Dlaczego warto kibicować Hołowni, choć brzmi jak kaznodzieja i nie zagrozi kandydatowi PO

Jacek Liberski
bloger i autor powieści; polityk hobbysta
Od tygodni każdy, kto się interesuje polityką w tym kraju, z ciekawością czekał na oficjalne pojawienie się na politycznej scenie Szymona Hołowni. Od dawna zapowiadany projekt wczoraj właśnie stał się faktem. Witam go z mieszanymi uczuciami, chwaląc i wspierając za to, że na prawej i lewej stronie tej politycznej sceny pojawia się wreszcie ktoś, kto może być alternatywą zarówno dla Andrzeja Dudy jak i kandydata Lewicy. Nie wierzę zaś, aby Hołownia poważnie zagrażał kandydatce (tak, kandydatce) Koalicji Obywatelskiej czy kandydatowi Konfederacji.
Dlaczego warto kibicować Szymonowi Hołowni? Fot. Michał Ryniak / AG
Orzeł wystartował
Niedziela. Popołudnie. Godzina 17:00. Wcześniej pojawia się w przestrzeni publicznej zapowiedź na Facebooku i Twitterze – jakby nieśmiało podana informacja: o 17-tej startujemy. Tuż przed 17-tą na facebookowym profilu Szymona Hołowni pojawia się zegar odliczający czas, jak tuż przed startem rakiety. Punkt 17:00 silniki odpalają.

Ktoś, kto 20 lat pracuje w mediach dobrze wie, że program musi wejść na antenę punktualnie. W całym tym projekcie widać profesjonalizm i doświadczenie z szeroko pojętego marketingu politycznego. Nie przypadkiem rzecz ma miejsce w teatrze szekspirowskim w Gdańsku. Wszystko ma tu swoją symbolikę. Odpalenie rakiety przypomina wcześniejsze starty Palikota, Petru czy Biedronia, ale jest bardziej stonowane i mniej krzykliwe. Raczej kameralne i podkreślające osobiste cechy kandydata, o których Hołownia będzie mówił wielokrotnie podczas tej godziny spotkania z nim.


Swój projekt Hołownia zaczyna prezentacją tendencyjnego, kilkuminutowego filmu, który kończy się konkluzją, że według badań społecznych 73% badanych twierdzi, iż prezydentem Polski może być osoba spoza polityki. Film nie robi na mnie większego wrażenia, jest rzecz jasna dobrze skrojoną marketingową produkcją, jak przystało na kogoś, kto media zna od podszewki.

Wreszcie na scenę wkracza on, Szymon Hołownia. Zza pulpitu, wziętego wprost z jakiegoś kościoła, przedstawia swój polityczny projekt. Brzmi jak kaznodzieja, bardziej protestancki niż katolicki. Dużo mówi o wartościach w polityce, o łączeniu, wspólnocie, o szacunku do innych, o tym, że możemy być różni, ale równi. Mówi o XXI wieku, który jest wiekiem wyzwań. Dużo tu słów o sobie, o swoich fundacjach i przekonania, że Hołownia jest kimś innym niż cały świat polityki. Nie przekonuje mnie jednak ten fragment wystąpienia, nie przemawia do mnie idealistyczne traktowanie polityki, którego w słowach Hołowni jest mnóstwo.

Uważam, że świat się zmienia, a może nawet już się zmienił, i miejsca na ideowe traktowanie polityki już nie ma. Osobiście od polityka, na którego głosuję, oczekuję przestrzegania zasad demokracji, przestrzegania prawa, przyzwoitości, a nade wszystko skuteczności w realizacji wybranego przeze mnie programu, którego w większości akceptuję.

Polityk jest przeze mnie wynajmowany na okres czterech lat i opłacany z moich podatków, do określonego celu. Nie szukam w polityce ideowości, szukam skutecznej realizacji rozwiązań, które mają prowadzić do rozwoju kraju i wzrostu dobrobytu – mojego i państwa, bo tylko bogate państwo może realizować swoje obowiązki wobec wszystkich obywateli.

Jest jednak spora grupa wyborców, która ciągle tęskni za ideowością w polityce, jak jest to duża grupa – wkrótce się dowiemy.

