Włączcie dźwięk i po prostu to zobaczcie. Szpakowski poszedł na całość w trakcie meczu ze Słowenią

redakcja naTemat
Dariusz Szpakowski od zawsze jest znany z emocjonalnego komentarza, ale tym razem przeszedł sam siebie. Kiedy Łukasz Piszczek zszedł z boiska pod koniec pierwszej połowy meczu ze Słowenią i zakończył swoją przygodę z kadrą, komentator TVP pozwolił sobie oddać mu hołd. Dość specyficzny.
Dariusz Szpakowski pożegnał Łukasza Piszczka w bardzo "głośny" sposób. Fot. Franciszek Mazur / Agencja Gazeta / kadr z meczu / TVP Info
Piszczek, dla którego był to ostatni mecz w reprezentacji Polski, rozegrał przeciw Słoweńcom pierwszą połowę. Tuż przed gwizdkiem kończącym tę część spotkania został ściągnięty przez selekcjonera.

Szpaler dla niego przygotowali piłkarze, a kibice pożegnali go burzą oklasków. Z kolei jeszcze przed spotkaniem otrzymał m.in. pamiątkową koszulkę.

Piszczek ostatecznie usiadł na ławce, a zawodnicy jeszcze przez chwilę wrócili do gry. I wtedy do akcji wszedł Szpakowski. – Łukasz, jeszcze raz, duże dzięki za wszystko. Za moment gwizdek kończący pierwszą część spotkania – mówił.


Po czym nagle nie ukrywając emocji głośno dodał: – Ja myślę, że mogę sobie pozwolić i po raz ostatni powiedzieć: ŁUKAAAAAAAAASZ PIIIISZCZEEEEEEK.

Prawdę mówiąc krzyki Szpakowskiego na wizji trudno oddać słowami. Najlepiej to po prostu obejrzeć: Dodajmy, że Szpakowskiemu szybko złamał się głos i przeszedł do komentowania akcji gości ("Tymczasem Słoweńcy"). Jakby spostrzegł, że wyszło co najmniej średnio.

Internauci w kwestii zachowania Szpakowskiego szybko się podzielili. "Dariuszu Szpakowski, jak ja Pana szanuję. Słuchać tylko bardzo głośno", "Szpakowski show" – piszą niektórzy. Ale i nie brakuje uszczypliwych komentarzy. "Pięknie zachowują się Słoweńcy, którzy do szpaleru (dla Piszczka – red.) dołączają. Magia. Po czym wjeżdża Pan Szpakowski jak słoń do składu porcelany i czar prysł”, "Szpakowski też mógłby już ostatni raz 'wystąpić' w meczu reprezentacji" – czytamy na Twitterze. Legendarne pożegnanie Adama Małysza przez Włodzimierza Szaranowicza chyba jednak wypadło trochę lepiej: