Olga Bołądź rzuciła wyzwanie koleżankom z branży. Teraz kobiety dołączają do #boladzchallenge

Aneta Olender
"Oto mój challenge, załóż swoją ulubioną sukienkę po raz kolejny na wyjście! Powtarzajmy nasze looki!" – napisała we wpisie na Instagramie Olga Bołądź. Aktorka namawia koleżanki z branży do odkrywania ciuchów na nowo i częstszego zaglądania do własnej szafy, zamiast spoglądania na sklepowe półki, przede wszystkim ze względu na "matkę planetę". Jak się okazuje, na taki krok decyduje się coraz więcej osób. Kilka z nich zapytaliśmy o motywację.
Olga Bołądź namawia koleżanki do zakładania tej samej sukienki na różne wyjścia. Fot. Dawid Zuchowicz / Agencja Gazeta
Jakiś czas temu miałam okazję rozmawiać z jednym z telewizyjnych prezenterów. Wymiana zdań dotyczyła m.in. właśnie zakupów. Przyznaję, że próbowałam ukryć zdziwienie, kiedy usłyszałam, że momentem, w którym on zrozumiał, że musi ograniczyć wydatki była chwila, gdy zorientował się, że w jego garderobie wisi 50 płaszczy.

Chcemy wyglądać dobrze i robić dobre wrażenie. Najlepiej, a może i najłatwiej osiągnąć to dzięki nowych ciuchom. Ulegamy presji, której źródła chyba nie końca są znane. Firmy odzieżowe korzystają z tego, podsycając naszą potrzebę posiadania.


Rezygnacja lub nawet ograniczenie konsumpcjonizmu wcale nie są takimi łatwymi krokami. Zresztą w zakupach nie ma chyba nic aż tak złego. Warto jednak znaleźć pewną równowagę.

Okazuje się, że to, co zmotywowało do zmiany Olgę Bołądź, popycha do działania (albo raczej konsumpcyjnego niedziałania) wiele innych osób. Chociaż, jak się okazuje, ta decyzja otwiera oczy również na inne kwestie. Przede wszystkim pomaga postawić pytanie: czy naprawdę tego potrzebuję? Chcę żyć inaczej i czerpać radość z innych rzeczy
"Nie kupię nowych ubrań przez cały rok: 2020". Moje rozmówczynie znalazłam właśnie dzięki temu wyzwaniu na Facebooku. Dołączyły do niego nie dlatego, że to jakiś trend, nie dlatego, ponieważ "koleżanki tak robią". Są świadomymi i odpowiedzialnymi kobietami. Odpowiedzialność czują zwłaszcza za środowisko.

Honorata przyłącza się do akcji, ponieważ, jak podkreśla, na sercu leży jej nie tylko przyszłość naszej planety, ale i ludzi, którzy na niej żyją.

– Przerażają mnie fakty ujęte w liczbach. Do wyprodukowania jednej koszulki potrzeba 2,5 tysiąca litrów wody! A przecież zasoby nie są nieskończone. Rządzący, nie tylko w Polsce, kompletnie ignorują ostrzeżenia klimatyczne, dlatego czuję, że muszę wziąć sprawy w swoje ręce i zacząć od tego co mogę robić, od tych małych, pozornie nieistotnych kroczków – wyjaśnia.

W planach ma zresztą nie tylko rezygnację z kupowania ciuchów. Chce rzadziej korzystać z auta, ograniczyć kupowania żywności i kosmetyków w plastiku, sortować śmieci oraz nie jeść mięsa.

– Jeśli chodzi o niekupowanie nowych ubrań przez rok, to też mój własny sprzeciw wobec konsumpcjonizmu i tego, czym niektórzy chcą żebyśmy żyli. Sama nie raz złapałam się na tym, że zostałam zmanipulowana i kupiłam coś, czego zupełnie nie potrzebowałam. Chcę żyć inaczej i czerpać radość z innych rzeczy niż nowa sukienka – dodaje.


"Zrobiłam to bez żalu"
Anna także zgodziła się opowiedzieć naTemat o tym, co zmotywowało ją do przyłączenia się do akcji i ograniczenia kupowania (nie tylko ubrań), mówi, że powodów jest kilka.

