Narzekanie to narodowy sport Polaków, podobnie zresztą jak hejtowanie swoich rodaków. Te nasze przywary uaktywniają się najbardziej przed Eurowizją, co obserwujemy drugi rok z rzędu. Zaserwowaliśmy Lunie, która w tym roku nas reprezentuje, taki hejt, że naprawdę podziwiam 24-latkę, że nie rzuciła mikrofonem i nie odwróciła się na pięcie. Dlaczego? Bo chcieliśmy kogoś innego i z powodu... pieniędzy. A za granicą Lunę lubią.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Wielki finał 68. Konkursu Piosenki Eurowizji w Malmö tuż, tuż. Kto wygra "kryształowy mikrofon"? Kto zaskoczy, kto zawiedzie, a kto zachwyci? Spędźcie ten szalony wieczór muzyki i emocji z nami! W sobotę 11 maja od 20:30 zapraszamy na naszą relację na żywo z Eurowizji 2024 na naTemat.pl oraz Instagramie. Do zobaczenia!
To 51-latka była ulubienicą fanów, większość uważała ją za pewniaka. Fakt, że przegrała (i to JEDNYM punktem) z nieznaną szerzej wokalistką, rozpalił internet. Ale nie w pozytywnym znaczeniu.
Lunę z "The Tower" wybrano na Eurowizję i się zaczęło. Bo to nie Justyna Steczkowska
Zwycięstwo Luny i "The Tower" w preselekcjach obudziło w Polakach najgorsze narodowe cechy, których zresztą daliśmy już popis rok temu, kiedy reprezentowała nas Blanka z "Solo".
Hejt na Blankę był obrzydliwy, ale teoretycznie (TEORETYCZNIE) można było jeszcze zrozumieć aż takie oburzenie publiki. Nie dość, że nieoczekiwanie wygrała preselekcje ze słabiutką piosenką i koszmarnym występem, pokonując faworyta Janna, to jeszcze pojawiły się zarzuty pod adresem TVP o faworyzowanie dziewczyny i niejawność głosów publiczności.
W przypadku Luny sytuacja jest nieco inna. Wygrała wewnętrzne preselekcje (bez udziału publiczności), których szczegółowe wyniki od razu opublikowano.
Jej piosenka od początku podobała się wielu fanom, a ludzie do końca zastanawiali się, kto pojedzie na Eurowizję: Steczkowska czy Luna, bo to na nie głównie stawiano (chociaż większość i tak wolała Pana Savyana i cudownie parodystyczne "W kolorku amaretto"). W kręgu eurowizyjnych maniaków o "The Tower" słyszało się już znacznie wcześniej, piosenka naprawdę nie wzięła się znikąd.
Jednak, kiedy Luna wygrała, wiadomość ta dotarła do wszystkich Polaków, nie tylko do fanów Eurowizji, którzy całymi tygodniami sprawdzali wszystkie zgłoszone piosenki. Nawet nie chodziło o utwór, mógł być jakikolwiek ("The Tower" jest przebojowe i wpadające w ucho; typowa radiówka, nic oryginalnego, ale naprawdę porządny, eurowizyjny pop). Liczyło się tylko jedno: przegrała Justyna Steczkowska, a to miała ona jechać i już.
Zamiast pogodzić się z porażką swojej ulubienicy, Polacy zaczęli atakować. Jurorów, Lunę, całą Trójcę Świętą. Wylało się wiadro pomyj, a piosenkarka dostała za wszystko: za urodę, głos, bogatego ojca, piosenkę. Tak jakby wybrała siebie sama. Oczywiście pojawiło się też ulubione słowo naszego narodu, którego używamy przy każdej okazji i w każdej konfiguracji: USTAWKA. Jak coś nie jest po naszej myśli, jest ustawione. Proste.
Potem nie było lepiej, bo występy Luny na koncertach przed Eurowizją nie były, mówiąc wprost, najlepsze. 24-latka nie ma najbardziej imponującego wokalu, nie radzi sobie też za dobrze z niższym śpiewaniem zwrotek, a na scenie dawały jej się we znaki trema, ekscytacja i wrodzona energia. Słowem, śpiewała nieczysto, szczególnie w Londynie, gdy zachorowała.
Kiedy Polacy usłyszeli Lunę, zaczęli dowalać jeszcze bardziej. Co z tego, że to nasza reprezentantka i warto byłoby ją wspierać, o co zresztą apelowała Steczkowska. Nic to! Internetowi hejterzy uaktywnili się do tego stopnia, że na miejscu piosenkarki, gdybym to wszystko czytała, zwinęłabym się w kłębek na łóżku i długo z niego nie wstała.
