Gry opozycji. Po te triki sięgają posłowie, by opanować szalone tempo głosowań PiS

Anna Dryjańska
Sejm IX kadencji to jazda bez trzymanki – tak prace izby niższej kontrolowanej przez PiS opisują posłowie opozycji. W rozmowie z naTemat skarżą się, że często dostają dziesiątki poprawek z jedynie kilkugodzinnym wyprzedzeniem, a samo głosowanie bardziej przypomina grę zręcznościową, w której trzeba zdążyć z wciśnięciem guzika. W rozmowie z naTemat posłanki i posłowie opozycji zdradzają jakie mają sposoby na szaleńcze tempo prac sejmowych dyktowane przez PiS.
Karta do głosowania zawsze przy sobie to podstawa. Ale posłowie opozycji mają też inne sposoby na to, jak nie dać się przejechać przez czołg legislacyjny PiS. fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
1. Wolne ręce
Wszyscy podkreślają, że głosowanie to czas, kiedy trzeba się bardzo skoncentrować. Wystarczy bowiem chwila nieuwagi i poseł straci szansę na wciśnięcie guzika. – Marszałek Witek odczytuje poprawki bardzo monotonnie i nie stosuje znaków interpunkcyjnych, więc łatwo przegapić moment głosowania – tłumaczy naTemat Joanna Jaśkowiak, posłanka Koalicji Obywatelskiej.

Zdaniem posła Dobromira Sośnierza (Konfederacja) problemem jest inna rzecz. – Tempo głosowania w Parlamencie Europejskim było znacznie szybsze. Tam jednak było o wiele więcej czasu na zapoznanie się z projektem i poprawkami, nie było wrzutek w ostatniej chwili. W Sejmie panuje za to kompletne wariactwo: głosowane są poprawki, które dobrze jeśli uda się na czas przeczytać, nie mówiąc o dogłębnej analizie. Dlatego nasze głosowania bywają improwizowane nieraz w czasie krótszym niż godzina. Często musimy się poruszać po omacku – przyznaje polityk Konfederacji. Ciągiem odbywa się nawet kilkadziesiąt głosowań w różnych sprawach.


Jednak zdaniem części rozmówców naTemat samo skupienie to nie wszystko. Kluczowe jest to, by podczas głosowania nie zajmować się niczym innym, poza oddychaniem. – Nie sięgam po komórkę, nie biorę łyka wody. Wszystko po to, by cały czas mieć wolne ręce – mówi nam posłanka Katarzyna Kotula (Lewica). Podkreśla, że na zagłosowanie są ułamki sekund. Jej jeszcze nigdy nie zdarzyło się spóźnić z wciśnięciem guzika, ale nie wyklucza, że coś takiego może się wydarzyć w przyszłości.

Doświadczył tego poseł Artur Dziambor (Konfederacja). – Zdarzyło mi się nie zdążyć zagłosować, choć siedziałem na swoim miejscu. Chciałem się tylko napić wody – mówi naTemat.

W podobnej sytuacji znalazła się posłanka, która prosi o anonimowość. – Raz przegapiłam głosowanie, bo przez pomyłkę włożyłam kartę tyłem do przodu. W związku z tym maszyna jej nie wykryła. Zanim ją przełożyłam, a zrobiłam to od razu, głosowanie już się skończyło – relacjonuje naTemat.

Poseł Koalicji Obywatelskiej Killion Munyama także ma na koncie przegapione głosowanie. – Zdarzyło mi się, że nie zdążyłem. Spojrzałem tylko na telefon, by dowiedzieć się, kto do mnie dzwoni – opisuje. 2. Sadzanie sprawozdawcy w pierwszym rzędzie
Lokalizacja, lokalizacja, lokalizacja – to według sprzedawców nieruchomości trzy rzeczy, które liczą się najbardziej. Okazuje się, że podobna zasada obowiązuje w Sejmie. To właśnie w pierwszym rzędzie partie opozycyjne sadzają posła, który daje przykład koleżankom i kolegom jak zagłosować. Posłem, na którym wzorują się koledzy, jest sprawozdawca danego projektu lub sekretarz klubu czy koła.

– Poseł sprawozdawca z naszego klubu zawsze siada z przodu i podnosi rękę w momencie, gdy marszałek Witek pyta kto jest za, kto przeciw, lub kto się wstrzymuje. W zależności od tego po którym z tych słów nasz poseł podniesie rękę, taka jest dla nas rekomendacja ws. głosowania – tłumaczy poseł Munyama (KO). – Mamy przygotowane scenariusze do głosowania, ponadto obserwujemy, kiedy rękę podnosi poseł prowadzący ustawę. On siedzi na samym przodzie, by wszyscy posłowie go widzieli, działamy drużynowo – wtóruje poseł Adam Cyrański, również z KO.