– Czytałam sporo na temat produkcji ubrań, tego jakie koszty w związku z tym ponosi środowisko. Dane, które poznałam, przeraziły mnie. Jednoczesna praca nad sobą i terapia uświadomiły mi, że ta materialna sfera nie jest mi tak potrzebna, jak wcześniej. Czy naprawdę potrzebuję karmić swoje ego kolejnymi ciuchami? Czy one sprawią, że poczuję się lepiej, czy będą tylko chwilowym plasterkiem na problem braku akceptacji, który jest głębiej? – wyjaśnia nasza rozmówczyni.

Troska o środowisko i o swoje wnętrze, były więc, a właściwie są motywatorami do zmian w życiu Anny. Jak przyznaje oddała co najmniej połowę zawartości szafy i zrobiła to bez żalu
Oddałam co najmniej połowę zawartości szafy, zrobiłam to bez żalu.

– Gdy teraz otwieram szafę, nie mam poczucia, że czegoś mi w niej brakuje, nie widzę w pamięci konkretnych ubrań, za którymi tęsknie. Jeśli potrzebuję nowego ubrania, przy czym "potrzebuję" to nie zachcianka, ale realna potrzeba, chodzę do lumpka. To bardziej czasochłonne niż zakupy w sieciówce, trzeba się naszukać, chodzić do oddalonych od siebie lumpeksów, ale satysfakcja jest niesamowita – przekonuje Anna.

Wyjątek w "ograniczaniu zakupów" robi zazwyczaj tylko w przypadku bielizny, którą kupuje nową. Zdarza jej się także zaglądać do sklepów i firm, małych manufaktur, które produkują w Polsce. Chce wspierać rodzimych producentów.

– Zaznaczyłam na Facebooku, że jestem zainteresowana wydarzeniem "Nie kupię nowych ubrań przez cały rok 2020", bo traktuję to jak rodzaj manifestu. Sprzeciwiam się krótkowzrocznemu konsumpcjonizmowi. Staram się być świadomą konsumentką nie tylko, gdy chodzi o ubrania, ale także kosmetyki, elektronikę, jedzenie. Wiem, że moja postawa nie zmieni świata, ale już miliony ludzi takich, jak ja, mogą wpłynąć na podaż i popyt, a przez to na masową produkcję – podsumowuje. Wolałabym mniej pracować, żeby więcej żyć
– W pewnym momencie mojego życia zarabiałam dużo pieniędzy, wtedy właśnie wyszła ze mnie taka przyjezdna wieśniara. Chodziłam do markowych sklepów i kupowałam ciuchy, miałam metki na wierzchu. Był to krótki epizod, ale intensywny. Stwierdziłam jednak, że jest to głupota i trochę też z tego wyrosłam – mówi w rozmowie z naTemat Julita Olszewska.

– Wszystkie rzeczy sfotografowałam, spakowałam i sprzedałam. To, że stać mnie na markowe rzeczy, nie dodaje mi punktów do zajebistości. Myślę, że mam więcej do zaoferowania światu niż powierzchowną, głupią rzecz – tłumaczy.

Julita jest modelką i scenarzystką, jej konto na Instagramie obserwuje ponad 11 tys. osób. I choć podkreśla, że nie stawia się w pozycji kogoś, kto jest wzorem do naśladowania, to wiele osób idzie w jej ślady.

Osoby, które odwiedzają jej profil, namawiała do podjęcia wyzwania: wakacje od jedzenia mięsa i od zakupów. Spróbować swoich sił postanowiło kilkadziesiąt osób. Julita obserwowała efekty. – Niesamowite było to, że ludziom łatwiej jest zrezygnować z jedzenia mięsa przez kilka miesięcy, niż z kupowania ubrań. Niektórzy czuli się nawet zaatakowani tą moją deklaracją dotyczącą nierobienia zakupów. Są też tacy, którzy po prostu unikają tego tematu w rozmowie ze mną.

