też ci którzy żywność wytwarzają, przedstawiciele wielkich koncernów,  dystrybutorzy. Chcemy, żeby w rozmowy i prace zaangażowany był cały łańcuch żywności.

Nie mogą znowu powstać bańki, obrońcy konsumenta osobno, producenci osobno itd., więc istotne jest stworzenie takiej platformy, która ludzi zjednoczy, bo to prawo bez przerwy trzeba poprawiać.