Przerobili vana na dom z kółkami. Znany polski aktor z ukochaną mieszkają teraz w całej Europie

Bartosz Godziński
Kiedy z nimi rozmawiałem, "mieszkali" we Francji, a za kilka dni mieli "przeprowadzić" się do Hiszpanii. Cudzysłów został użyty celowo, bowiem Kuba i Zosia są teoretycznie bezdomnymi. Po Europie od ponad miesiąca poruszają się i nocują we własnoręcznie przerobionym "kampervanie". – Na początku można zachłysnąć się poczuciem wolności - nic nie trzeba, wszystko można – opowiadają.
Jakub Tolak i jego partnerka Zosia przerobili vana na kampera. Mieszkając w nim, podróżują po całej Europie Fot. Instagram.com/foxesineden/
Kilka lat temu czytałem o parze polskich emerytów, która przeprowadziła się do kampera. Pomyślałem sobie: marzenie. Kiedy z naszego domowego budżetu odejmiemy szeroko rozumiane opłaty za mieszkanie (zwłaszcza wtedy, kiedy je wynajmujemy), to zostanie nam całkiem sporo pieniędzy na inne rzeczy. Jak podróżowanie, które jest zdecydowanie łatwiejsze, gdy nic nas nie trzyma w jednym miejscu.

Bohaterowie niniejszego artykułu wpadli na pomysł życia na kołkach w zdecydowanie młodszym wieku niż rzeczona para emerytów. Jak im się wiedzie? Na zdjęciach na Instagramie wyglądają na megaszczęśliwych, ale poza obiektywem też nie mają na co narzekać.


– Były momenty zwątpienia i to już w trakcie samej budowy busa. Chcemy kontynuować podróż ile się da, bo mamy realną możliwość bycia sobie "sterem, żeglarzem, okrętem" i nie zawahamy się z niej skorzystać. Co z tego wyniknie, albo co z tym zrobimy, pokaże czas – przyznają w rozmowie z naTemat.
To nie kolejna historia o rzucaniu wszystkiego
37-letniego Kubę Tolaka większość osób kojarzy głównie z ról w "Klanie", "Barwach szczęścia" i "Francuskim numerze". W sumie od 1994 roku występował w wielu filmach, serialach i na deskach teatralnych. W międzyczasie udzielał się też muzycznie - grał na perkusji w rockowych zespołach takich jak "Forma", "The White Kites" czy "Traces to Nowhere". Pracował również w agencji reklamowej oraz jako architekt.

Z kolei jego partnerka, 29-letnia Zosia, miała wcześniej firmę zajmującą się sprzedażą nieruchomości. – Jesteśmy razem prawie 4 lata, żyło nam się tak samo dobrze na większym metrażu, jak i aktualnym: 6 m2 – mówią. Dlaczego zdecydowali się na tak radykalny krok?

– Od dłuższego czasu zadawaliśmy sobie wiele pytań na temat codzienności. Czy styl życia, który proponuje zachodnia cywilizacja, jest rzeczywiście najlepszym, możliwym rozwiązaniem? Czy, mimo wszechobecnych komunikatów o tym, że "wszyscy jesteśmy wyjątkowi i sami wybieramy swoją drogę", rzeczywiście ją wybieramy? Czy może nie zauważamy nawet, kiedy zaczynamy wypełniać role narzucane przez otoczenie? Czy w ogóle mamy wybór? W pewnym momencie uznaliśmy, że jedynym sposobem, aby (być może) znaleźć jakieś odpowiedzi, jest... zacząć ich rzeczywiście szukać.

Biurko wychowało pewnie wielu teoretyków życia, ale raczej ledwie garstkę praktyków. Odżegnujemy się oczywiście od jakiegokolwiek kołczingu z gatunku "weź życie w swoje ręce i bądź lepszą wersją siebie". Nie zależy nam na ulepszaniu, ani pogarszaniu siebie, na budowaniu jakiegoś "nowego ja". Chodzi nam przede wszystkim o poznanie jakiegoś ułamku prawdy o naszym, ludzkim życiu.