Julita udowadnia, że jednak da się zmienić nawyki i że można dzięki temu więcej zyskać niż stracić. Ma za sobą roczny detoks od kupowania. Wszystko zaczęło się, gdy razem z mężem, wtedy jeszcze narzeczonym, pakowali się na półroczny wyjazd do Portugalii.

– Szykowaliśmy nasze mieszkanie pod wynajem na ten czas, zaczęliśmy pakować szafy i zrobiło nam się jakoś niewygodnie, gdy zobaczyliśmy ile tego jest. W Portugalii żyliśmy na farmie, uczyliśmy się surfingu. Okazało się, że nie mamy takiej potrzeby, żeby się stroić, że aby poczuć się lepiej nie musimy pokazywać na jakie ubrania nas stać. To doświadczenie zostało ze mną i dziś także staram się nie kupować – opowiada.

Jedynym odstępstwem są rzeczy, których potrzebują jej dzieci, choć i w tym przypadku nie ma mowy o zakupowym szaleństwie. Część ciuchów to rzeczy, które dostają, bo dzieci znajomych z nich wyrosły.

– Trzeba przeprowadzić dialog z sobą. Kiedy szykowaliśmy się nad morze wiosną tego roku, zdałam sobie sprawę, że nie mam kurtki przeciwdeszczowej. Przejrzałam jednak nasze zasoby i zobaczyłam, że Wojtek ma więcej niż jedną – wspomina.

Rozmówczyni naTemat podkreśla także, że jej zdaniem przemysł odzieżowy jest bardzo nieetyczny, dlatego ona nie może czuć się lepiej ze świadomością, że bardzo eksploatuje on Ziemię.
Julita Olszewska

Jeśli chcę, żeby było mi lepiej, to stawiam na doświadczenie, na chwilę dla siebie z herbatą i książką. Rozpuszczam się także masażami. Przedmiot nie jest w stanie zrobić mi dobrze. Już nie. Jesteśmy zanurzeni w zbytku. To jest jakiś pęd nie wiadomo po co, który powoduje, że aby mieć kolejne nowe rzeczy trzeba więcej pracować, a ja wolałabym mniej pracować, żeby więcej żyć.



Zabić chandrę zakupami
Cały kolejny rok bez kupowania ubrań to wyzwanie, które podjęła także Oliwia. Jak przyznaje, powodów podjęcia takiej decyzji jest mnóstwo. Po pierwsze, chce zrobić coś dobrego dla środowiska. W rozmowie podkreśla negatywny wpływ na nie branży modowej.

– Szkodliwy jest sam proces produkcji odzieży i obuwia, gdzie wykorzystuje się pestycydy czy środki owadobójcze i marnuje mnóstwo wody, ale także transport towaru za pomocą statków napędzanych tanim paliwem. Później i tak to wszystko trafia do śmietnika, bo albo ciuchy po kilku praniach nie nadają się już do niczego, albo po prostu nam się znudziły – tłumaczy.

Jej zdaniem kupowanie ciuchów z taką łatwością i za chwilę ich wyrzucanie jest powodem do wstydu. Przy produkcji odzieży często wykorzystuje się najbiedniejszych. – Szwaczki z Bangladeszu czy Kambodży zarabiają tak mało, że nie stać ich na zaspokojenie podstawowych potrzeb. To są chyba główne powody, dla których chciałabym zmienić swoje nawyki zakupowe. Ale chodzi też w tym wszystkim o mnie – mówi rozmówczyni naTemat.

– Zawsze byłam wrogiem manii posiadania. A teraz po prostu przesadzam. Nie potrzebuję tych wszystkich ciuchów, miliona par butów, z których każde założę może raz w roku, a może wcale. Nie chcę też, żeby zakup nowej bluzki wpływał na mój nastrój. Jeśli będzie mi źle, chcę pójść na spacer, albo poczytać książkę. Do tej pory oczywiście też to robiłam, ale wiele razy próbowałam zabić chandrę zakupami. Bzdura, której teraz się wstydzę – podsumowuje.

Oliwia bardzo chciałaby wytrwać w postanowieniu. Jedynym odstępstwem od niego będą zakup bielizny i "rozsądne zakupy w tzw. lumpeksach".