Coś nam to przypomina. W prawyborach w Konfederacji na prezydenta startuje... 9 kandydatów
Nie było łatwo zjednoczyć skrajną prawicę w Polsce. Jak misterny był to wysiłek, pokazuje to, co dzieje się w tym ugrupowaniu w przeddzień wyborów prezydenckich. Mimo że można w ciemno przyjąć, iż żaden kandydat nie ma żadnych szans na wejście choćby do drugiej tury, "prezydentami" w Konfederacji po prostu obrodziło. Łezka się w oku kręci, gdyż przypomina się podział prawicy "niepodległościowej" na 100 ugrupowań z lat 90.
Ale znajdziemy także mniej znanych, którzy jednak aspirują do poważnej roli w polityce: Konrada Berkowicza, Artura Dziambora, Pawła Skuteckiego, Krzysztofa Tołwińskiego, Jacka Wilka i jedyną kobietę w tym gronie – Magdalenę Ziętek-Wielomską.
W tym miejscu warto przypomnieć stare grzechy prawicowych partii, z których każda miała monopol na patriotyzm i niepodległość, a ich liderzy często ego wielkości męża stanu przy rzeczywistym poparciu społecznym rzędu kilku promili. Najłatwiejszym do zobrazowania przykładem był "premier tysiąclecia" Jan Olszewski. – Bo pan to jest drugi Piłsudski – mówił do niego fan na reklamówce wyborczej, a Olszewski ze zrozumieniem potakiwał i ze śmiertelnie poważną miną powiewał biało-czerwona flagą.
Doprowadziło to do kuriozalnego podziału na kilkadziesiąt kanapowych ugrupowań. To między innymi dlatego SLD wygrał w 1993 roku wybory, a prawica... znalazła się poza parlamentem. Dopiero w 1997 roku nieco karkołomnie Marian Krzaklewski sklecił z wielu z nich Akcję Wyborczą "Solidarność". Okazała się jednak wyłącznie ugrupowaniem władzy, gdyż rozpadła się z hukiem po przegranych wyborach, a na jej i Unii Wolności gruzach powstały PiS, PO czy Liga Polskich Rodzin.