Takiego Pawła Deląga nie znaliście. Zadebiutował jako reżyser filmu, który był hitem przed premierą

Bartosz Godziński
– Wiedza o XVII wieku jest u nas budowana na podstawie sienkiewiczowskich filmów Jerzego Hoffmana. Nasz świat ma bohaterów mniej "matejkowskich" i bliższych widzom – mówi naTemat Paweł Deląg, który zagrał i wyreżyserował film "Zrodzeni do szabli". Opowiedział nam również o swoim podboju świata i serialu, który może być hitem: "Kawa z kardamonem".
Paweł Deląg wyreżyserował i zagrał jedną z głównych ról w filmie "Zrodzeni z szabli" Fot. Materiały prasowe / History
49-letni aktor ma za sobą mnóstwo większych i mniejszych ról, ale jeszcze nigdy nie stanął po drugiej stronie kamery. "Zrodzeni do szabli" to mroczny i przygotowany z rozmachem dokument fabularyzowany. Sceny typowo filmowe poprzeplatane są wypowiedziami ekspertów i historyków. Wszystko po to, by w atrakcyjny sposób przybliżyć nam zapomnianą i powszechnie nieznaną historię szabli, o której przecież śpiewamy w naszym hymnie.

Sam zwiastun do "Zrodzonych z szabli" wyświetlono grubo ponad ćwierć miliona razy. Film ma premierę 10 grudnia o 21:00 na antenie polskiego History. Produkcja tak się spodobała stacji, że tydzień później będzie jeszcze wyświetlona w 34 krajach Europy i Azji.
Jakby miał pan do wyboru walkę japońską kataną lub polską szablą, to którą broń by pan wybrał?


Odpowiedź tylko z pozoru jest oczywista i myślę, że będzie miała trochę charakter żartobliwy. Pokuszę się więc o taka analizę. Wybrałbym jednak polską szablę. Dlaczego? Za sprawą tak zwanej sztuki krzyżowej. Każda technika obronna z jej wykorzystaniem umożliwia bezpośrednie przejście do ataku.

To byłby ciekawy pojedynek, gdybyśmy postawili naprzeciw siebie samuraja i szlachcica. Myślę, że zwyciężyłby raczej ten drugi. Ale oczywiście broń i technika to nie wszytko.
Za nimi zawsze stoi człowiek. I to jest czynnik decydujący.

Ze sztuką krzyżową jest jednak jeden problem. Wiemy, że była i to, że w pewnym momencie wygasła . Nie miała takiej kontynuacji i kultywowania jak katana. W Japonii zresztą zajmuje się tym rządowa instytucja. W Polsce powoli następuje próba rekonstrukcji sztuki krzyżowej.

Nasz film bazuje na prostym i przejrzystym schemacie. Jak w "Karate Kid". To jest droga ucznia, który spotyka na swej drodze nauczyciela, wychowawcę, doświadczonego żołnierza powracającego z wojny moskiewskiej. I ten film jest opowieścią w warstwie fabularnej o łączącej tych dwóch mężczyzny pasji, przyjaźni oraz pracy nad doskonaleniem sztuki szermierczej.
Fot. Materiały prasowe / History
W czasie oglądania pańskiego filmu byłem zszokowany przede wszystkim tym, jak bardzo mało wiem o polskiej szabli. I nie chodzi tu tylko o jej genezę, sposób wytworzenia, dziedziczenie z pokolenia na pokolenie, ale też to, jakie miała ogromne znaczenie w kulturze i historii Polski, a także fakt, że towarzyszyła żołnierzom od dziecka.

Struktura filmu jest oparta na obyczaju związanym ze sztuką walki - sztuką krzyżową. Opowiada z jednej strony o tym jak ta szabla powstawała, czym była, a z drugiej strony przybliża staropolski zwyczaj wychowywania chłopców. Nie tylko w kontekście samej szabli. Ale także jakimi cnotami się odznaczali mężczyźni w tamtych czasach. Kiedy mówimy o "drodze samuraja", to mniej więcej wiemy o co chodzi. My chcieliśmy pokazać "drogę szlachcica", bo z nią jest zdecydowanie mniej skojarzeń.
Fot. Materiały prasowe / History
A kto wyszedł z takim pomysłem na projekt?

To była inicjatywa stowarzyszenia Polska Sztuka Krzyżowa. Początkowo chciało jednak nakręcić mały film instruktażowy wyłącznie na YouTube. Film miał w pewien sposób "uprawomocnić", unaocznić i pokazać sztukę krzyżową, o której jest bardzo mało informacji. Nawet nie wiemy jak na dobrą sprawę wyglądała. Rodzina Sieniawskich dokonała ogromnej pracy przy rekonstrukcji tej techniki. Nikt, kto uprawiał tę sztukę nie przeżył i nie przekazał swoich nauk spadkobiercom.

Zaproponowano mi główną rolę, ale nie byłem zbytnio zainteresowany graniem w filmie instruktażowym w internecie. Zobaczyłem w tej historii zalążki opowieści epickiej o obyczaju, do której konieczne było wprowadzenie bohaterów, by widz mógł lepiej poznać warstwę dokumentalną. Te postacie musiały mówić, musiały być sceny dramatyczne. Więc zakasaliśmy rękawy, napisaliśmy scenariusz.
Fot. Materiały prasowe / History
Wiedza o XVII wieku jest u nas budowana na podstawie sienkiewiczowskich filmów Jerzego Hoffmana. Nasz świat ma bohaterów mniej "matejkowskich" i bliższych widzom. Nie ma w nim husarii czy szlachty w wydaniu hoffmanowskim. Nazywano ich "polskimi kozakami" lub też Czeremisami , czy petyhorcami.

