Gdy wulkan wybuchł, na wyspie było 47 osób. To był niewyobrażalny horror: "Nigdy nie zapomnę krzyku"

Katarzyna Zuchowicz
Wyspa jest niezamieszkała. Znajduje się 48 km od wybrzeży Nowej Zelandii i oprócz wulkanu, który każdego roku przyciąga ok. 20 tys. turystów, nie ma tu nic. Ale dla 47 osób, które 9 grudnia przybyły tu na wycieczkę, wyjazd zakończył się niewyobrażalnym koszmarem. Relacje w internecie są przerażające. A poparzenia ludzi tak ogromne, że władze kraju zamówiły za granicą 120 metrów kwadratowych ludzkiej skóry do przeszczepów.
Wulkan na Białej Wyspie (White Iceland) wybuchł, gdy było na niej 47 osób. fot. screen/https://youtu.be/xvuhtG1c2II
White Island (lub Whakaari po maorysku) to największy aktywny wulkan stożkowy Nowej Zelandii. Tworzył się na przestrzeni ostatnich 150 tys. lat, 70 proc. jego powierzchni znajduje się pod oceanem. Podróżnik James Cook zauważył wyspę w 1769 roku. Podobno unosiły się nad nią kłęby białego "dymu", stąd dzisiejsza nazwa "Biała Wyspa".

W poniedziałek 9 grudnia o godzinie 14.11 nastąpiła erupcja. Na wyspie było wtedy 47 osób. To turyści z Niemiec, Wielkiej Brytanii, Chin, Malezji, USA, Australii i Nowej Zelandii, którzy przybyli na krótką wycieczkę. Wśród nich było młode małżeństwo w podróży poślubnej.


Na przestrzeni ostatnich lat wulkan wybuchał kilkukrotnie. Jest jednym z tych, któremu zdarzają się gwałtowne erupcje, bez ostrzeżenia i ta poniedziałkowa właśnie taką była.

White Island przeszedł też do historii jako wulkan z najdłuższą, ciągłą erupcją, która trwała od 1975 do 2000 roku. A mimo to nieustannie przyciągał turystów. Był jedną z największych okolicznych atrakcji. W piątek wydobyli sześć ciał
Na White Island można dostać się tylko z zorganizowaną grupą pod opieką tour operatora. Podróż łodzią trwa ok. 80 minut. Czas pobytu ma miejscu to mniej więcej godzina. Świetna wycieczka na jeden dzień, a nawet pół. Tamtego dnia nikt nie spodziewał się takiego horroru. Dosłownie chwilę przed wybuchem z wyspy na łódź zdążyła zejść inna grupa turystów. Pół godziny wcześniej jeszcze stali na kraterze, robili zdjęcia. To ich nagrania krążą w internecie.

"Do środka! Do środka!" – słychać na jednym z nich. Widać jak ludzie w panice biegną po łodzi. A wyspę parę metrów dalej pokrywa coraz większa "chmura".
RNZ
Szybko potwierdzono śmierć ośmiu osób, dwie zmarły w szpitalu. Wśród nich są m.in. dwaj bracia z Chicago, 13-letni Matthew 16-letni Berend Hollander. Kolejne osiem osób przez cztery dni uznawano za zaginione. Władze przez cztery dni zwlekały z akcją ratunkową.

Wulkan groził kolejną erupcją, nad kraterem unosiły się trujące gazy i pył, wyspę pokrył kwaśny popiół. Sytuacja była tak groźna, że pierwszą próbę dotarcia na wyspę zespół komandosów z elitarnej jednostki podjął dopiero w piątek. Grupa sześciu mężczyzn i dwóch kobiet spędziła na Whakaari cztery godziny.

Wydobyli z popiołu sześć ciał. Dwóch nie udało się odnaleźć, wciąż uważane są za zaginione. Potworne poparzenia
Według ostatnich danych 23 osoby trafiły do szpitali w Nowej Zelandii, 5 w Australii. Stan 17 pacjentów oceniany jest jako krytyczny.

Mają rozległe poparzenia, również narządów wewnętrznych. Tak wielkie, że Nowa Zelandia zamówiła za granicą 120 metrów kwadratowych ludzkiej skóry, niezbędnej do przeszczepów. "Taka ilość oznacza mniej więcej 60 dawców" – podaje "National Post".

Według mediów, część rannych ma poparzone ponad 30 proc. ciała. Ale niektórzy – ponad 90 proc. "Krzyczeli z bólu"
To ludzie z łodzi, które były w pobliżu ich ratowali. A także piloci helikopterów, którzy – mimo ostrzeżeń władz, że jest niebezpiecznie – ruszyli na pomoc.

– Ciała ofiar i rannych osób było widać z powietrza. Leżeli, niektórzy siedzieli, nikt nie stał. Byli przykryci pyłem. Wtedy zdecydowaliśmy, że lądujemy. Ci ludzie potrzebowali pomocy – opowiadał CNN Mark Law. Helikoptery przetransportowały 12 osób.

Co najmniej jedna z łodzi, która wcześniej zabrała turystów, postanowiła zawrócić. Pastor Geoff Hopkins mówił CNN, że nigdy nie zapomni krzyków ludzi, których ratowali. "Wyli z bólu. 'Wydostańcie mnie stąd! Ja płonę!" – ktoś krzyczał". Wiele osób było w krótkich spodenkach, t-shirtach. Ich twarze, ramiona, ręce, nogi, były spalone. Skóra odchodziła, zwisała z brody. Odchodziła z palców, z łokci – opowiadał.

Hopkins był na łodzi z 22-letnią córką Lillani. Kobieta zdążyła jeszcze zamieścić na Facebooku zdjęcie z wyprawy na wulkan. Potem razem z ojcem ratowała innych. Oboje są przeszkoleni z udzielania pierwszej pomocy. Lillani mówiła staff.co.nz, że nawet języki ofiary miały oparzone. Inni pasażerowie pomagali ogrzewać turystów swoimi ubraniami. Niektórzy wchodzili do wody, byli przemoczeni.

"Nigdy nie widziałem czegoś takiego"
Poparzonych odbierali strażacy. – Jestem strażakiem od 40 lat i nigdy nie widziałem czegoś takiego. Byli cali w pęcherzach, skóra całkowicie poparzona – opowiadał Malcolm Rowson, cytowany przez Herlad Sun".

W sieci krążą też zdjęcia helikoptera, który został zniszczony przez wybuch. Mają być dowodem na to, jak silna była erupcja. Jego pilot ratował czworo niemieckich turystów. Zabrał ich w stronę wody i kazał do niej wejść. "Dwoje posłuchało jego instrukcji i nie zostali ranni, dwoje pozostało na lądzie i zostali silnie poparzeni" – opisuje australijski "Herald Sun".

Premier Nowej Zelandii Jacinda Ardern wyraziła słowa uznania dla wszystkich, którzy w tak trudnych warunkach ratowali turystów.