Ale sama Luna dawała z siebie wszystko. Jeździła po Europie, udzielała wywiadów, poprawiała wokal. Dała się poznać, jako przemiła, otwarta, sympatyczna osoba. Taka trochę nie z tego świata, ze znakomitym wyczuciem mody. Kolorowy ptak. Hejtem zdała się nie przejmować, przynajmniej publicznie. Bo przecież to uderzyłoby każdego.
Inne kraje lubią Lunę, ale nie Polacy. Uwielbiamy krytykować swoich
Luna jest inna, co docenili fani Eurowizji z innych krajów. Od razu polubili i ją, i "The Tower". Nie jest to piosenka, która zajmie wysokie miejsce, ale spodobała się. Cały czas pod każdym filmikiem z Luną pojawiają się zagraniczne komentarze w stylu: "i love her", "queen", "so cute", "slay" czy "12 points from...".
A obok nich komentarze polskie. Niezmiennie koszmarne. Takie, których nie będę w większości przytaczać, ale dominują "ketchupowa księżniczka", "beztalencie" czy "żenada" (to te najłagodniejsze). Serio, nikt tak nie zhejtuje swojego jak Polak. Zagranica Lunę uwielbia, polski internet traktuje ją jak g*wno.
Dlaczego? Z kilku przyczyn. Po pierwsze przegrała Justyna Steczkowska, a przecież "to ona miała jechać". Widocznie pojęcie rywalizacji jest nam obce. Ktoś przegrywa, ktoś wygrywa? Nie! Ustawka.
Po drugie nie lubimy inności, a Luna jest inna. Oryginalna, autentyczna i magiczna, inaczej wygląda, inaczej się ubiera.
Po trzecie nie znosimy, powiedzmy to wprost, zamożnych ludzi. Mierzą nas, wkurzają. Czemu oni mają, a my nie?! A Luna pochodzi z zamożnej rodziny. To wystarczy hejterom, którzy utrzymują, że sukces kupił jej tatuś. Ma pieniądze, niech cierpi. Nawet jeśli ojciec jej pomaga, to co? Też byście pomagali. Ale dla niektórych zrodzonych z trudów polskiej ziemi to największa obraza (przynajmniej w teorii).
I po czwarte nagle wszyscy jesteśmy Elżbietą Zapendowską. Wszyscy znamy się na wokalu i Eurowizji. Luna nie umie śpiewać, piosenka jest okropna i już. A to przecież nie tak. "The Tower" jest niezłe, a nasza reprezentantka może nie powala wokalnymi możliwościami, ale śpiewać umie. Nawet jeśli czasem zafałszuje, to ma talent, artystyczne zacięcie i wyczucie estetyki, których odmówić się jej nie da. Wystarczy posłuchać innych jej piosenek. Szybko zmienicie zdanie.
Czym innym jest konstruktywna krytyka (chociażby mojego redakcyjnego kolegi Kamila Frątczaka), a czym innym hejt. Można skrytykować, ale trzymać kciuki. Może się nie podobać, ale przecież nie trzeba Luny słuchać. Można też poczekać do półfinału (ten już dzisiaj), żeby przekonać się, jak Luna zaśpiewa. Bo sam występ na próbach robił wrażenie rozmachem i sennym surrealizmem.
Ale nie, my musimy robić personalny nalot. Zniszczyć, zdeptać, obrazić. Nie będziemy kibicować, będziemy hejtować. To nie nasza reprezentantka, my jej nie wybraliśmy. Niech wróci Blanka.
Tak, ludzie naprawdę tak piszą. Na miejscu Blanki pokazałabym wszystkim środkowy palec po tym całym koszmarze, jaki przeżyła w sieci. Zresztą, kiedy wybrano "Solo" domagano się powrotu... Rafała Brzozowskiego, reprezentanta z 2021 roku, którego też zmieszano z błotem. Ach, Polacy.
Uwielbiamy narzekać, krytykować swoich i marudzić. Komuś powinie się noga? Już nie wstanie, dopilnujemy tego. Przecież nawet jeśli Luna przejdzie do finału (a według bukmacherów tak się właśnie stanie), to posypią się komentarze, że... Zgadliście: ustawka. Błędne koło.
Czy Luna była moją faworytką na Eurowizję? Nie. Justyna Steczkowska też nie. Czy piszę kolejne hejterskie komentarze w sieci pod adresem Luny? Też nie, bo po co? Po co mam pielęgnować w sobie nienawiść i niszczyć innych ludzi?
Zdaję sobie sprawę, że wokalnie idealnie nie jest, ale to Eurowizja, nie trzeba być Bocellim. Trzymam kciuki, wierzę, że 24-latka da radę, a fałszów będzie jak najmniej. Dajmy dziewczynie szansę, stara się, jest zdeterminowana.
Polak Polakowi Polakiem, ale bądźmy ludźmi. Możemy nie lubić, ale nie musimy niszczyć. Przepraszam, Luna, w imieniu Polski. I powodzenia!