To towarzysze pancerni - formacja, która była koniem roboczym polskiej armii w XVII wieku, w której najchętniej służyła szlachta średnio zamożna lub drobna szlachta. Z takiego środowiska zatem wywodzą bohaterowie naszej historii. Akcja filmu nie dzieje się na dworze magnackim, ale na niewielkiej posiadłości szlachty "średniego" poziomu.

Chcieliśmy również oddać ducha i realizm epoki za sprawą kostiumów. Dlatego mój bohater nie nosi czapki z futrem, która pięknie wyglądała w "Ogniem i mieczem", ale popularną wśród szlachty batorówkę, a także skórzany kaftan. Bohaterowie mówią dodatkowo w języku staropolskim, ale nie w archaicznym stylu.

Od lat 90. praktycznie nie było filmów poświęconych tej epoce, a ten jest pewnym powiewem świeżości.
Fot. Materiały prasowe / History
Walczyliście prawdziwymi szablami?

Oczywiście, choć były odpowiednio stępione, to nie były żadne atrapy. To była prawdziwa broń używana do treningów, a my pokazaliśmy realne wykorzystanie szabli bojowej. Takich scen pojedynków w polskiej kinematografii dawno nie było.

W ostatnim czasie rzadko pana widujemy na ekranach w Polsce - zwłaszcza na tych dużych. Jak przebiega pańska kariera za granicą? Dużo się mówiło o niej w kontekście kinematografii rosyjskiej.

To tylko część mojej działalności. przez ostatnie pięć lat kręciłem bowiem filmy z różnych obszarów świata. Na liście znajdą się dwa brytyjskie, jeden francuski, a także czeski, ukraiński, białoruski i owszem kilka rosyjskich. Obecnie nastał taki czas, że są cztery premiery z moim udziałem. "Zrodzeni do szabli", o których mówiliśmy, a także brytyjski film wojenny "Enemy Lines". Przede mną również premiera 12-odcinkowego serialu szpiegowskiego "Legenda Ferrari" w Moskwie fantastyczny projekt , a także czeskiego thrillera psychologicznego "Daria".

Jest też jeszcze "Kawa z kardamonem".

"Kawa z kardamonem" ma być melodramatem, który idzie w kierunku serialu premium osadzonym w połowie XIX wieku i przywodzący na myśl "Annę Kareninę". Akcja rozgrywa się we Lwowie, a związek pary głównych bohaterów jest piętnowany przez obyczaj, przez wąskie ramy społeczne. Gram tam ze wspaniałą ukraińską aktorką Ołeną Ławreniuk i trzymam kciuki za nawiązanie współpracy między polską a ukraińską telewizją, by serial mógł być wyemitowany również w naszym kraju.

Czyli media niesłusznie przypinają się panu łatkę aktora związanego niemal wyłącznie z Rosją. Z tego co widzimy, gra pan na całym świecie.

Owszem, często używane są takie skróty myślowe: Deląg-amant, Deląg-Rosja. Nie ma to związku z tym, co naprawdę robię.

Jedno jest pewne: grywa pan przeważnie w produkcjach historycznych i kostiumowych.

Tak się ostatnio złożyło. Jednak rzeczywiście lubię historię i kostium. Nawet teraz jestem w trakcie rozmów z reżyserami dwóch ciekawych produkcji dla polskiej telewizji w tej estetyce, więcej o tych projektach wkrótce. Teraz można przyczepić panu nową etykietkę - reżysera. "Zrodzeni do szabli" to pański debiut w tej roli. Jak się panu pracowało po drugiej stronie kamery?

Lepiej być nie może. Przy wielu produkcjach nawiązywałem bliską współpracę z reżyserami na linii aktor-reżyser. To rodzaj szczególnego zaufania. Terminowałem u wielu znakomitych reżyserów. Myślę, że byłem na to wewnętrznie gotowy, doświadczenie z wielu planów zdjęciowych, praca z wieloma producentami i aktorami jest czymś czego nigdy nie nauczysz się w szkole. I trzeba mieć "instynkt", to coś, co sprawia, że widz ogląda film jak najciekawszą opowieść.
Fot. Materiały prasowe / History
Nie ma nic przyjemniejszego niż realizacja pewnych zamierzeń, pragnień, wizualizacji. Tego jak mają się poruszać postacie i co mają mówić w danej scenie. Dla mnie było to jedno z najbardziej satysfakcjonujących intelektualno-emocjonalnych zadań.

Myśli pan, że jest szansa na kolejne filmy opowiadające o tej trochę starszej historii Polski? Jej nie trzeba nawet koloryzować, tylko brać pełnymi garściami. Jest szalenie inspirująca i "filmowa". Widzowie są żądni takich surowych produkcji w stylu "Wikingów".

Rzeczywiście, przed kręceniem szukałem inspiracji. Chciałem, by film przypominał "Anonymus" pod względem użycia naturalnego światła. Bohaterowie z kolei mieli być bliżsi własnie postaciom z "Wikingów", niż z sienkiewiczowskich filmów Jerzego Hoffmana.
Fot. Materiały prasowe / History
Cały XVII wiek w Polsce był pełen wspaniałych historii i bohaterów. Nie ukrywam, że pracuję już nad scenariuszem kolejnego filmu z tej epoki.