Camino de Santiago. Szlak, który co roku przemierza nawet ćwierć miliona pielgrzymów

Alicja Cembrowska
– Codziennie wieczorem bolały mnie kostki albo kolana, albo całe nogi, nie było dnia, żebym nie czuła bólu nóg. Po dotarciu do schroniska robiłam gimnastykę rozciągającą, ale nogi bolały tak, że bałam się, że kolejnego dnia nie będę w stanie iść dalej. Na szczęście codziennie budziłam się bez bólu i szłam – mówi mi 30-letnia Paulina, która do Santiago de Compostela ruszyła z tatą. Dla obojga okazała się to jedna z najcenniejszych lekcji w życiu.
Szlak Camino pokonują tysiące osób rocznie Jon Tyson/Unsplash
Camino to droga Świętego Jakuba – Jakuba Pielgrzyma. Każdego roku wędrują nią tysiące ludzi z całego świata, niezależnie od światopoglądu, sytuacji ekonomicznej, wiary bądź niewiary, wyruszają w kilkusetkilometrową trasę, by dotrzeć do swojego prywatnego źródła. Jedni chcą zapomnieć, inni poukładać swoje życie, kolejni odnaleźć sens, odkryć siebie na nowo. Różnorodność tych historii stała się inspiracją dla małżeństwa Anne Buist i Graeme Simsiona, którzy napisali książkę "Na szlaku szczęścia".

Tak różni, tak bardzo podobni
Głównymi bohaterami, z którymi pokonujemy trasę z francuskiego Cluny do Santiago są Zoe i Martin. Ona jest niespełnioną artystką z Kalifornii. Działa intuicyjnie, czuje, że po tragedii, która wydarzyła się w jej życiu, musi coś zmienić. Wierzy w znaki i przeznaczenie. Jej głębokie duchowo życie nie ma jednak podłoża religijnego. W trasę rusza ze skromnym budżetem, raczej spontanicznie, bez szczególnego przygotowania.

On jest inżynierem z Yorkshire. Od początku wie, że przejście trasy z samodzielnie zaprojektowanym wózkiem i relacjonowanie tego w Internecie, to dla niego szansa na wypromowanie swojego prototypu. Wspomnienia i przykre doświadczenia z życia osobistego nie chcą jednak zostać w domu, też marzą o podróży.

Dla obojga marsz staje się zatem nie tylko wyzwaniem fizycznym, ale i emocjonalnym, duchowym, z czego na początku nie do końca zdają sobie sprawę. Autorzy książki nie epatują jednak patetyzmem. Nie szukają metafizycznej głębi na siłę. To sprawia, że "Na szlaku szczęścia" jest wciągającą lekturą nawet dla osób niewierzących. Nie aspekt doznania religijnego stanowi sedno książki, a uniwersalne, ludzkie lęki i zmartwienia.

Camino zmienia człowieka
Potwierdza mi to Paulina, która przyznaje, że o Camino mówiło coraz więcej jej znajomych. W końcu sama zdecydowała się przejść szlak i potwierdza słowa wielokrotnie powtarzane w książce, że "Camino zmienia człowieka".
Jon Tyson/Unsplash
– Po powrocie zaczęłam bardziej doceniać to, co mam. Wydawało mi się, że jestem taka bogata, bo mam mieszkanie i samochód, nie muszę codziennie chodzić tyle kilometrów na pieszo, mam gdzie spać i nie muszę wszystkiego nosić w plecaku, bo mam szafę pełną ubrań! Nagle zaczęłam się zastanawiać, czy na pewno aż tyle ich potrzebuje. Tam miałam 3 koszulki i to mi starczało. Nie malowałam się, włosy spinałam w warkocz.

Potwierdza również, że "każdy pokonuje Camino, tak jak lubi". I każdy robi to, co mieści się w granicach jego normy. Autorzy książki nie pomijają pielgrzymów-imprezowiczów, czy tych, którzy "korzystają z okazji" na miłosne uniesienie. Szlak stanowi niejako przekrój osób, narodowości, powodów i postaw.

Ktoś idzie, bo chce sprawdzić swoją kondycję, ktoś, bo potrzebuje przemyśleć swoje życie, ktoś przepracowuje traumę. I kolejno: ktoś śpi w schronisku, ktoś w hostelu, ktoś je cokolwiek, ktoś decyduje się na wykwintne kolacje. Ktoś niesie swój bagaż, ktoś wysyła go taksówką do kolejnego punktu podróży. Żadna z tych postaw nie jest ani lepsza, ani gorsza. Jest inna.

– Przejście Camino to okazja do poznania wielu ludzi z różnych krajów. Z niektórymi rozmawiasz, z innymi wymieniasz przyjazne spojrzenia, im dłużej idziesz, tym bardziej traktujesz wszystkich jak członków rodziny, przyjaciół. Większość osób pokonuje takie same odcinki kilometrowe (według przewodnika), więc wieczorem w kolejnych miasteczkach spotykasz tych samych ludzi, z tymi samymi osobami nocujesz, jesz śniadania czy kolacje – mówi Paulina.