Po co i dlaczego?
Wystąpienie programowe Hołowni jest przewidywalne do bólu. Wiadomo, o czym będzie mówił, zanim jeszcze wypowie kolejne zdanie. Słyszymy więc o Polsce solidarnej i silnej siłą najsłabszych a nie najsilniejszych. Padają słowa o równym traktowaniu osób o odmiennej orientacji seksualnej, o wykluczonych, o silnych samorządach, o Polsce silnie osadzonej w Unii Europejskiej, o Polsce, w której wszyscy przestrzegają zasad, o przyjaznym rozdziale państwa od Kościoła i o bezpartyjnym bezpieczniku w pałacu prezydenckim.

Wreszcie pada oczekiwana od dawna deklaracja: „chcę kandydować na urząd prezydenta RP”, po której następuje owacja na stojąco zgromadzonych w teatrze osób. Wszystko jest starannie wyreżyserowane, widać, że projekt „Hołownia na prezydenta” to profesjonalna robota, robiona przez fachowców. Sam Hołownia zresztą o tym mówi podczas drugiej części spotkania, którą jest rozmowa prowadzona przez dziennikarkę Radia Zet Justynę Dżbik-Kluge. Tu Hołownia mówi więcej o swoim pomyśle, dowiadujemy się czegoś o finansowaniu oraz osobach, które Hołowni mają pomagać.

Głównym źródłem pieniędzy na kampanię ma być crowdfunding oraz oszczędności własne kandydata, w kwestii osób na razie wiemy tylko tyle, że projektu nie prowadzi „fabryka Palikota, Petru i Biedronia” a jedyną jak na razie oficjalnie pokazaną osobą wspierającą Hołownię jest Michał Kobosko, prowadzący spotkanie, znany dziennikarz i były już szef think tanku Atlantic Council, którą to posadę Kobosko rzucił dla Szymona Hołowni.

Z rozmowy prowadzonej przez red. Dżbik-Kluge dowiadujemy się też, że Hołownia nie będzie „klęcznikiem”, za to w równym stopniu walczyć będzie o prawa wszystkich obywateli bez wyjątku (to odpowiedź na pytanie, czy będzie prezydentem Polek). W szczycie transmisję na żywo na Facebooku oglądało blisko 14 tysięcy widzów, liczba obserwujących profil urosła do ponad 220 tysięcy, a podczas relacji pojawiało się wiele bardzo pochlebnych komentarzy od internautów.

Wspierać czy przeszkadzać?
Na razie jednak pytań jest więcej niż odpowiedzi. Nie wiemy dokładnie kto stoi za Hołownią w sensie organizacji całego projektu, nie znamy też dokładnie źródeł finansowania. Hołownia mówi o setkach spotkań w całej Polsce, a to będzie musiało kosztować krocie. W skuteczność społecznego finansowania projektu nie bardzo wierzę. Finansował się tak Ryszard Petru i Robert Biedroń.

Czy warto kibicować Hołowni? Warto. Dlaczego? Bo po stronie Andrzeja Dudy pojawia się ktoś, kto może mu zabrać 10-15% głosów. To wszyscy ci, którzy nie akceptują głębokiego przywiązania obecnego prezydenta z obozem Zjednoczonej Prawicy. Hołownia może też odebrać głosy kandydatowi Lewicy oraz Kosiniakowi-Kamyszowi. Natomiast nie wierzę w jakiś dramatyczny odpływ wyborców KO, gdyż moim zdaniem ten elektorat jest bardzo konsekwentny i ugruntowany. Poza tym będzie bał się kaznodziejskiego skrzywienia Hołowni, które jest widoczne aż nadto.

Jest także pytanie na jak długo wystarczy zachwytów nad owym idealistycznym spojrzeniem na politykę ze strony Szymona Hołowni, dla mnie nieco przesadzonym i odrealnionym. Nie wierzę bowiem w pogodzenie zwaśnionych stron, nie wierzę w nieco infantylne myślenie, że można zbudować społeczeństwo wzajemnie się szanujące, rozumiejące i współpracujące. Pytanie, ilu wyborców uwierzy w świat Hołowni. Odpowiedź poznamy wkrótce. Na pewno będzie ciekawie.