Niczego tak się nie boję, jak śmierci moich rodziców. Jak poradzę sobie bez nich? [LIST DO REDAKCJI]

List czytelniczki
Niby na razie nie mam szczególnych powodów, żeby myśleć o ich odejściu. Moi rodzice nie zmagają się z żadną nieuleczalną czy śmiertelną chorobą, chociaż oczywiście mają kłopoty zdrowotne. Jednak za każdym razem, kiedy czują się źle, czuję w piersi olbrzymi ciężar. Myślę sobie: "czy to już?". Nawet jeśli to tylko migrena czy ból brzucha. Cały czas słyszę tykanie zegara" – czytelniczka pisze o paraliżującym lęku przed śmiercią rodziców.
Strach przed śmiercią rodziców znany jest większości z nas Fot. Kadr z filmu "Lady Bird"
Jestem po trzydziestce, moi rodzice mają już swoje lata. Mama urodziła mnie w wieku, w którym jestem teraz. Nie wiem, czy byłoby mi łatwiej, gdyby byli młodsi, a mojemu tacie nie zbliżałyby się 70. urodziny. Myślę, że nie i bałabym się ich śmierci tak samo. A może jednak mniej? Tego się nie dowiem.

Prawda jest taka, że panicznie boję się śmierci moich rodziców. I nie daję sobie z tym strachem już rady.

Cały czas słysze tykanie zegara
Myślę, że to powszechny lęk – nie unikniemy tego. Nie wygramy ze śmiercią. Rodzimy się ze świadomością, że nie tylko umrzemy my, ale i stracimy po drodze większość bliskich. Ale dla mnie ta myśl jest coraz bardziej nie do zniesienia. Im jestem starsza, tym więcej o tym myślę. To chyba piętno dorosłości – kiedyś w ogóle o tym nie myślałam. Chyba wydawało mi się, że rodzice są nieśmiertelni. Teraz żyję z widmem ich odejścia.


Najtrudniejsze jest to, że na razie nie mam szczególnych powodów, żeby myśleć o ich odejściu (na szczęście!). Nie zmagają się z żadną nieuleczalną czy śmiertelną chorobą, chociaż oczywiście mają kłopoty zdrowotne. Jednak za każdym razem, kiedy czują się źle, czuję w piersi olbrzymi ciężar. Myślę sobie: "czy to już?". Nawet jeśli to tylko migrena czy ból brzucha. Cały czas słyszę tykanie zegara. To tykanie robi się przeraźliwie głośne nocą. Nagle wszystkie lęki, które w dzień udawało mi się upchać w kącie mojej głowy, wychodzą na powierzchnię. I krzyczą. Widzę wtedy śmierć rodziców, widzę zagubienie moje i mojego rodzeństwa, widzę pusty dom i samotne święta. Ta myśl jest tak przerażająca, że często zaczynam płakać albo wpadam w panikę. I chociaż stany lękowe nie są mi obce, z tymi jest mi trudniej sobie poradzić, niż z innymi.

Strach jest bez sensu
O tym lęku rozmawiałam ostanio z koleżanką. Jest w moim wieku, dwa lata temu straciła matkę. Ciężko to przeżyła, zachorowała na depresję. Teraz czuje się lepiej, uczy się żyć bez niej, zaczyna budować swoje życie na nowo. Kiedy zapytałam, jak przygotowała się na jej śmierć, odpowiedziała, że na to nie da się przygotować, nawet jeśli choroba nie pozostawia żadnych wątpliwości, że koniec jest blisko. – Dopiero, kiedy przychodzi co do czego, stawiasz temu czoła – stwierdziła.

Kiedyś moja inna znajoma powiedziała mi coś podobnego: że nie warto martwić się rzeczami, na które nie mamy wpływu i które jeszcze się nie zdarzyły. Pocieszyła mnie, że każdy myśli, że nie da sobie z czymś rady, ale kiedy następuje już ten moment, którego się tak obawiamy, po prostu stawiamy krok za krokiem i jakoś sobie rodzimy. Nie mamy innego wyjścia, ale też jesteśmy silniejsi, niż myślimy.

Doskonale wiem, że ten strach jest bez sensu. W niczym mi nie pomoże, a jedyne co mogę zrobić to spędzać z rodzicami jak najwięcej czasu i cieszyć się z każdego momentu. I robię to, ale nie daje mi też spoko jedna egoistyczna myśl. Owszem, boję się odejścia rodziców, bo nie będzie ze mną osób, które tak kocham. Ale boję się też dlatego, że nie wiem jak dam sobie bez nich radę. Kto poradzi mi w trudnej sytuacji, kto pomoże, jak powinie mi się noga, kto ugości mnie obiadem i ciastem? Jak poradzę sobie z pochówkiem, wszystko jest takie drogie. Co zrobię z ich domem? Kiedy w mojej głowie pojawiają się te praktyczne myśli, mam do siebie żal, czuję się zdrajczynią i egoistką. Boję się też, że będą samotna. Mam cudowne rodzeństwo i wspaniałych przyjaciół, więc nie będę sama, ale miłości rodziców nie zastąpi nikt.

Teraz jeszcze są
Oczywiście z rodzicami o tym nie porozmawiam. Z moim rodzeństwem też nie. Nie chcę ich stresować, nie będę przecież poruszać z kimś rozmowy o jego śmierci. Zwłaszcza, że to lęk, który również ich dotyczy. Mama mojej mamy jest w coraz gorszym stanie. A mój tata z trudnem poradził sobie z odejściem jego własnych rodziców. To krzyż każdego z nas.

Jednak coraz bardziej czuję potrzebę wyrzucenia z tego siebie, skąd ten list. Chcę walczyć z tym lękiem i paniką, być może pójdę też na terapię. Nie chcę się bać tego, co kiedyś i tak nadejdzie. Może niedługo, a może za wiele lat. To nieważne – ten strach to tylko balast. Ale już sam fakt, że powiedziałam o nim głośno, to niezły początek.

Chcę skoncentrować się na razie na tym, co mam. Zadzwonię dziś do rodziców, pójdę z nimi do kina. Może zorganizuję wieczór gier albo wyjadę z nimi na weekend. Wiem, że kiedyś odejdą, ale teraz jeszcze są. I chcę czerpać z tego czasu razem garściami.