Ciężko, ciężko, jeszcze ciężej...
Gdy słuchałam jej opowieści, zdałam sobie sprawę, że powieść "Na szlaku szczęścia" jest nie tylko fajną historią, ale też przewodnikiem. Dzięki pierwszoosobowym narratorom, którymi są na zmianę Zoe i Martin, poznajemy ich punkty widzenia, emocje, przeżywamy trasę i przechodzimy przemianę razem z nimi. To ciekawy zabieg, który uzmysławia jeszcze jedną rzecz – nie wszystko jest takie, jak nam się wydaje. Często dopisujemy sobie intencje, oceniamy innych, nie mając pojęcia, co tak naprawdę siedzi w ich głowach...
Muszle przegrzebków (muszle Świętego Jakuba) znajdują się na całej trasie Camino. Za jedną z nich podążyła ZoeJon Tyson/Unsplash
Bez wątpienia istotnym elementem książki, ale i opowieści osób, które Camino przeszły, jest wysiłek fizyczny. Nagle okazuje się, że nie, chodzenie nie jest wcale takie proste, jak mogłoby się wydawać.

– Niesienie plecaka ważącego około 10-15 kilogramów, przy 20 stopniach pod stromą górę było dla mnie ogromnym wysiłkiem. O ile z rana miałam energię i pierwsze 5 kilometrów szło się super, kolejne 10 było ciężko, to na ostatnich 5 kilometrach czasami miałam ochotę płakać, rzucić się w przepaść, albo błagać tatę, z którym szłam, żebyśmy jednak pojechali autobusem... Dopiero po powrocie okazało się, że on miał podobne myśli, od pierwszego dnia bał się, że dostanie zawału, ale wtedy żadne z nas nie przyznało się do tych słabości – mówi Paulina.

Gdy masz ochotę skoczyć w przepaść
Kobieta przyznaje, że jednak najciekawsze odkrycia to właśnie te z kategorii "emocje".

– Dzięki temu, że byłam z ojcem, dotarło do mnie, jak trudno czasami dobrze kogoś poznać, ludzie wiele ukrywają, a na Camino wychodzi ich prawdziwa natura, lęki. Jesteś zmęczony i się odsłaniasz. Własny tata tak mnie momentami wkurzał, że miałam ochotę go zabić, ale było to moje zmęczenie, odczuwany ból, strach, że nie będę miała gdzie spać. W końcu radość nie do opisania, gdy dotarliśmy do Santiago.

Z jednej strony miałam ochotę płakać z radości, że to już koniec, a z drugiej strony po kilkunastu dniach chodzenia, gdy moim celem było iść przed siebie, odczuwałam pustkę – opowiada 30-latka, podkreślając jednocześnie, że bardzo trudno opisać te wszystkie uczucia, które pojawiają się na trasie.

Zoe, Martin, Paulina i tysiące innych pielgrzymów przeszło swoją prywatną rewolucję. Myśląc o szczęściu, chyba większość z nas przyzna, że najistotniejszym jego elementem jest lubienie siebie. Żeby jednak coś polubić, musimy to dobrze znać. Musimy przekroczyć własne granice, wypaść z kołowrotka codzienności, przełamać rutynę.

– Po powrocie odzyskałam energię do życia. Od stycznia byłam przemęczona, często spałam po południu, rano nie miałam siły wstać z łóżka. Po Camino odzyskałam siły, rano znowu, tak jak kiedyś, budzę się przed budzikiem, mam ochotę planować i działać. Po pokonaniu tej drogi czuję, że nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych, że wszystko jest w głowie, jesteś tak silny, jak myślisz. Na trasie często nie miałam siły, myślałam, że nie dam rady, ale czułam, że nie mogę się poddać i albo padnę, albo dotrę. Pokonywałam codziennie swoje słabości i ból.

Na końcu, w Santiago na pomniku przeczytałam napis: "Camino recto, camino erguido, camino buscando un sentido. Camino porque tengo un objectivo, no bavare hasta alcanzar mi destino", czyli "Idę prosto, idę wyprostowany, idę szukać sensu. Idę z celem i nie przestanę, dopóki nie spełnię swojego przeznaczenia" – podsumowuje Paulina.

"Na szlaku szczęścia" to lektura idealnie pasująca do grudnia. Mam na myśli nie tyle kwestie religijne, a refleksyjność, którą wyróżnia się ostatni miesiąc roku na tle innych. To czas na rachunek sumienia, podsumowania, przemyślenia, wyciąganie wniosków. A może także na zaplanowanie swojej drogi?

Artykuł powstał we współpracy z Media Rodzina.