Póki co mają jeden plan: dotrzeć do Portugalii w okolicach grudnia. Przejechali już przez Polskę, Czechy, Austrię, Włochy, teraz powoli żegnają Francję i docierają do Hiszpanii. – Nie skupiamy się na miastach, ale "odhaczyliśmy" Pragę, Wenecję, Florencję, Sienę, San Remo, Niceę, czy San Tropez – mówią.

– Widzieliśmy sporo pięknych zachodów słońca, np. nad Ossiacher See w Austrii, czy na Lazurowym Wybrzeżu. Spotkaliśmy trochę dzikich zwierząt i trochę mniej dzikich. Przeżyliśmy niezliczoną ilość burz, w tym jedną gradową na włoskim wybrzeżu. Naprawialiśmy cieknącą rurę od zbiornika tzw. szarej (brudnej) wody pod samochodem. W niedzielny poranek, na parkingu pod kościołem we Florencji, Kuba uszczelniał cieknące okno dachowe, podczas gdy okoliczni mieszkańcy, idąc na mszę, obserwowali nas z zaciekawieniem.

Dowiedzieliśmy się jak to jest nie mieć wody do mycia przez 5 dni, bo nie było gdzie jej zatankować. Spaliśmy 5 metrów od szumiącego morza, na szczycie góry i przy supermarketach. Raz, w okolicach San Tropez, zakopaliśmy się kołami na piaszczystej plaży, co pomogło nam zrozumieć, dlaczego lepiej mieć samochód z napędem na 4 koła. Straciliśmy też jedną kolację i kilka przyborów kuchennych, bo osunęły się nam ze stolika do jeziora, gdy w końcu postanowiliśmy ugotować coś w plenerze.

Na brak przygód z pewnością narzekać nie mogą. Każda osoba czytająca tekst zastawania się nad ich domem na kółkach. Otóż moi rozmówcy przerobili vana własnoręcznie - z małą pomocą fachowca. Podróżują więc unikatowym pojazdem, który możemy sklasyfikować jako kampervan (ewentualnie campervan).
Jak przerobić vana na kampera?
Kampervan został "odpicowany" na bazie Citroena Jumpera. – Samochód kupiliśmy dokładnie rok temu z bardzo prymitywną zabudową paki. W grudniu zerwaliśmy wszystko do gołej blachy i zaczęliśmy przerabiać po swojemu. Całość zajęła 10 miesięcy, z czego 8 pracowaliśmy równocześnie na pełny etat, a więc samochód robiliśmy głównie w weekendy lub wieczorami. Ostatnie 2 miesiące (sierpień, wrzesień), to już ekstremalnie wytężona praca nad kamperem, bez innych zobowiązań zawodowych – wspominają.

Ich nowy dom na kółkach ma długość niespełna 6 metrów, a sufit znajduje się na wysokości 185 centymetrów. Określenie "dom" nie jest użyte na wyrost. W minivanie zamontowali wszelkie nieodłączne elementy mieszkaniowe - z prysznicem włącznie.

– Mamy łazienkę z prysznicem i toaletą turystyczną, kuchnię ze zlewem, lodówką i dwupalnikową kuchenką, salon ze stołem i dwustronną kanapą, który zamienia się w sypialnię z łóżkiem 185x126 cm (śpimy w poprzek samochodu – plus bycia niewysokimi). Zbiornik wody czystej 90 l z pompą wody, zbiornik wody brudnej 40 l, panel solarny 300 W na dachu. Do tego dochodzi spora, dwuskrzydłowa szafa na ubrania – wyliczają.

Nad kuchenką jest też jeszcze okno dachowe z wiatraczkiem, które służy także jako wyciąg, kiedy gotują. Pod łóżkiem jest bagażnik - nie zapominajmy, że to wciąż jest samochód.
Kampervan jest utrzymany w duchu DIY (pl. zrób to sam). Para inspirowała się profilami na Instagramie i filmami na YouTube, ale finalny projekt wykonali sami. – Dobraliśmy wyposażenie i układ wnętrza do naszych oczekiwań i potrzeb. Stworzyliśmy miniaturową wersję domu, w którym do tej pory mieszkaliśmy – mówią.

