Orbán znalazł sposób, by w kraju rodziło się więcej dzieci. Pod rządami PiS to niewyobrażalne
Niektórzy mogą przecierać oczy ze zdumienia, tak bardzo wiadomości z Węgier mogą wydać się nieprawdopodobne. Zwłaszcza z polskiej perspektywy. Viktor Orbán, szef prawicowego, chrześcijańskiego rządu, sojusznik partii rządzącej w Polsce, właśnie zapowiedział bezpłatne in vitro. Ale jest mały haczyk, który w Polsce być może nie wszystkim by się spodobał. W tym celu rząd wykupił sześć prywatnych klinik.
– Od 1 lutego terapia in vitro będzie bezpłatna – oświadczył bowiem szef węgierskiego rządu podczas konferencji prasowej kilka dni temu. Dodał, że jest to strategicznie ważne, niemal sprawa wagi państwowej, bo w kraju jest kryzys demograficzny i trzeba z nim walczyć. Jak widać, wszelkimi sposobami.
"Życzyłabym sobie, żeby u nas też"
– Jeśli chcemy mieć węgierskie dzieci zamiast imigrantów, to jedynym wyjściem jest przeznaczenie tylu środków, ile tylko możliwe, na wsparcie rodzin – tak tłumaczył Orbán swoją zapowiedź. Jego rząd, jak wiadomo, jest jednym z najbardziej antyimigranckich w UE.
"Węgry zapewnią bezpłatne in vitro w państwowych szpitalach" – szybko rozeszło się po Europie. Nie bez zaskoczenia, ale też może i cienia zazdrości.
Ta kwestia nieco różni rządy w Warszawie i Budapeszcie. Gdy PiS forsował naprotechnologię, a do Sejmu trafił projekt nowelizacji ustawy, który zakładał m.in. ograniczenie in vitro tylko do małżeństw, węgierskie media pisały, że rząd Fideszu zwiększał dofinansowanie do sztucznego zapłodnienia, a dwa lata temu wręcz zapowiadał "ekspansję" in vitro. Obiecując większe dofinansowanie tak, by liczba takich urodzeń wzrosła z 2 tys. do 3,5 tys. rocznie.
To, co dzieje się teraz, niektórzy wręcz nazywają misją Orbána. Walka z kryzysem demograficznym stała się niemal jego obsesją i jednym z największych priorytetów rządu w Budapeszcie.
Kupili sześć prywatnych klinik
Właśnie w tym celu, w grudniu 2019 roku, węgierski rząd kupił sześć prywatnych klinik leczenia bezpłodności: cztery w Budapeszcie, jedną w Szeged i jedną w Tapolce. Nie, nie była to nacjonalizacja, jak szybko wyjaśnił Orbán. Kliniki te, jak twierdzi, zostały zakupione zgodnie z zasadami wolnego rynku.
Jak czytamy, Orbán przedstawił dwa powody zakupu. Pierwszy – by zabiegi uczynić transparentnymi. – Trzeba wiedzieć, co się dzieje z niewykorzystanymi zarodkami. Jesteśmy rządem pro-life, musimy wiedzieć, co się dzieje w takich przypadkach – tłumaczył.
I drugi – by leczenie in vitro stało się bezpłatne. Tu premier Węgier doprecyzował, że kliniki in vitro nie będą już działały na zasadach wolnorynkowych i rząd nie będzie wydawał nowych pozwoleń na działanie kolejnych. Poradził nawet prywatnym inwestorom, by – jeśli chcą gdzieś ulokować swoje pieniądze, szukali inwestycji gdzie indziej.
"150 tys. bezdzietnych par
Ile rząd zapłacił za kliniki, nie wiadomo. Założyciel jednej z nich miał tylko mówić podczas konferencji prasowej, że większe dofinansowanie in vitro będzie oznaczać, że urodzi się więcej dzieci. Prof. Geza Nagy Kaali – jak podaje Reuters – już w 2017 roku napisał list otwarty do Viktora Orbána, w którym pisał o tym, że 20-25 proc. węgierskich par, które chcą mieć dzieci, mają problem z zajściem w ciążę.
"W kraju jest 150 tys. bezdzietnych par. Jeśli każda będzie miała dzieci, depopulacja przestanie być problemem" – stwierdziła teraz Katalin Novák, minister ds. rodziny i młodzieży.
"Szybsza procedura"
Eksperci wskazują, że węgierski rząd mało mówi o zasadach nowego programu. I tak naprawdę nie wiadomo, jak to wszystko miałoby wyglądać w praktyce.
"Ale jeśli te hasła są prawdziwe, to setki rodzin miałyby szansę na szybsze posiadanie dziecka. Procedura może być szybsza, a rodziny nic za nią nie zapłacą, lub zapłacą mniej" – oceniła Adrienn Salamon, szefowa Women’s Health Foundation.
Ciekawe, jak pomysł Orbána ocenią jego sojusznicy w PiS. "Państwo powinno refundować tę procedurę. Tak naprawdę jesteśmy jedynym krajem w Europie, który nie refunduje in vitro. To nie jest normalne" – mówiła w wywiadzie z Anetą Olender Małgorzata Rozenek-Majdan.
Opowiadała, że jedna próba in vitro kosztuje od 15 do 20 tys. zł: "Mówię o samej procedurze. Niektórzy wydają na to wszystkie oszczędności, sprzedają samochód i wiedzą, że mają tylko jedną szansę, bo tylko na tyle ich stać"