W Konfederacji osobą odpowiedzialną za sygnalizowanie sposobu głosowania jest przewodniczący koła Jakub Kulesza. Mimo to konfederacji potrafią się podzielić, jednak nie jest to przypadek. – Nie zawsze głosujemy tak samo, bo czasami mamy różne poglądy na daną kwestię – tłumaczy Artur Dziambor. 3. System znaków
Posłowie Konfederacji i Lewicy uznali, że samo sygnalizowanie sposobu głosowania uniesioną ręką nie wystarczy. Dlatego po pierwszym posiedzeniu – gdy okazało się, że w numerach i treści głosowanych poprawek orientować się może tylko ten poseł, który pilotuje ustawę w komisji – opracowali specjalny system znaków.

– Za – otwarta dłoń, przeciw – pięść, wstrzymanie się – palec wskazujący. Brak gestu oznacza dowolność – opisuje posłanka Anita Kucharska–Dziedzic z Lewicy. Z kolei posłowie Konfederacji posługują się znanym z Facebooka – i starożytnego Rzymu – kciukiem. Uniesiony kciuk to za, opuszczony kciuk – przeciw, a płaska dłoń to wstrzymanie się od głosu – mówi naTemat poseł Dziambor (Konfederacja).

Przedstawicielki i przedstawiciele obu ugrupowań podkreślają, że system znaków jest konieczny w sytuacji, gdy PiS poddaje swoje poprawki pod głosowanie zanim inni posłowie mają szansę je przeczytać. Łatwo wtedy zagłosować niezgodnie ze swoimi poglądami. O tym, jak zmniejszyć to ryzyko, mówi naTemat poseł Krzysztof Gawkowski (Lewica).

– Mamy trzyetapowy system, który zmniejsza prawdopodobieństwo pomyłki przy głosowaniu. Po pierwsze dyskusję podczas posiedzenia klubu, podczas której ustalamy jaki jest nasz stosunek do projektu i ewentualnych poprawek, po drugie szefowa biura Paulina Piechna–Więckiewicz przygotowuje tabelę z rozpiską głosowań, po trzecie mamy system znaków. Znaki wprowadziliśmy po pierwszym posiedzeniu gdy okazało się, że rząd czasami nie daje nam czasu nawet na etap 1 i 2. W czasie głosowania pokazuje je sekretarz klubu Dariusz Wieczorek – opisuje Gawkowski.

W podobnym duchu wypowiada się poseł Konfederacji. – Znaki to zabezpieczenie, żeby nie było pomyłki podczas głosowania, bo potem trzeba się z tego gęsto tłumaczyć w internecie przed wyborcami – przyznaje Artur Dziambor.

Według posła Tomasza Olichwera z Koalicji Obywatelskiej posłom nie są potrzebne żadne specjalne systemy. – Najważniejsze, by posłowie przychodzili punktualnie na głosowanie – podkreśla Olichwer. 4. Karta do głosowania zawsze pod ręką
– Gdy idę na mównicę, zawsze biorę ze sobą kartę do głosowania. Wiem, że marszałek Witek nie poczeka, aż wrócę na miejsce. Korzystam więc z jednej z maszyn do głosowania znajdujących się przy trybunie – mówi Katarzyna Kotula (Lewica). Wtóruje jej poseł Dobromir Sośnierz z Konfederacji.

Dla wieloletniego posła Killiona Munyamy nie jest to żadna nowość. – Dla debiutujących posłów może to być odkryciem, ale my nosimy ze sobą kartę do głosowania od dawna. To klucz do tego, by zdążyć oddać głos – przekonuje reprezentant KO. 5. Wyścig do maszyn
Jednak noszenie ze sobą karty to czasami za mało. – Zdarza się, że marszałek Witek zarządza głosowanie wtedy, gdy przed trybuną znajduje się kilkoro posłów, którzy chcą zabrać głos. Wtedy nie dla wszystkich starcza maszynek umieszczonych przy mównicy – mówi posłanka Anita Kucharska–Dziedzic (Lewica).

Konsekwencje? Oprócz braku możliwości zagłosowania dziesiątki, a nawet setki gniewnych wiadomości od rozgniewanych wyborców. – Dochodzi do paradoksalnej sytuacji: jesteśmy na sali, ale nie możemy zagłosować. Oczywiście tak traktowani są tylko posłowie opozycji, bo marszałek Witek dba tylko o komfort swoich kolegów partyjnych – podsumowuje reprezentantka Lewicy.

Tuż przed publikacją tekstu dzwoni inna posłanka, która przyznała, że zdarzyło jej się pomylić podczas głosowania z powodu źle włożonej karty. Prosi o anonimowość. Tłumaczy, że gdy przyzna się publicznie do tego, że się pomyliła, spadnie na nią fala hejtu, mimo że głosowana kwestia nie należała do kluczowych. Jednak nie chce zaryzykować podania nazwiska. Posłowie opozycji nie mogą się mylić.