“Każdy pisarz ma szansę na bestseller”. Autorka “Cukierni Pod Amorem” o sukcesie rodzinnej sagi

Karolina Pałys
Pierwsze tomy sprzedały się w tysiącach egzemplarzy. Dzisiaj ilość osób, które chociaż raz zajrzały do “Cukierni Pod Amorem” przekroczyła pół miliona. Ten licznik w najbliższych miesiącach raczej się nie zatrzyma: na półkach w księgarniach pojawił się nowy tom opowieści o mieszkańcach Gutowa. Ale sama autorka zdecydowała, że czas wyprowadzić się z urokliwego miasteczka.
Małgorzata Gutowska-Adamczyk opowiada o kulisach tworzenia bestsellerowej serii "Cukiernia Pod Amorem". Na zdjęciu: autorka na spotkaniu w Składzie Głównym w Koluszkach Fot. Agnieszka Bohdanowicz
Małgorzata Gutowska-Adamczyk opublikowała pierwszą książkę z serii w 2010 roku. Dzisiaj żegna się z czytelnikami ostatnim tomem “Cukiernia Pod Amorem. Jedna z nas”. W rozmowie z na:Temat opowiada o kulisach tworzenia wielowątkowej sagi. Czy myli swoich bohaterów? Czy jednych “pisze się” jej łatwiej niż drugich? Odpowiedzi autorki mogą zaskoczyć, podobnie jak wyznanie: “Mnie pisanie wcale nie bawi”.

Plotka głosi, że Lew Tołstoj, pisząc “Wojnę i Pokój” rozkładał na wielkim stole figurki bohaterów. Uśmiercając któregoś z nich, zdejmował symbolizujący go “pionek” ze stołu. Dzięki temu pamiętał, które wątki zostały zakończone. Czy pani ma swoje sposoby, aby pamiętać, co działo się wcześniej z poszczególnymi bohaterami sagi?

Oczywiście! Temu służył aneks, który później wszedł do książki. W „Cukierni” było tak wielu bohaterów, że nie chcąc ich pomylić, czytelniczki często tworzyły swoje drzewa genealogiczne. Dziwiły się dopiero, kiedy po lekturze trafiały na wszystkie potrzebne ściągawki!

Mnie jakoś bez trudu przychodziło pamiętanie, czasem tylko zaglądałam do aneksu, aby dodać kolejną osobę i sprawdzić, w jakim jest wieku podczas konkretnej sceny.

“Cukiernia Pod Amorem” odniosła gigantyczny sukces. Spodziewała się go pani, publikując pierwszą książkę?

Ktoś, kto zabiera się za pisanie powieści, wytrzymuje te miesiące przy komputerze tylko dzięki nadziei. Ja na początku roku 2008, czyli pół roku przed rozpoczęciem pracy nad „Cukiernią” w ogóle chciałam rzucić pisanie, które zawsze przychodziło mi z trudem, a satysfakcji na miarę oczekiwań nie było…

I cóż, jak widać, każdy pisarz ma szansę na bestseller. Trzeba go tylko napisać.
“Historię rodziny Hryciów nie czyta się, ale pochłania” brzmi komentarz jednej z czytelniczek, zamieszczony na portalu Lubimyczytać.pl. Co pani zdaniem sprawiło, że właśnie ta seria odniosła sukces?

Może bogate tło historyczne? Sporo czasu poświęciłam na dokładne „zobaczenie” życia moich bohaterów. Czytałam wspomnienia, opracowania, oglądałam ilustracje. Może postaci przemawiały do czytelników? Może chodziło o rozwiązanie tajemnicy, którą zafascynowałam czytelników? Może wszyscy tęsknimy do dawnego świata, do dworków, wieczorów przy kominku, celebrowanych posiłków?

Czytelniczki często mi mówiły, że po lekturze „Cukierni” szukały najstarszych członków swojej rodziny, aby dowiedzieć się od nich czegoś o jej dziejach.

“Do bohaterów Cukierni wracam jak do starych znajomych, ciekawa co u nich się zmieniło kiedy się nie widzieliśmy” - to kolejna opinia czytelniczki. Co jest dla pani najważniejsze w konstruowaniu postaci?

To się dzieje jakoś samoistnie. Naturalnie najpierw mam temat, do tego tematu, niczym pionków szachowych, potrzebuję na przykład naiwnej i cwaniaka. Żeby było trudniej – autorzy uwielbiają komplikować – naiwna będzie na początku cyniczką, bo interesuje nas przede wszystkim przemiana bohatera. Zatem cwaniaka musimy na początku przedstawić jako romatycznego, zagubionego i ufnego.

Potem muszą się gdzieś spotkać. Może ślizgawka? Po co tam przyszli? Z kim? Jak się poznają? Może ona wjedzie na niego i zrobi mu krzywdę? To banalne, ale nie wtedy, kiedy potem się okaże, że on się „podstawił”, aby coś osiągnąć.

Praca autora polega na ciągłym podejmowaniu decyzji co do bohaterów i na przedstawianiu ich w taki sposób, aby czytelnik też musiał myśleć, aby nurtowało go, co będzie na następnej stronie i jak to wszystko się skończy. Jednocześnie ich portrety muszą być prawdziwe i prawdopodobne.

Cofnijmy się do początków “Cukierni…”. Pamięta pani, kiedy pojawił się pomysł na sagę? A na historie poszczególnych bohaterów?

Po raz pierwszy myśl, że chciałabym napisać powieść o cukierni przyszła mi do głowy w 1983 roku. Wtedy miała to być mroczna powieść o upadającym biznesie. Główną bohaterką uczyniłam Celinę Hryć wzorowaną na mojej chrzestnej matce, Halinie Kolasińskiej.