– Jako, że skończyłem architekturę i lubię prace manualne, ogólnie czerpałem dużo przyjemności z budowy. Mimo to, ilość pracy, szczególnie pod koniec, dała mi się we znaki. Okazało się, że chcąc zbudować pełnoprawny dom na kołach, trzeba zagłębić się w niezliczoną ilość detali i tematów, o których nie miałem wcześniej pojęcia. Począwszy od prac blacharskich, zabezpieczenia przed korozją, przez instalację elektryczną i dobór kabli, po materiały do uszczelnienia prysznica. Samochód nie ma właściwie kątów prostych, więc większość rozwiązań trzeba kombinować – wyjaśnia Kuba.

– Są oczywiście dostępne różne gotowe elementy zabudowy, ale z jakiegoś powodu wszelkie rzeczy z dopiskiem "kamper" stają się nagle trzy razy droższe, więc zwykle odpuszczaliśmy gotowe rozwiązania. Staliśmy się stałymi bywalcami sklepów budowlanych. Do tego nauczyliśmy się cierpliwości. Na wszystko potrzeba czasu. Czasami bardzo dużo czasu – przyznaje Zosia. Prace, które zlecili fachowcom, to montaż okna dachowego i zbiornika na brudną wodę pod samochodem, montaż solara i ocieplenie pianą PUR. Parę rzeczy dociął im zaprzyjaźniony ślusarz.

Teraz rzućmy okiem na rachunek za zmodyfikowanie vana. W jakiej kwocie się zamknęli? – Wstępnie zakładaliśmy 20 tys. na samochód i drugie tyle na zabudowę. W pewnym momencie przestaliśmy liczyć wszystkie wydatki, ale całość wyszła jakoś w okolicach 50 tysięcy – zdradzają.

Nie planują umieszczać projektu w sieci, ale chętnie służą wszystkim poradami - wystarczy do nich napisać np. na Instagramie. Niedawno na YouTube'a wrzucili również filmik z budowy własnego "M" na kółkach.
Życie powoli się toczy
W Europie karawaning istnieje od lat i jest bardziej popularny niż w Polsce. Przez ten czas nagromadziło się też więcej obostrzeń. – Teoretycznie tam, gdzie nie ma zakazów, tam parkować można. Musimy jednak zaznaczyć, że nasz samochód to przerobiony "dostawczak", a więc mniej się rzucamy w oczy, niż wypasione kampery Włochów, czy Francuzów, co akurat pomaga nam w znalezieniu miejsca na postój – przyznają.

Nie zatrzymują się jednak gdzie popadnie. Do wyszukiwania miejsc postojowych, korzystają z aplikacji, gdzie kamperowy świat oznacza i opiniuje miejscówki do spędzenia nocy. W większości przypadków się to sprawdza. – Po zaparkowaniu instalujemy parę dodatkowych zabezpieczeń antywłamaniowych. Niestety złodzieje lubią kampery, w końcu to przewoźne domy – mówią. – Zasłaniamy okna i... w sumie czujemy się jak w domu, bo bez zewnętrznego kontekstu za każdym razem przecież jesteśmy u siebie. Rano, po myciu i śniadaniu, albo jedziemy dalej, albo wychodzimy z przedpokoju nad morze, jezioro, w góry lub do miasta. Wyjeżdżając mieliśmy sporo obaw dotyczących bezpieczeństwa spania "na dziko", ale okazały się bezzasadne.

Kubie i Zosi zależało na zmianie codzienności, dlatego także w utrudnieniach widzimy dużo pozytywów. – Na pewno na początku można zachłysnąć się poczuciem wolności – nic nie trzeba, wszystko można. Zrywa się z dotychczasową rutyną, ale co ciekawe, na miejsce starej rutyny pojawia się nowa - znak, że jako ludzie chyba jednak potrzebujemy stałych elementów codzienności – zauważają.

Wspaniała jest też bliskość natury. W każdej chwili można się zatrzymać i pójść na spacer do lasu, nad wodę, gdzie tylko dusza zapragnie. Równocześnie jednak wzrasta zależność od tej natury. Temperatury, deszcz - wszystko zaczyna się mocniej odczuwać i niekiedy wokół tego organizować dzień.

