Czytajcie, zanim zekranizują. Ten cykl aż się prosi o serial. Właśnie wychodzi trzecia część

Karolina Pałys
Trzecia część cyklu o komisarzu Bernardzie Grossie już za moment pojawi się na półkach. Jeśli jeszcze nie czytaliście żadnego z kryminałów Roberta Małeckiego, szybko nadrabiajcie zaległości — zanim przyjemność z czytania “Zadry” i jego poprzednich książek ukradną wam filmowcy.
Robert Małecki wraca z trzecią częścią cyklu o komisarzu Bernardzie Grossie Fot. Mikołaj Starzyński
O co chodzi? Już tłumaczę.

Zdarza się, że genialna powieść kurzy się na księgarskich półkach latami, zanim trafi w ręce producenta z deficytem pomysłów, który zleci zamienić ją w genialny scenariusz. I chociaż taki bieg wypadków cieszy pewnie zarówno producentów, jak i samych pisarzy, którym sprzedaż praw do ekranizacji znacznie podwyższyła bilans zer na koncie, to z punktu widzenia czytelnika nie jest to sytuacja do końca komfortowa. Powody są dwa.

Po pierwsze, kryminał to gatunek, który bazuje na jakości intrygi, a w niektórych przypadkach właściwie tylko i wyłącznie na niej. Oczywiście, nie jest to reguła, nie mniej jednak prawdopodobnie niewielu pasjonatów, dowiadując się w kinie “kto zabił”, sięgnie po pierwowzór scenariusza.

Drugim powodem, dla którego warto wyłapywać dobre kryminały przed filmowcami, jest to, że jeśli dacie się im wyprzedzić, stracicie pełnię praw do tworzenia własnych wizji poszczególnych postaci. Aby uświadomić sobie, jak bolesne może być to doświadczenie, wyobraźcie sobie, że nie byłoby wam dane wymyślić sobie “własnego” Harry’ego Hole, tylko od razu podano na tacy Michela Fassbendera, odtwórcę tej roli w ekranizacji “Pierwszego śniegu”. Jeśli zaliczacie się do grupy fanów książek Jo Nesbo, która uważa, że mówiąc delikatnie, nie był to trafiony wybór, wiecie o czym mowa.

Niewykluczone, że podobna sytuacja powtórzy się w przypadku Bernarda Grossa i paru innych postaci z cyklu, na który składają się “Skaza” “Wada” i, mająca właśnie swoją premierę, “Zadra”. Warto więc szybko poznać się ze śledczymi z Chełmży i wyrobić sobie o nich własne zdanie. Biorąc pod uwagę rosnącą rozpoznawalność Małeckiego na literackiej scenie, serial czy film na podstawie jego cyklu z pewnością powstanie. Pytanie tylko, kiedy.
Fot. materiały prasowe
Warto przy tym zaznaczyć, że mieszkający w Toruniu Małecki, zdecydowanie nie zalicza się do słabych stylistycznie rzemieślników, masowo konstruujących intrygi. O tym, że jego książki to coś więcej, niż spis wskazówek do rozwiązania krwawej łamigłówki, świadczą nagrody, i to te, zaliczane do najważniejszych, jakie polski kryminał może otrzymać: Nagrody Wielkiego Kalibru oraz Kryminalnej Piły. Wyróżniania te otrzymała “Skaza”. Czy “Zadra” powtórzy ten sukces? Z pewnością ma potencjał.

Historia zaczyna się od kości znalezionej w lesie. To, do kogo należy, udaje się ustalić w miarę szybko: “właściciela”, czyli mężczyzny, który prawdopodobnie odebrał sobie życie przez powieszenie, zespół Grossa odnajduje jeszcze tej samej nocy. Ciało jest w makabrycznym stanie zaawansowanego rozkładu. Po ustaleniu tożsamości okazuje się, że wisielec jest bratem zaginionej przed kilkoma laty studentki, która wraz ze swoim chłopakiem pewnego dnia po prostu rozpłynęła się w powietrzu.

Sprawa, która na pierwszy rzut oka wydaje się klasyczną historią, w której targany bezzasadnymi wyrzutami sumienia brat, z żalu po stracie siostry odbiera sobie życie, szybko zaczyna się komplikować. Wśród osób, które prawdopodobnie wiedzą więcej, niż chcą powiedzieć, znajdują się rodzice zaginionych studentów, jak również osoby, które już dawno powinny zamilknąć na zawsze.

Małecki bardzo zmyślnie wprowadza do powieści kolejne wątki i sypie wskazówkami w momentach, w których czytelnik absolutnie nie spodziewa się przełomu. Jednocześnie potrafi zachować równowagę pomiędzy poszczególnymi wątkami: głównym, kryminalnym, a pobocznymi, dotyczącymi życia prywatnego bohaterów. A dzieje się w nim sporo.

Bernard Gross, jak chyba każdy z kultowych książkowych detektywów, ma mocno poplątany życiorys: żona od kilku lat leży w śpiączce, a syn — nie chce go znać. Gross, przepełniony poczuciem winy, torpeduje wszystkie, podsuwane mu przez los (albo koleżanki z komendy) szanse na “normalne życie”. Woli zatracać się w pracy — tu nie musi myśleć o własnych — prawdziwych, czy wyimaginowanych — błędach, tylko szukać ich w postępowaniu innych, znacznie gorszych od niego ludzi.

Gross nie jest jednak typem, który swoje własne lęki rekompensuje skandalicznym zachowaniem; nie skrywa ich pod maską bezczelności, nie wszczyna kłótni dla zasady, nie prowokuje bez powodu. Jest stanowczy, konsekwentny i diabelnie dokładny.
Brzmi znajomo? Być może fani Kurta Wallandera rozpoznają ten spokojny, stonowany pierwiastek.

Autor nie kryje fascynacji kryminałami skandynawskimi. Widać to nie tylko w zarysie głównej postaci czy w spokojnym, choć wcale nie powolnym, tempie, w jakim z szaf wypadają kolejne trupy, dowody i poszlaki. Skojarzenia ze Skandynawią przywodzi na myśl również miejsce akcji, czyli Chełmża: cicha, nieco oddalona od pulsującego życiem centrum Polski mieścina — w teorii idealna przestrzeń do spokojnego, poukładanego życia.

Okazuje się jednak, że podobnie jak w ultra bezpieczna, z pozoru, Kopenhaga, również prowincjonalna, urokliwa Chełmża, potrafi skrywać mroczne tajemnice. Pomiędzy jej wąskimi uliczkami znalazło się wystarczająco dużo przestrzeni, aby ukryć sprawców, świadków i dowody trzeciej, makabrycznej zbrodni, opisanej przez Małeckiego. Sprawdźcie — zanim zekranizują!

Artykuł powstał we współpracy z wydawnictwem Czwarta Strona.