"Nie chcę używać słowa kryzys". Prezes PiS przyznał, że gospodarce grozi spowolnienie
PiS przez cztery lata zapewniał, że finanse publiczne mają się świetnie, programy socjalne są niezagrożone, a Polkom i Polakom żyje się coraz dostatniej. W piątek Jarosław Kaczyński wprowadził jednak nowe nuty do tej melodii. Prezes PiS przyznał, że nadchodzi kryzys, choć on woli to inaczej nazywać.
Jarosław Kaczyński zapewnił, że PiS ma plan, by kryzys nie nadszedł. – Mamy plan, aby skutki tego spowolnienia w Polsce były żadne, albo w każdym razie zupełnie minimalne – stwierdził. Innymi słowy, ma być dobrze, ale trochę gorzej. Nowi ministrowie mają sprawić, że budżet będzie stabilny, a Polacy nie odczują skutków zapaści gospodarczej.
Premier Morawiecki ma problem, ponieważ przed wyborami PiS obiecało nie tylko zrównoważony budżet, ale i kilka dodatkowych miliardów – choćby na 13. i 14. emerytury dla seniorów. A pieniędzy nie za bardzo jest skąd wziąć. Zwłaszcza, że zbuntowało się Porozumienie. Frakcja Jarosława Gowina nie zgodziła się na likwidację limitu składek płaconych do ZUS. W ten sposób Morawieckiemu "uciekło" ponad pięć miliardów złotych.
Jedną z opcji łatania budżetu jest wyjęcie pieniędzy z OFE. Rząd planował to już wcześniej – po transferze pieniędzy z OFE na nowe prywatne indywidualne konta emerytalne (IKE) władza potrąci sobie 15 proc. tzw. opłaty przekształceniowej.
Pieniądze miały zostać zabrane w dwóch równych ratach, ale w środę w przyjętym przez rząd projekcie zmieniono te proporcje. Rząd chce większość przejąć już w przyszłym roku – 13,5 mld zł.
To nie rozwiązuje jednak problemu. Dlatego rząd nie chce czekać z likwidacją OFE, żeby jak najwięcej pieniędzy przesunięto z tych funduszy do ZUS. To ma dać budżetowi nawet 6 mld zł ekstra. Wreszcie mówi się o sprzedaż pasma 5G. To nawet 5 mld zł, ale tylko jednorazowo.
Ponadto rząd myśli o kolejnych źródłach dochodu na przyszłość. Mówi się o akcyzie za tytoń i alkohol, podatku handlowym, oskładkowaniu umów o dzieło, czy po prostu o poluzowaniu reguły wydatkowej.