Nie wszystko jednak da się przewidzieć. – Na przykład na początku nasz "domowy" akumulator ładowany był tylko ogniwem fotowoltaicznym, które mamy na dachu. Szybko się jednak okazało, że w pochmurne dni to nie wystarcza. Musieliśmy dokupić we Włoszech rozdzielacz, który kieruje prąd z alternatora także do naszego "domowego" akumulatora – mówią.

Pewne rzeczy przestają być oczywiste: żeby mieć wodę, trzeba ją zdobyć, żeby mieć działającą toaletę, trzeba ją regularnie opróżniać. Ogólnie człowiek jest bliżej takich doczesnych tematów, co uświadamia, że ten nasz miejski styl życia jest naprawdę ultra komfortowy. Nie mamy podgrzewania wody, więc jej temperaturę dobiera za nas natura. Ile na zewnątrz, tyle pod prysznicem. Na początku nie było łatwo, ale teraz się przyzwyczailiśmy i nawet widzimy w tym plus, bo zimno z rana i hartuje i budzi zarazem.

– W drodze ciągle jest się gdzieś gościem i, przy sposobie podróżowania jaki wybraliśmy (bez szczegółowego planu), taki tryb życia wymaga sporo improwizacji. My to lubimy, ale nie każdemu może się spodobać taka doza niepewności – co dalej.
Nomadzi XXI wieku za 100 zł dziennie
"Nic nie może przecież wiecznie trwać" – śpiewała Anna Jantar. Jednak taki sposób życia, w dobie powszechnego dostępu do internetu, ofert pracy freelancerskiej, wydaje się być dość inspirującym i możliwym do zrealizowania sposobem na przetrwanie. A kampervan daje niemal pełną niezależność od cywilizacji.

Jeśli chodzi o techniczne funkcjonowanie samochodu, to w większości są samowystarczalni. – Przy ładnej pogodzie mamy prąd ze słońca, przy gorszej możemy doładować tylny akumulator z alternatora włączając silnik – mówią. Akumulatory w pojeździe są dwa: pierwszy, przedni, "święty" akumulator rozruchowy i drugi, tylny, "domowy".

– Nasz zbiornik wody ma 90 litrów, co wystarcza nam na 3-4 dni normalnego funkcjonowania. Mamy także kuchenkę gazową, więc sami gotujemy. No i mamy toaletę. Reasumując, jeśli zapewnimy sobie paliwo i wodę (gazu nie musimy aż tak często uzupełniać), to możemy spędzić sporo czasu z dala od cywilizacji – zapewniają. Wszystko fajnie, ale za coś trzeba żyć, prawda? Para podróżników na razie zwiedza Europę za zaoszczędzone pieniądze. Co będzie potem? Na to też mają patent.

– Ilość pieniędzy, których człowiek potrzebuje do godnego życia, jest w dużej mierze określona przez miejsce, w którym chce żyć. My żyjemy w drodze, trochę niejako "na ulicy", więc tych funduszy nie potrzeba wiele. Póki co korzystamy z oszczędności. Nie są to jednak aż tak duże kwoty, żebyśmy mogli sobie, ot tak, podróżować ile zechcemy. Na początku wyjazdu założyliśmy dzienny budżet w wysokości 100 zł i staramy się tego trzymać. Oczywiście nie wliczamy w to paliwa.

– Jeśli będzie trzeba, to poszukamy zdalnej lub dorywczej pracy. Myślimy także o znalezieniu zatrudnienia np. na farmie, czy ranczo w zamian za "wikt i opierunek". Kochamy zwierzęta i przyrodę, więc jeśli takie rozwiązanie przedłużyłoby podróż, byłoby to dla nas świetne rozwiązanie – opowiadają.
Kuba i Zosia nie wiedzą jeszcze, czy zamierzają tak spędzić resztę życia. Śmieją się, że na pewno nie wracają przed końcem stycznia przyszłego roku, bo wynajęli własne, "normalne" mieszkanie i nie mają gdzie teraz mieszkać. – Ale staramy się tak wszystko poukładać, aby podróżować jak najdłużej. Celem był wyjazd i zmiana trybu życia, a w ramach tego poznanie świata i zobaczenie jego trochę większego fragmentu. Jako że świat jest dość spory, to i czasu na jego poznanie przydałoby się niemało – podsumowują.