Pisać zaczęłam równo ćwierć wieku później, na początku lipca 2008 roku i Celina Hryć z pierwszoplanowej postaci bardzo szybko stała się drugoplanową, bo mnie pochłonęły dworki i obyczajowość szlachecka.

Kiedy wymyśliłam Tomasza Zajezierskiego i jego wstydliwe hobby (a może chorobę?) oraz resztę komplikacji (dwóch synów o tym samym imieniu i zapowiedź końca rodu), zaczęło się to jakoś samo toczyć. Nie miałam żadnych notatek ani drabinki, po której mieli się wspinać moi bohaterowie. Wielu z nich narodziło się pod wpływem impulsu, bo coś zobaczyłam, przeczytałam, czegoś się dowiedziałam.
Małgorzata Gutowska-Adamczyk zaczęła pracę nad "Cukiernią pod Amorem" w 2008 roku. Pierwsza część ukazała się w 2010. Na zdjęciu: księgarnia Skład Główny w KoluszkachFot. archiwum prywatne autorki
Cechą charakterystyczną książek z serii jest to, że toczy się na dwóch planach historycznych. Czy łatwiej łączyło się pani współczesność z XIX-tym wiekiem, czy z latami 70-tymi wieku ubiegłego?

To nie jest niezbędne. Początkowo wcale tego nie planowałam. Po pierwsze nie miało być żadnej serii, tylko jedna mała powieść o kobiecie-cukierniczce. Z jakiegoś powodu wydawało mi się, że to ciekawa lokalizacja.

W pewnym momencie redaktorka zasugerowała, że brakuje w powieści bohaterki, z którą mogłyby utożsamić się młodsze czytelniczki. Pojawiła się Iga Hryć i musiałam ją gdzieś „upchnąć”. Oto cała tajemnica.

Prowadzenie narracji dwutorowej jest niełatwe, bo pisze się równolegle jakby dwie powieści. I w każdym przypadku jest to potwornie męczące! Mnie pisanie wcale nie bawi. A najgorsza jest pogarda wobec siebie, jeśli nie jestem w stanie posunąć się dalej, bo nie mam atrakcyjnego pomysłu.

Czy ma pani sentymentalny stosunek do swoich bohaterów? Czy są tacy, których lubi pani opisywać i tacy, których opisuje pani raczej niechętnie?

O tak! I wcale nie gra tu roli pozycja bohatera. Może on być tylko cieniem, migawką, jak Róża z Wolskich, może być ważny, ale mimo wszystko drugo- czy nawet trzecioplanowy, jak Szczęsny Sikorski. Są tacy, których podziwiam, jak Gina Veylen czy Teresa Kuszel, tacy, których szanuję, jak Barbara Zajezierska czy Helena Hryć, których mi żal, jak Marianna Blatko czy Martyna Nowak, i tacy, którymi pogardzam, jak Tomasz Zajezierski czy Grzegorz Hryć. Staram się jednak zachowywać autorski obiektywizm.

Czy w trakcie tworzenia serii pojawiały się wątki, które komplikowały pani dalszą pracę nad fabułą? Takie, o których myślała pani: “Żałuję, że poszłam w tę stronę. Ona czy on mogliby zachować się inaczej”.

Nie przypominam sobie takiego zdarzenia, bo na ogół myślę nad kilkoma krokami naprzód. Jednak było coś takiego w „Fortunie i namiętnościach”. W trakcie rozmowy bohaterów, a puszczam ich często na żywioł, zauważyłam ze zdumieniem, że jeden z nich ciągnie w jakąś dziwną stronę, staje się trochę kim innym i zaburza mi konstrukcję. Trzeba było tekst wyrzucić („spruć”) i napisać scenę od nowa.

Na przestrzeni swojej kariery pracowała pani również nad scenariuszami seriali min. do “Tata, a Marcin Powiedział…” czy “Na Wspólnej”. Czy pisząc książki wykorzystuje pani doświadczenie zdobyte podczas pracy nad serialami?

Powieści zaczęłam pisać, bo nie było chętnego, aby zrealizował mój scenariusz. Pisanie powieści jest łatwiejsze: jej świat należy do mnie, nikt mi się do niego nie wtrąca. Pisanie scenariusza to liczenie się z ingerencją w tekst, czasem dość drastyczną, myślenie o tym, czy da się go sprzedać, nakręcić, kto miałby zagrać, kto emitować? Mając to wszystko na względzie wybieram powieść.

“Jedna z nas” to ostatni tom “Cukierni”. Jego stworzenie przyszło pani łatwiej czy trudniej w porównaniu do poprzednich części?

Pisało mi się go wyjątkowo trudno. Może dlatego, że sytuacja bohaterek mnie przytłaczała, chciałam wszystko „dobrze” załatwić, czytelniczki pisały, że mają podobne doświadczenia, czułam się wobec nich odpowiedzialna. A może postawiłam sobie zbyt wysoko poprzeczkę? Nie wiem. Cieszę się, że książka jest już u czytelników. Zamknęłam chyba ten rozdział mojego życia zawodowego.

Czy “Jedna z nas” zaskoczy czytelników? Czy myśli pani, że spodziewają się takiego zakończenia?

Inteligentni się domyślają. Daję im pewne sygnały. Czy się zdziwią? Mam nadzieję. Choć docierają już do mnie głosy, że widzą pewne furtki otwarte dla kontynuacji. Chcieliby jeszcze pospacerować po Gutowie. To dla mnie wielki komplement i zaszczyt.

Artykuł powstał we współpracy z wydawnictwem Prószyński i S-ka.